Aktualności

Wanilia przyczyną zabójstwa

Data publikacji 26.09.2021

W wiosce Z. powiatu Cz. położonej w pobliżu granicy niemieckiej mieszkali przy rodzicach Jan C. i Aleksander P., obaj w jednym wieku lat 20, którzy pomimo, iż mieli dość zamożnych rodziców i niczego im nie brakowało, zajmowali się przemytem różnych towarów z Niemiec do Polski, a osiągnięte zarobki obracali na karty i wódkę.

W czerwcu 1934 r. wczesnym rankiem, gdy wszyscy mieszkańcy Z. pogrążeni byli jesz­cze w głębokim śnie, przybiegł do mieszkania rodziców Jana G. Aleksander P., przynosząc im straszną wiadomość, iż idąc do kolegi W., z którym miał iść do miasteczka K. po drodze natknął się na zwłoki ich syna Janka. Po otrzy­maniu tej wiadomości ojciec wraz ze zwiastunem złej wieści wybiegli z mieszkania, dążąc na miejsce znalezienia zwłok i alarmując po drodze śpiących mieszkańców. W krótkim cza­sie obok zwłok zebrał się tłum ciekawych, żywo komentujących śmierć, ogólnie łubianego we wsi Jana G. Najbardziej nad tajemniczym zgo­nem towarzysza ubolewał Aleksander P., który ofiarował się zbolałym rodzicom zawiadomić posterunek policji odległy od wsi o 2 km.

Zawiadomiony o wypadku komendant po­sterunku przybył niezwłocznie na miejsce zabójstwa, lecz nie wiele mógł mieć do roboty, po­nieważ ciekawi pozacierali wszelkie ślady, jakie mógł pozostawić sprawca, a padający deszcz dopełnił reszty. Nie pozostawało mu na razie nic innego, jak zabezpieczyć zwłoki i zawiado­mić wydział śledczy z jednoczesną prośbą o de­legowanie wywiadowcy do przeprowadzenia do­chodzenia, gdyż szczupła obsada posterunku nie pozwalała mu na należyte zajęcie się tą sprawą. Mnie jako znającemu mniej więcej te­ren, na którym miało miejsce zabójstwo, oraz sposób życia mieszkańców wioski Z., powierzo­no przeprowadzenie dochodzenia.

Według mych przypuszczeń zabójstwo mogło być dokonane na tle osobistych pora­chunków pomiędzy przemytnikami, gdyż wiado­mo mi było, że Jan G. wspólnie z Aleksandrem P. od kilku lat uprawiają ten proceder. Brałem również pod uwagę, że G. mógł zostać zabity bez poważniejszej przyczyny — po prostu w bój­ce, jaka mogła wyniknąć w czasie zabawy, gdyż wypadek miał miejsce z niedzieli na poniedzia­łek, a więc w czasie, gdy po wioskach, Jak to jest w zwyczaju w tamtejszych okolicach, odby­wają się liczne zabawy, na których dobrze za­rabiający przemytnicy raczą się przemycanym spirytusem i eterem.

Po przybyciu na miejsce stwierdziłem, że we wsi Z. tak w dzień, jak i w nocy poprze­dzającej zabójstwo, żadna zabawa nie odbyła się, a picie wódki w domu prywatnym, w któ­rym brałby udział zabity — nie miało miejsca. Rozpytana rodzina i koledzy zabitego katego­rycznie oświadczyli, że zabity nie miał żadnych zatargów i ze wszystkimi żył w jak najlepszej zgodzie. Zabójstwo o dziewczynę, tak często spotykane na wsi, również odpadło, ponieważ G. miał narzeczoną, którą prócz niego, żaden z chłopców wioski Z. jak i dalszych okolic nie darzył specjalnymi względami. Stanąłem wobec zagadki, gdyż nie mogłem znaleźć motywu zbrodni, a przez to trudno mi było zorientować się, w jakim kierunku poprowadzić dochodzenie.

Jak zaznaczyłem na wstępie, wszelkie śla­dy w pobliżu zwłok zostały zatarte przez cieka­wych i zmyte przez deszcz, który jak na złość nie przestawał padać. Po usunięciu ciekawych, rzuciłem mimowoli wzrokiem na dół z wapnem zlasowanym, znajdującym się w pobliżu miejsca znalezienia zwłok. Na powierzchni wapna były ledwo widoczne ślady stóp i otwory, jak gdyby ktoś wbijał laskę lub kij, próbując stopnia stwardnienia. Ponieważ ślady były zalane wo­dą padającego deszczu i rozmazane, nie nada­wały się do zdjęcia, wskazywały jednak, że po­wstały przed deszczem, a więc przed godziną 3 — 4 rano w poniedziałek, gdyż jak ustaliłem w tym czasie deszcz zaczął padać. Właściciel wapna oświadczył, że tak on jak również żaden z domowników po wapnie nie chodził.

Zastanawiając się nad ujawnionymi śladami, doszedłem do niczym narazie nie popartego wniosku, że ślady pozostawione zostały prawdopo­dobnie przez sprawców zabójstwa, którzy zamie­rzali ukryć zwłoki w wapnie i próbowali jego stężenia. Zbyt mała plama krwi przy zwłokach nasunęła mi dalsze podejrzenie, że miejsce znalezienia zwłok nie jest miejscem zabójstwa i należy go szukać gdzie indziej.

Chcąc sią przekonać, czy postawione przeze mnie wnioski znajdą potwierdzenie, zabezpieczyłem zwłoki przez wystawienie poste­runku, sam zaś udałem się drogą przez wieś do miejsca gdzie według zeznań narzeczonej G. widziała się ona z zabitym w niedzielę około godz. 24. Idąc, obserwowałem pilnie drogę, par­kany i drzewa przy niej stojące, aż w pewnym momencie, w pobliżu domu Aleksandra P., na ścieżce zauważyłem dość dużą ciemną plamę na ziemi, przysypaną świeżo zgarniętym z drogi piaskiem i zalaną deszczem. Od miejsca tego do miejsca znalezienia zwłok odległość wyno­siła około 250 m. Po delikatnym zgarnięciu piasku ukazała się moim oczom duża plama krwi wsiąkniętej w ziemie. Nie ulegało zatem wątpliwości, że odnalazłem właściwe miejsce zabójstwa G., że mój wniosek co do zamiaru ukrycia zwłok w wapnie może być trafny.

Nadmienić muszę, że Aleksander P., co do którego nie miałem dotychczas najmniejszych podejrzeń z zainteresowaniem obserwo­wał moje poszukiwania, co nie uszło mej uwagi,

Z chwilą znalezienia plamy krwi w pobliżu domu P. zacząłem się zastanawiać nad jego zachowaniem od momentu znalezienia zwłok do chwili ujawnienia plamy krwi i wówczas dopiero nasunęło mi się pierwsze podejrzenie, że jed­nak Aleksander P. wie coś o tajemniczej śmier­ci G., lecz nie chce tego ujawnić. Daleki jeszcze byłem wówczas myślą od podejrzeń, że sprawcą zabójstwa może być P., serdeczny kolega za­bitego.

Aleksandra P. ponownie przesłuchałem, jak również i jego kolegę W. i dopiero w czasie tych przesłuchań zaczęły się zarysowywać pew­ne nieścisłości w ich zeznaniach, na które — przyznam się szczerze — przy pierwszym prze­słuchaniu nie zwróciłem uwagi, będąc całkowi­cie przekonany o niewinności P. Na wszelki wypadek postanowiłem P. i W. zatrzymać, gdyż podświadomie zacząłem wyczuwać, że o ile sa­mi nie są sprawcami, to w każdym razie byli naocznymi świadkami czynu.

Aleksander P, po zatrzymaniu go nie stra­cił pewności siebie, natomiast u W. zauważyłem pewne zaniepokojenie. P. i W. poleciłem do­prowadzać na posterunek i izolować, sam zaś pozostałem na miejscu, prowadząc dalsze wy­wiady.

W rozmowie z kilkoma poważniejszymi mieszkańcami wioski dowiedziałem się o krą­żącej pogłosce, jakoby przed świętami Bożego Narodzenia ubiegłego roku ktoś skradł 10 kg przemycanej wanilii, stanowiącej własność Ale­ksandra P., lecz kto mógł być tego sprawcą —o tem nikt nie wiedział. Na tym urwały się moje wiadomości zebrane drogą wywiadu i żadnych dowodów przeciwko P. i W. prócz pewnych nieścisłości w ich zeznaniach nie miałem. A jed­nak wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem za­cząłem co raz bardziej utwierdzać się w przeko­naniu, że P. brał jakiś udział w zabójstwie, lecz w jaki sposób dowieść mu tego, bo samo moje wyczucie nie mogło stanowić dowodu?

Czas biegł szybko. Zbliżała się chwila ko­nieczności zwolnienia P. I W. Każdy, kto pro­wadził dochodzenie i miał zatrzymanego, o któ­rego winie był przekonany, lecz niestety nie mógł tego poprzeć dostatecznymi dowodami, ro­zumie jak przykrą jest chwila zwolnienia takiego „pasażera” i dania mu przez to możności zacie­rania śladów swego czynu, a niejednokrotnie całkowitego wykręcenia się od kary. A właśnie chwila ta dla mnie zbliżała się w szybkim tempie.

Nie mając żadnych widoków na zdobycie w terenie dowodów przeciwko zatrzymanym, po­stanowiłem całą sprawę rzucić, jak się to mówi— na jedną kartę. Oświadczyłem W., iż z rozmów prowadzonych z Aleksandrem P. wywnioskowa­łem, że właśnie on, W. jest zabójcą i wobec te­go odstawię go do sędziego śledczego i do wię­zienia. Liczyłem na to, że o ile W. wie coś o zabójstwie, to będzie się starał dać wyjaśnie­nie, by oczyścić się od stawianego mu zarzutu i to może się przyczynić do wyjaśnienia sprawy.

Obliczenia moje okazały się trafne. W. za­klął szpetnie i z chłopską zaciętością jako spraw­cę zabójstwa G. ujawnił Aleksandra P. W. na­tychmiast przesłuchałem w obecności dwóch przybranych świadków, statecznych gospodarzy, aby w przyszłości nie zarzucono mi, że zezna­nie jego zostało wymuszone.

Aleksandrowi P. wobec tego faktu nie po­zostawało nic innego, jak przyznanie się do zbrod­ni i zabójstwa i wskazanie noża oraz dębowego kija, ukrytych w zagrodzie rodziców, jako narzędzi zbrodni. Na swoje usprawiedliwienie P. podał, że zabitego Jana G. podejrzewał o kra­dzież wanilii i postanowił krwawo się zemścić. O podejrzeniu swym i zamiarze zemsty nikomu nie mówił. Krytycznej nocy, stojąc przed domem, zauważył Jana G. idącego do narzeczo­nej i wówczas swój zamiar zemsty postanowił wprowadzić w czyn. Zaczaiwszy się za drze­wem w pobliżu swego domu, uderzył powraca­jącego od narzeczonej Jana G. dębowym kijem w głowę, a gdy ten się zwalił na ziemię, zadał mu kilka śmiertelnych uderzeń nożem. Przeko­nawszy się, że G. nie żyje, wziął go za nogi i ciągnął do dołu z wapnem, w którym chciał zwłoki ukryć.

Bardzo wczesnym rankiem po zabójstwie udał się do W., który wracając w niedzielę do domu, widział go stojącego na drodze i prosił go, aby nic nikomu o tym nie mówił, po czym pozacierał ślady i dopiero zawiadomił ojca za­bitego. Zrobił to w tym celu, aby oddalić od siebie podejrzenie dokonania zabójstwa, co też początkowo udało mu się.

Wyrokiem sądu okręgowego Aleksander P. za zabójstwo swego serdecznego kolegi ska­zany został na 7 lat więzienia.

Józef Gołębiowski, st. Przodownik sł. sł.

Źródło: „Na Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC

  • Zabudowania wiejskie
Powrót na górę strony