Aktualności

Rozdział IV Oddźwięki odezwy Rady Obrony Państwa w Korpusie Policyjnym

Data publikacji 20.08.2020

Odezwa Rady Obrony Państwa z dnia 4 lipca 1920 r., apelująca płomiennie do społeczeństwa o zasilenie szeregów organizującej się Armii Ochotniczej, znalazła bardzo silny oddźwięk wśród oficerów i szeregowych Korpusu Policji.

Nie było w tym nic dziwnego, policjanci bowiem, będący także częścią składową społeczeństwa, na równi ze wszystkimi  obywatelami zagrożonej w swym bycie Ojczyzny odczuwali gorąco zapał patriotyczny i chcieli dać mu ujście w walce z najeźdźcą sowieckim. Zapał ten potęgowała jeszcze i ta okoliczność, że policjanci, przeważnie starzy i wytrawni żołnierze z okresu wojny światowej, zdawali sobie dokładnie sprawę z tego, że mogą być bardziej przydatni w szeregach walczących, niż tysiące innych ochotników, stanowiących materiał zupełnie surowy pod względem wyszkolenia wojskowego. W związku z tym do Komendy Głównej Policji Państwowej zaczęły napływać setki i tysiące raportów, przesyłanych za pośrednictwem Komend Okręgowych, w których proszono o udzielenie urlopów na czas wojny, celem umożliwienia wstępowania do wojska.

Sprawa ta stawiała Komendę Główną w niezmiernie trudnej i drażliwej nawet sytuacji. Gdyby bowiem raporty te uwzględnić, trzeba byłoby po prostu zlikwidować Korpus Policji z takim trudem zmontowany. Oczywiście, było to niemożliwością. Poza tym stan bezpieczeństwa w okresie wojny, a w szczególności w okresie odwrotu wojsk na szych, stale się pogarszał. Najrozmaitsze szumowiny społeczne, korzystając z wynikłego zamieszania, grasowały wszędzie. Mordy, rabunki, gwałty i podpalania były na porządku dziennym. Jednocześnie czynniki wywrotowe (komuniści), pozostające na żołdzie Kominternu, podburzały masy do rewolucji, chcąc wywołać ferment na tyłach naszych walczących wojsk i tym samym ułatwić zwycięstwo armiom sowieckim.

W takich warunkach praca policji wymagała specjalnego wytężenia i wszystko przemawiało raczej za tym, aby Korpusu Policji nie tylko nie zmniejszać, ale raczej powiększyć go wydatnie. Ze względu na specyficzne warunki wojenne było to jednak niemożliwością.

Ówczesny komendant główny PP, inż. Władysław Henszel zdecydował się więc, aby ogółowi swych podkomendnych wytłumaczyć, że służba pełniona przez policjantów na tyłach jest w takim samym stopniu ofiarną i konieczną dla państwa, jak służba wojska, walczącego na froncie. W rozkazie swym z dnia 9 lipca apelował do policjantów następująco:

Ze wszystkich podwładnych mi Komend Policji Państwowej napływają do mnie meldunki o żywiołowym rwaniu się funkcjonariuszy policji do wojska. Jakkolwiek chęć ta obrony zagrożonej Ojczyzny chlubna jest i ze wszech miar zrozumiała, to jednak nade wszystko ważniejsza jest racja ogólnopaństwowa. Nią się też powoduje wola Kierownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i wkłada na mnie ciężki obowiązek skierowania waszego zapału na właściwą drogę najściślejszego wykonania twardej waszej służby. Wróg bowiem nie tylko opasał zbrojnym pierścieniem kraj nasz i tam godzi otwarcie w naszą wolność, lecz podstępnie wpełzł do wnętrza Polski i tu wichrzy, tworzy zamęt mający ułatwić mu cel jego ostateczny: zagładę niepodległości i kultury naszej.

Policjanci! Wy podchwycicie ten cios i obezwładnicie bolszewickie skrytobójcze ramię! Więc służbie Waszej oddacie wszystkie swoje siły i wszystek swój czas, nieprzespane noce i dni znojne, uczynicie ofiarę ze swego zapału wojennego i czujni, baczni, z bronią u nogi staniecie na straży i porządku — na tym okopie wewnętrznego frontu. Wobec Ojczyzny spełnicie służbę równą służbie żołnierza. Wyście zabezpieczeniem tyłów armii. W Was więc skrytobójcza broń wroga przede wszystkim godzić będzie podżeganiem, zniechęcaniem, zdyskredytowaniem Waszych ideałów. To Was nie zniechęci. Wyście ostatnimi szeregami armii. Gdyby przyszła ostateczność, pójdziecie, jako ostatni żołnierze Najjaśniejszej Rzeczypospolitej po zwycięstwo lub śmierć na okopach. Niech to będzie do czasu uciszenia Waszego porywu wojskowego.[1]

Wśród ogółu policjantów rozkaz ten zrozumiano należycie. Nikt jednak nie mógł pogodzić się z myślą, że nie będzie walczyć na froncie. Pomimo pojmowania „racji ogólnopaństwowej", o której mówił w swym rozkazie komendant Henszel, prośby o zezwolenie na wstępowanie do wojska płynęły w dalszym ciągu. Ponieważ prośbom tym z reguły odmawiano, zgłaszały się więc delegacje u komendantów wojewódzkich, które błagały po prostu o wyjednanie w Komendzie Głównej PP tak bardzo upragnionego zezwolenia na wstąpienie do wojska. Komendanci wojewódzcy byli jednak bezradni wobec otrzymanych instrukcji.

Jeden z komendantów wojewódzkich w piśmie swym do komendanta głównego PP przedstawia następująco atmosferę, jaka się wówczas wytworzyła wśród policjantów:

„Mam codziennie deputacje komend powiatowych, komisariatów kolejowych i podania jednostek, wyrażających chęć wstąpienia do armii i proszących o zwolnienie ze służby. W myśl otrzymanych instrukcji, chwaląc ich za ten święty i wzruszający zapał, rozkazuję wracać do szeregu i trwać na stanowisku w pracy żmudnej i niewdzięcznej może — lecz niemniej dzisiaj ważnej i potrzebnej dla Ojczyzny, jak walka na froncie. Karnie i posłusznie wracają, choć widać na ich twarzach zmaganie się i mam obawę, że jeżeli wyższa władza nie wpłynie na nich, może karność pęknąć i nastąpi dezercja na front”.

Przewidywania te rychło się spełniły, ponieważ „wyższa władza” nie była już w możności opanować tego, co działo się w duszach podkomendnych. Żołnierz policyjny, karny i zdyscyplinowany, rozumiejący doskonale ważność swej roli na tyłach walczącej armii, nie umiał jednak żadną miarą wyperswadować sobie niemożności zmierzenia się z wrogiem zewnętrznym. Rwał się do boju na froncie. Pragnienie to było silniejsze ponad wszystko. Stykając się bezustannie ze społeczeństwem i widząc wokół siebie niesłychany entuzjazm ludzi, spieszących się z zapisywaniem do wojska, nie mógł nie ulec ogólnemu prądowi. Roz-brzmiewające wszędzie hasło —„wszyscy na front"— podniecało go w najwyższym stopniu, a ziemia piekła po prostu pod stopami. Marzył więc o tym, aby wyzbyć się jak najrychlej swych szczytnych wprawdzie, lecz jakżeż szarych i niewdzięcznych obowiązków, i rwać przed siebie tam, gdzie grzmiały armaty i gdzie w krwawej walce staczano boje z wrogiem, w obronie zagrożonej Ojczyzny, którą tak ukochał.

Tu i ówdzie zaczęły zdarzać się dezercje z szeregów policyjnych do wojska. Zaiste, osobliwe były to dezercje! Dezerter taki porzucał bowiem dobrowolnie dom swój i rodzinę, żonę i dzieci, porzucał spokojne stanowisko, narażając się jednocześnie na odpowiedzialność sądową i utratę środków utrzymania, a wszystko dlatego tylko, aby zyskać tak gorąco upragnioną możność walczenia na froncie, walczenia w obronie parającej się z wrogiem Ojczyzny.

Dzisiaj, już po latach wielu, gdy na ciężki okres wojny 1920 r. patrzymy z perspektywy czasu, możemy tych naszych „dezerterów" rozgrzeszyć. Możemy już im wybaczyć ten brak dyscypliny i karności. Bądź co bądź był to wyjątkowy zupełnie gatunek „dezercji", który Korpusowi naszemu bynajmniej ujmy nie przynosi.

Dość liczne wypadki tych „dezercji” skłoniły Komendę Główną PP do przeprowadzenia konferencji z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, które ze względu na groźny stan bezpieczeństwa kraju nie chciało się dotąd zgadzać na urlopowanie poszczególnych policjantów dla umożliwienia im służby w wojsku. Tym razem jednak Ministerstwo wyraziło zgodę na poczynienie pewnych odchyleń w zajmowanym dotychczas stanowisku. Ostatecznie, rezultat wspólnych konferencji z Ministerstwem uwidocznił się w rozkazie Komendy Głównej Nr. 67 z dnia 26 lipca — w formie następującej: „Funkcjonariusze policji, którzy jako fachowcy stanowią pożądany element dla wojska, mogą być pojedynczo zwalniani w celu wstępowania do wojska. Podania o zwolnienie tak wyższych, jak i niższych funkcjonariuszy policji należy kierować drogą służbową do decyzji Komendy Głównej".

Poza tym rozkaz ten podawał szczegóły, normujące stosunki służbowe policjantów, którzy znajdą się w wojsku.

Po ukazaniu się tego rozkazu popłynęła do Komendy Głównej nowa fala raportów. Tym razem każdy z petentów dowodził, iż to on właśnie jest fachowcem wojskowym, czy to w dziedzinie służby łączności, czy też np. artylerii. W ogóle czytając te raporty, można była odnieść wrażenie, że władze policyjne zawsze i wszędzie wysilały się po prostu, aby przyjmowani do korpusu policyjnego ludzie byli „fachowcami, stanowiącymi pożądany element dla wojska". Motywy, podawane w raportach w imię najszczytniejszych ideałów patriotyzmu, były po prostu wzruszające w swej naiwności. Ostatecznie można było załatwić pozytywnie tylko część z nich, bo wydając zgodę każdemu funkcjonariuszowi, Korpus Policyjny przestałby zupełnie istnieć.

Ten tryb postępowania, stosowany z konieczności przez Komendę Główną, stwarzał poważne niezadowolenie w środowisku policyjnym. Niestety, innego wyjścia w tej sprawie nie było.

W międzyczasie zaczęły pojawiać się koncepcje utworzenia oddzielnych jednostek bojowych, złożonych wyłącznie z policjantów. Pierwszym takim projektodawcą był jakiś przodownik z Płocka, którego nazwiska, niestety, nie znamy. Projekt ten został natychmiast podchwycony przez policję województwa lubelskiego. Podkomisarze: Reszczyński, Sikorski i Welke, wszyscy z Lublina, w odpowiedzi na ten projekt przedłożyli władzom przełożonym raport, w którym zaznaczyli, że zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, wiedzą doskonale, że gremialne porzucenie zajmowanych placówek policyjnych dla zasilenia szeregów walczących jest niemożliwością, Jednak uważają, że .ułatwieniem sytuacji byłoby stworzenie specjalnego pułku Policji Państwowej, który umożliwiłby policjantom utrzymanie dalszego kontaktu z organizacją PP. Pułk ten – pisali - byłby widomym i nie dającym się zetrzeć znakiem naszej miłości dla Kraju, jako też świadectwem umiłowania naszego szarego żołnierza, pragnącego walczyć o wolność i niepodległość Ojczyzny.

Stworzenie pułku PP proponował również komendant miasta Lodzi, podinsp. Ryszard Gallera, który ze swej strony dowodził, że „gorętszego materiału w szeregach nie utrzymamy, gdyż  po prostu drapną go do wojska, więc stworzenie takiej jednostki, jak pułk policyjny, położenia nie zmieni, natomiast przyczyni się bardzo do przebicia tego muru, jaki dziś jeszcze policję od społeczeństwa oddziela”.

W Komendzie Głównej projekty te zostały potraktowane jak najbardziej życzliwie. Wkrótce też zdecydowano o utworzeniu jednego szwadronu oraz pułku piechoty - jednostek, złożonych wyłącznie tylko z policjantów. Po uprzednim porozumieniu się z Ministerstwami Spraw Wewnętrznych i Spraw Wojskowych, i po załatwieniu najróżnorodniejszych formalności, przystąpiono do pracy organizacyjnej, której wynikiem było zrealizowanie przedsięwziętych zamierzeń.

 

[1] Rozkaz Komendy Główne] PP nr 66 z dnia 9 lipca 1920 r. 

Źródło: "Na Posterunku" 1930 nr 35

Powrót na górę strony