Aktualności

Kaliski „al capone”

Data publikacji 11.05.2020

Terminował w gangu samego Al Capone’a. Po powrocie do kraju postanowił zaszczepić amerykańskie wzory na polskim gruncie. Nie docenił jednak profesjonalizmu rodzimej Policji Państwowej. Wpadł, stanął przed sądem, otrzymał KS. Wyrok wykonano w 1932 r. Mowa o Józefie Pachołku, niespełnionym gangsterze z Kalisza.

Kalisz z początków lat trzydziestych ubiegłego wieku nie należał do miast szczególnie zagrożonych przestępczością, ale nie był też oazą szczęśliwości. Po I wojnie zaczął się szybko odbudowywać i dziś wyróżnia się wśród innych miast polskich: jest cały biały. Wszędzie białe mury, czyste, schludne i jakieś pogodne – pisał w swym przewodniku z 1936 r. prof. Jan Kilarski. - Czyste ulice, czytelne numery na każdym domu, rynsztoki obowiązkowo wysypywane wapnem. W 1931 r. (według spisu powszechnego) Kalisz liczył około 50 tys. mieszkańców, z czego ok. 70 proc. stanowili Polacy, 25 proc. – ludność żydowska, pozostali to Niemcy, Ukraińcy, Rosjanie i Białorusini. Wszyscy żyli w symbiozie, pamiętając jeszcze dramat wojennej pożogi. Wspólnymi siłami dźwignęli zniszczoną gospodarkę, odbudowując m.in. znaną na całym świecie fabrykę fortepianów A. Fibigera, Kaliską Manufakturę Pluszu i Aksamitu, czyli popularną Pluszownię oraz wiele zakładów rzemieślniczych.

Filmowy życiorys

Był jednak i drugi Kalisz. Ten ukryty za fasadami odbudowanych kamieniczek, gnieżdżący się w suterenach i podmiejskich slumsach. Tam właśnie rozpoczął swoją bandycką edukację Józef Pachołek. Urodzony w 1890 r. od wczesnego dzieciństwa zdradzał pierwotne, okrutne instynkty – pisała o nim przedwojenna prasa. – Rychło jednak zyskał sobie wśród rówieśników „szacunek” i uznanie ze względu na wielką odwagę przy drobnych kradzieżach.

Policja dosyć szybko wciągnęła go do kartoteki nieletnich przestępców, ale nastoletni Józek był na tyle przebiegły, że nigdy nie dał się złapać na gorącym uczynku. Wyczuwając instynktownie wzrost zainteresowania policji swoją osobą, uciekał zawsze za niemiecką granicę. W okolicach Wrocławia najmował się do sezonowej pracy. Z czasem jednak uczciwe zarobkowanie przestało go bawić, zorganizował więc bandycką szajkę.

W 1912 r., mając 22 lata, Józef Pachołek popełnił w Niemczech gwałt. W obawie przed karą, zbiegł do Belgii. Tam zaciągnął się na statek handlowy jako pomocnik palacza. Przez kilka lat pływał po całym świecie, na ląd wysiadł dopiero w Ameryce Północnej z mocnym postanowieniem rozpoczęcia nowego, zgodnego z prawem życia. Pod zmienionym nazwiskiem, jako John Gura, za zaoszczędzone na morzu pieniądze otworzył w Chicago niewielki zakład fryzjerski. Interes szedł jednak kiepsko, więc Józek vel John wyjechał do Kanady. Nawiązał tam kontakty z miejscowym światem przestępczym, ściślej – z bandą handlarzy żywym towarem oraz przemytnikami alkoholu. Nie miał przy tym najmniejszych problemów z dogadaniem się z obcokrajowcami, bo w trakcie kilkuletniej tułaczki po świecie opanował sześć języków. Podobno biegle władał francuskim, rosyjskim, czeskim, niemieckim, angielskim i nawet serbskim. To chyba jedyny taki kryminalista-poliglota z polskim rodowodem w okresie międzywojnia.

Na usługach Al Capone’a

W jakich okolicznościach Józef Pachołek zetknął się z „ojcem” amerykańskiej mafii – nie wiadomo. Można się tylko domyślać, że połączył ich alkoholowy biznes. Przemyt spirytualiów z Kanady do pogrążonej w prohibicji Ameryki to była wówczas prawdziwa żyła złota. Ale też bardzo niebezpieczne zajęcie. Zagrożenie bowiem było podwójne: zarówno ze strony silnej konkurencji, jak i depczącej ciągle po piętach policji. Kilkakrotnie Pachołkowi udało się uniknąć wpadki, ale wiosną 1930 r. na dobre znalazł się za kratkami. Gdyby nie zdobyta na szmuglu gotówka i sowite łapówki 35-letni wówczas Józef zapewne nie szybko odzyskałby wolność.

Opuściwszy areszt, Józef Pachołek w pośpiechu wyjechał z USA. Wolał nie ryzykować ponownego kontaktu z amerykańską Temidą i wrócił do rodzinnego Kalisza. Za resztę odłożonych dolarów otworzył nieduży sklep spożywczy przy ul. Poznańskiej 8. Szybko jednak splajtował. Nie mając środków do życia – tłumaczył później przed sądem – był zmuszony wrócić na drogę przestępstwa. W tym celu stworzył bandycką szajkę, w której znaleźli się: jego młodszy brat Kazimierz oraz kolega z dzieciństwa Franciszek Maćkowski. Banda wyspecjalizowała się w napadach na kaliskie sklepy i miejscowych kupców, których przestępcy zastraszali bronią.

Pierwszego napadu dokonali w grudniu 1931 r na sklep kolonialny przy ul. Stawiszyńskiej.  Zrabowali niewiele, bowiem właścicielka podniosła alarm. Napastnicy zbiegli, ale przedtem postrzelili kobietę w rękę. Wszczęte przez policję śledztwo nie dało żadnych rezultatów. Bandyci zniknęli w zapadającym zmroku.

Na celowniku policjant

Dwa miesiące później cały Kalisz lotem błyskawicy obiegła wiadomość o krwawym napadzie na posterunkowego Łuczyńskiego z miejscowej komendy PP. Około godz. 5 nad ranem na ul. Ciasnej, podczas próby wylegitymowania dwóch podejrzanych osobników, został przez nich postrzelony. Atak był tak niespodziewany, że post. Łuczyński nie zdążył nawet sięgnąć po broń. Kiedy nieprzytomny upadł na chodnik, bandyci zabrali mu służbowy pistolet. I tym razem sprawców nie ustalono.

Naczelnik kaliskiego Urzędu Śledczego nadkom. Kabulski,  nie będąc  jeszcze przekonanym, czy oba napady są dziełem tych samych sprawców, wszczął dwa niezależne śledztwa. Póki co nie miał żadnego punktu zaczepienia, ani podstaw do twierdzenia, że w Kaliszu działa jakaś zorganizowana grupa przestępcza. Skłaniał się jednak do tezy, że bandytów należy szukać w miejscowym środowisku przestępczym. Nikt bowiem obcy, bez dobrej znajomości topografii miasta, nie byłby w stanie tak szybko zniknąć z miejsca zdarzenia i zapaść się bez śladu pod ziemię. Stąd wniosek: przestępcy muszą mieć jakąś zakonspirowaną kryjówkę i kogoś, kto im pomagał.

Kabulski postawił na nogi wszystkich kaliskich policjantów, mundurowych i cywilnych, polecając im przeprowadzenie dokładnej penetracji terenu i sprawdzenia alibi podejrzanych.  Zaktywizował agenturę, obiecując informatorom ekstra premie. Miał przy tym pełne poparcie swoich przełożonych z kierownictwa II Okręgu Policji Państwowej w Łodzi, którzy  skierowali do Kalisza dodatkowych funkcjonariuszy śledczych.

Tymczasem bandyci, rozzuchwaleni bezkarnością, łupią kolejnych kupców. Zawsze według tego samego schematu: wieczorowa pora,  pończoszana maska na twarzy, pistolet w ręku. W marcu 1932 r. ograbili żydowskiego sklepikarza Chilla Topcza przy ul. Nowej 19. Kilkanaście dni później ich ofiarą pada Jaśkiewiczowa, właścicielka sklepu przy ul. Nowej 20. Następnie Szymański, kupiec z Piwonic  pod Kaliszem. W tym samym czasie zgłoszono zabójstwo księdza Żurawskiego, proboszcza w podkaliskich Giżycach. Duchowny zginął od pistoletowej kuli. Policja nie ma jednak dowodów, że sprawcami są ci sami bandyci. Choć tego nie wyklucza.

Obława

W końcu maja 1932 r. w kaliskim śledztwie nastąpił niespodziewany przełom. Bandytów  opuściło wreszcie szczęście. Na drodze z Raszkowa do Ostrowa napadli na kilku powracających z jarmarku żydowskich kupców. Przypadek zrządził, że kilka minut później w tym samym miejscu znaleźli jadący rowerami dwaj funkcjonariusze straży granicznej. Na widok trzech zamaskowanych bandytów, sięgnęli po broń. W kilkuminutowej wymianie ognia padło ok. 30 strzałów. Na miejscu zginął strażnik Grabowski, ciężko ranny został też jeden z kupców.

Bandyci wskoczyli na jedną z furmanek, znikając w pobliskim lesie. Kilka dni trwała obława za zbiegami. Ślady doprowadziły policjantów do Kalisza, do niewielkiej parterowej przybudówki przy ul. Ogrody 4. Bandyci zostali otoczeni. Poddali się.

12 czerwca 1932 r. przed sądem doraźnym w Kaliszu stanęli bracia Józef i Kazimierz Pachołkowie oraz ich kompan Franciszek Maćkowski. Wszyscy przyznali się do winy, ze łzami w oczach prosząc o łagodny wymiar kary. Sąd nie był jednak litościwy. Herszt bandy,  42-letni Józef Pachołek został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Prezydent RP nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok wykonano o godz. 0,54  z 13/14 czerwca w kaliskim zakładzie karnym. Kazimierzowi Pachołkowi oraz Franciszkowi Maćkowskiemu darowano życie, ale „bezterminowo” i za kratami.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, zdj. „Tajny Detektyw”

Powrót na górę strony