Aktualności

Policje powstania styczniowego cz. 2

Data publikacji 21.11.2020

Drugą główną formacją policyjną powstania styczniowego była Żandarmeria Narodowa. Została utworzona znacznie później niż Policja Warszawska, bo dopiero w maju 1863 roku. Jej głównym celem była ochrona Rządu Narodowego i to nie tyle przed wrogiem zewnętrznym, ile przed konkurencyjnymi siłami politycznymi. W maju 1863 roku skład osobowy Rządu Narodowego, a więc po zaledwie 5 miesiącach powstania, zmienił się bowiem po raz trzeci. Przewagę w nim zdobyli tym razem „czerwoni”. By zabezpieczyć rząd o tej konfiguracji przed aspiracjami „białych", powołali oni wspomnianą żandarmerię, do której rekrutowano osoby z warstw plebejskich. Jej naczelnikiem został Paweł Landowski. Podzielił on formację na 4 oddziały, liczące po 60 ludzi. Służba w żandarmerii, podobnie jak i policji powstańczej, była płatna. Wynagrodzenie jej szeregowych członków wynosiło 50 kopiejek dziennie, oficerowie i naczelnik pensji nie pobierali.

Niezależnie od wymienionych czterech oddziałów istniał w żandarmerii, podobnie jak i w policji, oddział sztyletników, wykonawców wyroków śmierci, które miał ferować działający przy naczelniku miasta Trybunał Rewolucyjny. Sztyletnicy nie otrzymywali żołdu stałego, lecz tylko gratyfikacje oraz odzież w miejsce zniszczonej w czasie wykonywania wyroków. Naczelnikiem żandarmów sztyletników byt Władysław Karwowski, bezpośrednio podporządkowany Pawłowi Landowskiemu i od niego odbierający wyroki Trybunału Rewolucyjnego. Wyroki śmierci formułował lakonicznie podobno sam Landowski według ustalonego wzoru: Trybunał Narodowy skazał na śmierć N.N. Rozkazuję żandarmom narodowym wyrok ten wykonać. Stosowano też inne kary, w zależności od stopnia przewinienia skazanego, m.in. ostrzeżenia, potem pozbawienie praw, wreszcie karę śmierci..

Według oficjalnych danych rosyjskiej policji, w lipcu 1863 roku sztyletnicy wykonali 10 wyroków śmierci na szpiegach rosyjskich, w sierpniu tegoż roku zasztyletowali 12 osób, nie licząc kilku ranionych.

W sierpniu 1863 roku - po kolejnym przewrocie w Rządzie Narodowym, dokonanym tym razem przez „białych" - żandarmerię przemianowano na Straż Narodową. Usiłowano przy tym pozbawić Landowskiego dowództwa. Zamiar ten nie tylko nie powiódł się, ale wprowadził ferment w formacji, która czynnie poparta kolejny przewrót w rządzie we wrześniu tegoż roku. Tym samym żandarmeria nie tylko nie realizowała swego podstawowego obowiązku, jakim było zapewnienie stabilności Rządowi Narodowemu, ale wręcz sprzeniewierzyła się czynnie tej powinności. Niezależnie od sympatii politycznych kolejnych gabinetów rządowych, wpływało to negatywnie na jej wiarygodność. Dodatkowo pozycja żandarmerii została osłabiona nieudolnie przeprowadzonym zamachem na namiestnika cara hrabiego Fiodora Berga. Dokonano go w Warszawie 19 września 1863 roku 17.00.

Obserwacja Berga wykazała, że z codziennego objazdu służbowego powracał on zwykle do Zamku powozem, przez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście. Wobec krążących po ulicach licznych patroli kozackich, przyjęto za jedynie możliwy zamach z okna. Do przeprowadzenia go spiskowcy wybrali Nowy Świat ze względu na zwężenie ulicy. Czynnikiem sprzyjającym był też stojący w tym miejscu wielki dom Andrzeja Zamoyskiego, zamieszkany przez ponad 600 osób. Minusem była natomiast możliwość wynajęcia pomieszczenia wyłącznie na 4 piętrze. Pozostałe kondygnacje zamieszkiwali bowiem stali lokatorzy.

Wszyscy zamachowcy należeli do Straży Narodowej. Pokój wynajął dla nich Ryszard Rutkowski, snycerz. Bezpośrednimi wykonawcami byli dwaj bracia Krasuscy: Feliks, rzeźbiarz, absolwent Szkoły Sztuk Pięknych, i Dominik, snycerz. Towarzyszyli im: Władysław Wnętowski, malarz pokojowy, i Wojciech Kunke, podobno rzeźnik. Trudno dociec, czemu właśnie artyści zostali wyznaczeni jako wykonawcy - trzeba, niestety, stwierdzić, że się nie popisali. Wiedzieli, że będzie im trudno trafić, mierząc w dół do szybko jadącego pojazdu. Dlatego tuż przed zamachem zrzucili 2 butelki z fosforem rozpuszczonym w dwusiarczku węgla, licząc, że pożar zatrzyma kawalkadę. Następnie padł strzał z gadacza, nabitego siekańcami; na koniec rzucono z okna kilka bomb. Siekańce pokiereszowały oparcie powozu, mundur Berga i jego adiutanta, jednak obaj wyszli z tej opresji cało. Bomby i butelki padły bowiem na bruk, raniąc jedynie konie z zaprzęgu i kozackiej eskorty. Zamachowcy natomiast wymknęli się z kamienicy.

Ocalony Berg nakazał gen. Kortowi, naczelnikowi wojennemu warszawskiemu, natychmiast obsadzić wojskiem dom, z którego dokonano zamachu i aresztować jego mieszkańców. W ten sposób do Cytadeli dostało się paruset mężczyzn, wśród których byt i syn właściciela Stanisław Zamoyski. Oprócz tego Berg zarządził konfiskatę na rzecz armii nie tylko kamienicy, z której dokonano zamachu, lecz i sąsiedniej, będącej także własnością Zamoyskiego.

Dla Berga zamach był bardzo dogodnym pretekstem do rozpętania kampanii terroru, która i tak leżała w jego zamiarach. Podejmę coś w rodzaju wojny przeciw ludności miasta Warszawy - pisał do cara. - Jeżeli uda mi się, w co nie wątpię, posiać w niej lęk wobec autorytetu rządu, główne ognisko powstania w kraju zostanie sparaliżowane. Pierwszym krokiem było okupowanie przez wojsko wszystkich klasztorów warszawskich, następnym - publiczne rozstrzelanie na pięciu placach śródmieścia tyluż powstańczych żandarmów (30 września). W ślad za tym miała pójść nałożona na miasto kontrybucja.

Rozkaz dzienny naczelnika miasta z 29 września potwierdzał, że zamach na Berga wykonany został z polecenia Rządu Narodowego. Usiłował też uzasadnić słuszność tego kroku. Gdyby zbir, który grozi narodowi stryczkiem, Sybirem i knutem, nie widział wciąż przed sobą widma śmierci z rąk ludu, stopniowo coraz więcej zawładałaby nami szatańska polityka grozy i tortur, polityka wytępienia i zbrodni.

Zamach na Berga przypieczętował los Straży Narodowej, spadkobierczyni żandarmerii. Jesienią 1863 roku została zlikwidowana. Z podstawowej części żandarmów utworzono oddział partyzancki pod dowództwem „Kosa", Pawła Landowskiego. Pozostałych oddano do dyspozycji Wydziału Policji, skąd niektórzy trafili do oddziału sztyletników policyjnych.

Trzecia sekcja Wydziału Policji Rządu Narodowego była powołana do nadzorowania policji prowincjonalnych. Ponieważ nie rozwinęły one działalności, nie mogła zaznaczyć swej aktywności.

Powstanie styczniowe, mimo wielu nie sprzyjających okoliczności, było tym, które spośród zrywów narodowowyzwoleńczych trwało najdłużej i wciągnęło w swą orbitę największe masy ludzi. Zadecydowało o tym wiele czynników, wśród których jednym z podstawowych było stworzenie rozbudowanej konspiracyjnej administracji i zapewnienie jej w miarę skutecznej ochrony. Potwierdza to reakcja przywoływanego tu już Berga po przejęciu przez policję carską 7 grudnia w Warszawie poczty Rządu Narodowego. Nie do uwierzenia - krzyczał wtedy Berg. - Od dawna, może od 2 lat, pod nosem nas wszystkich spiskowcy zbierają się co dzień na dworcu kolejowym, by odbierać i ekspediować korespondencję powstańczą.

A. Pieńkowski, kierujący pod koniec 1863 roku Wydziałem Policji, mimo dekonspiracji jednego z głównych kanałów łączności, nie byt pesymistą. Dal temu wyraz w jednym z raportów pisząc: Sprawy mego Wydziału szły dobrze. Zorganizowałem tzw. gwardię narodową, tzn. że w każdym domu mieliśmy człowieka, na którego mogliśmy liczyć. Policja tajna funkcjonowała dobrze i prawie codziennie przekazywałem Trauguttowi informacje o rzeczywistym położeniu kraju... Otoczyłem opieką Traugutta, tak, aby nie mógł być wykryty przez władze rosyjskie. Wszystko szło dobrze.

Wyrazem optymizmu Pieńkowskiego było też reaktywowanie oficjalnego biuletynu Wydziału Policji. Jego pierwszy numer zatytułowany „Rozporządzenia i Wiadomości Policji Narodowej” ukazał się 10 grudnia 1863 roku, a 22 grudnia Pieńkowski powołał nawet Wydział Redakcyjny tego wydawnictwa.

O tym, że optymizm Pieńkowskiego był nieuzasadniony, świadczył między innymi krąg odbiorców periodyku. Dostawał się on bowiem głównie w ręce policji rosyjskiej, która przez krótki okres była jego faktycznym sponsorem. Zdrajcą był jeden z pracowników Wydziału Policji, który za każdy numer „Rozporządzeń" dostawał po 100 rubli.

Zdekonspirowanie biura dyrektora Wydziału Policji nastąpiło 27 stycznia 1864 roku. Policja rosyjska zatrzymała przypadkowo na ulicy ucznia gimnazjalnego mieszkającego w domu będącym punktem kontaktowym dla Pieńkowskiego. Jego zeznania doprowadziły policjantów do skrytki z dokumentacją Rządu Narodowego. To pociągnęło za sobą dalsze aresztowania i doprowadziło do wykrycia i zatrzymania w ciągu kilku miesięcy pracowników prawie wszystkich agend i wydziałów Rządu Narodowego wraz z jego prezesem Romualdem Trauguttem. Sam A. Pieńkowski zdołał ujść pościgowi i w pierwszych dniach lutego udał się na emigrację w roli „komisarza nadzwyczajnego dla zorganizowania policji tajnej za granicą, a zwłaszcza w Paryżu”. I ta jego misja zakończyła się jednak niepowodzeniem.

Powstanie styczniowe było dla polskiej policji zupełnie nowym doświadczeniem. Musiała po raz pierwszy podjąć działalność w pełnej konspiracji, a podstawową jej powinnością było zapewnienie bezpieczeństwa państwa (podziemnego) i jego władz (konspiracyjnych), przy marginalnym (z konieczności) traktowaniu zagadnień związanych z porządkiem publicznym. Stopień trudności tych zadań komplikowała polityczna rywalizacja o przywództwo w powstaniu, prowadząca do licznych zmian w obrębie jego władz. W tych skomplikowanych warunkach formacje policyjne powstania były jedną ze sprawniejszych jego agend. Przede wszystkim, co było ich podstawowym osiągnięciem, przez niemal rok chroniły skutecznie przed dekonspiracją zarówno Rząd Narodowy, jak i jego aparat administracyjny. Przez sieć swoich współpracowników dostarczały też rządowi informacje niezbędne do procesu decyzyjnego.

Zaskakująco nowoczesna była struktura organizacyjna aparatu policyjnego. Typowe formacje policyjne składające się z zaprzysiężonych funkcjonariuszy były bowiem podporządkowane czynnikowi cywilnemu w postaci Wydziału Policji Rządu Narodowego. Można więc powiedzieć, że już wtedy święciła triumf kardynalna dla ładu demokratycznego zasada o prymacie cywilnej kontroli nad formacjami militarnymi i policyjnymi.

Niewątpliwą porażką formacji policyjnych była natomiast ich niepełna apolityczność, widoczna szczególnie w poczynaniach Żandarmerii Narodowej. Jej zdecydowane opowiedzenie się po stronie „czerwonych" zadecydowało o przekształceniu w Straż Narodową, a następnie o rozwiązaniu. Mniej wyrazista w deklaracjach i sympatiach politycznych Policja Warszawska przetrwała natomiast wszystkie przesilenia rządowe, pełniąc do końca powstańczą służbę.

Źródło: Gazeta Policyjna/PM

  • Rycina ukazująca powstańców w czasie walki
  • Pożegnanie autorstwa Grottgera. Kobieta żegna idącego do powstania mężczyznę
  • Kucie kos w warsztacie
Powrót na górę strony