Polowanie cz. 1
Policja, prowadząc wstępne dochodzenia, zawsze usilnie zabiega o zebranie jak najwięcej poszlak i dowodów w kierunku ujawnienia sprawców, boć to w istocie jest najlepszym później materiałem obciążającym w obliczu sądu.
Jak dalece jednak ostrożnym i przewidującym musi być prowadzący dochodzenie przy analizie i zbieraniu w czasie oględzin materiału dowodowego, aby nie wejść na fałszywe tory i co gorsza—nie obciążyć własnego sumienia przez pochopność I brak krytycyzmu, niech posłuży przykładem następujący wypadek z mej praktyki, wymownie świadczący, że nie zawsze „niezbite dowody” są wystarczające.
Pewnego dnia wybrałem się końmi (30 km) na polowanie (sezon kaczek) do miejscowości B. Zdziwił mnie wielki ruch w miasteczku na rynku i obecność policjantów, pomimo wczesnej godziny (6 rano). Po chwili zameldował mi komendant posterunku, że nocy ubiegłej dokonano napadu bandyckiego i wymordowano całą rodzinę zamożnego gospodarza K., byłego policjanta w miejscowości R, oddalonej o 3 km. Po zabezpieczeniu śladów i wystawieniu warty policyjnej przybył do miasteczka, aby mi o tym zameldować, wiedział bowiem o moim zamierzonym przyjeździe.
We wsi R. pod lasem w odosobnieniu stały zabudowania gospodarcze byłego policjanta K. Na podwórku ogrodzonym zastałem sporo ludzi i 2 policjantów, strzegących wejścia do mieszkania. Przede wszystkim wylegitymowałem obecnych, usuwając „gapiów”. Spośród tego towarzystwa Jeden zrobił na mnie dziwne wrażenie: wygląd mizerny, pochyły, blady, w średnim wieku, unikający spojrzenia, dawał niechętne odpowiedzi; wreszcie na moje energiczne żądanie przedstawił się jako sołtys tej wsi. Mając w dalszym ciągu na razie nieskonkretyzowane podejrzenia względem tego człowieka kazałem go zatrzymać I odstawić do mojej dyspozycji na posterunek.
Mieszkanie, składające się z 2 obszernych izb — pokoju i kuchni, zajmował gospodarz K., żona, dwoje dzieci, matka i służąca. W kuchni zastałem przerażający widok: wielka kałuża krwi na podłodze, sprzęty kuchenne poprze-wracane; w pokoju nieład — ślady gospodarki bandyckiej; pośrodku podłogi wejście do piwnicy, przywalone dużym pieńkiem przyniesionym z podwórza; wewnątrz piwnicy zwłoki zamordowanych. Spośród mieszkańców ocalała tylko żona gospodarza, która będąc trzykrotnie lekko ranna, upozorowała śmierć i razem ze wszystkimi wrzucona była do piwnicy; pierwszej pomocy udzielił jej nad ranem komendant posterunku. Ranna po opatrunku powoli uspokoiła się i odtworzyła mi przebieg napadu.
Kilka dni temu oboje z mężem sprzedali całą gospodarkę i w ubiegły czwartek załatwili formalności u rejenta w miasteczku B. W czasie pobytu w miasteczku zauważyli, że są śledzeni i obserwowani przez 2 znanych złodziejaszków, podobnych z rysopisu do braci D. Mąż jej był bardzo odważny i nic sobie nie robił z ostrzeżeń, pieniądze jednak zostawili w depozycie u rejenta. W sobotę wieczorem o godzinie 20—21 mąż, siedząc w kuchni przy stoliku pod oknem, pisał rachunki. Usłyszawszy ujadanie psów na podwórku, wysłał służącą do obory. Reszta domowników spała w tej chwili w sąsiednim pokoju, opowiadająca zaś drzemała. Po chwili weszło 3 uzbrojonych mężczyzn, 2 w mundurach policyjnych podeszło do męża, trzeci cywilny stanął w drzwiach wejściowych. Starszy z nich, krępy, niski, dziobaty, krzyknął: „tu policja, ręce do góry” i zapytał, czy jest broń. Kiedy mąż potwierdził, że ma rewolwer w szufladzie i sięgnął do stolika, starszy uderzył męża rewolwerem w głowę. W odpowiedzi mąż z okrzykiem: „co za policja, psiakrew, że odrazu bije”, wyrwał stołek spod siebie i zamierzył się na starszego. Wtedy padł pierwszy strzał. Kula przebiła głowę męża i trafiła w obraz Matki Boskiej, wiszący na ścianie przy oknie (tu przytoczę charakterystyczny szczegół i dziwnie niezrozumałe zjawisko: na szkle obrazu pozostał ślad pocisku—okrągły bez promieni otwór, na obrazie z płótna maleńka plama od uderzenia, a pocisk, spłaszczony Jak moneta, zsunął się w dół ramki pomiędzy szkło a płótno; ściana drewniana bez sęków). Po tym strzale gospodarz K. zachwiał się, postąpił parę kroków na izbę, przysiadł na małym pieńku i trzymając się za głowę, zawołał: „ojej..., moja głowa!”. Wtedy padł drugi strzał, kula znowu przeszyła głowę i wiadro z wodą, stojące na ławce.
Na to wbiegła już żona w koszuli i widząc walącego się na podłogę męża, chciała podać mu wody i przyklękła. Wówczas drugi bandyta w mundurze strzelił do niej trzy razy, trafiając w rękę i nogi. Kobieta upadła na ziemię i udała, że nie żyje. Po tych strzałach wbiegła służąca i natknąwszy się na bandytę stojącego w ubraniu cywilnym przy drzwiach, zdążyła wymówić słowo: „Sienk. ..” i runęła na ziemię nieżywa, trafiona kulą w tył głowy przez niego. Dalej nastąpił już mord pozostałych członków rodziny i rabunek, lecz ranna żona gospodarza K. z upływu krwi i przestrachu straciła przytomność; odzyskała ją dopiero w ciemnej piwnicy i na krótko przed przybyciem policji.
W toku dokładnych oględzin ustaliłem: w napadzie brało udział 5 — 6 bandytów, na podwórzu leżał piet zastrzelony, pod oknem od strony lasu ślady stóp ludzkich, na parapecie okna znaleziono organki „Echo". Idąc śladem szerokim przez kartofle, w odległości 200 kroków w lesie odnaleziono legowisko i miejsce libacji, a na drzewie zawieszone dwie parasolki czarne w dobrym stanie, obie przewiązane podwiązkami, jedna podwiązka koloru czerwonego, druga niebieskiego. Innych śladów nie znaleziono.
Na posterunku policjanci wskazali jako podejrzanych 2 znanych złodziei braci D., którzy poza tym podejrzani są o dokonanie w ubiegły czwartek kradzieży pasów w tutejszym młynie i od tej pory się ukrywają. Na czatach wystawionych około miasteczka B. zatrzymano kochankę jednego z braci D., usiłującą wydostać się z miasteczka. Dziewczyna początkowo nie chciała wyjawić celu swej nocnej podróży i wreszcie po długich targach oświadczyła, że Idzie odnaleźć „męża”, którego od czwartku nie ma, i uprzedzić o grożącym mu niebezpieczeństwie, bo ludzie mówili jej, że policja mocno się nim interesuje. W czasie rewizji w mieszkaniu jej odnaleziono w łóżku pod chorą matką cały skład fałszywych świadectw zwierzęcych, pieczątki i inne dokumenty gminne in blanco z pieczątkami. Przesłuchiwana po dłuższym badaniu wreszcie zeznała, że mąż-kochanek (ślub brali w Rosji za bolszewickich już czasów) i szwagier wyszli z domu we czwartek bez wierzchniego odziewku, wzięli więc ze sobą na wypadek deszczu dwie parasolki, które sama przygotowała im do drogi, zawiązując obie podwiązkami — niebieską i czerwoną, z braku odpowiedniego zapięcia przy rączce. Na pytanie następne, czy który z nich jest muzykalny, odpowiedziała, że owszem, brat męża gra na organkach, które sama mu kupiła na imieniny, wybierając najlepszą markę „Echo” i które zabrał z sobą.
Wobec tak rewelacyjnych zeznań nadałem pilny telefonogram pościgowy do sąsiednich komend powiatowych i posterunków, podając dokładny rysopis obu, złodziei, w celu zatrzymania ich i odstawienia do mnie. Wezwana żona zabitego
gospodarza K. z miejsca rozpoznała z fotografii obydwóch braci jako tych, którzy ją i męża nieboszczyka śledzili w czasie pobytu w miasteczku u rejenta.
Teodor Borucki, nadkomisarz P. P.
Źródło: „Na Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC