Aktualności

Strzały pod Wawelem cz. 2

Data publikacji 09.05.2020

Uliczna kanonada

Krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny”  nie szczędził słów uznania pod adresem mieszkańców,  którzy spontanicznie  przyłączyli się do pościgu za bandytami. Wśród nich znalazł się m.in. inż. Włodzimierz Kisielnicki, kierownik techniczny w oddziale Polskiego Radia w Krakowie, a zarazem właściciel półwyścigowego „Salmsona”. Na widok uciekających bandytów uruchomił swój samochód, zabrał do niego post. Maziaka i strażnika więziennego Bętkowskiego, po czym ruszyli w pościg.

- Pojechaliśmy za nimi ul. Tarłowską, ale ta okazała się nieprzejezdna – opowiadał później reporterowi „IKC”. – Zawróciłem więc do (…) Smoleńskiej. To publiczność (…) wskazała nam dorożkę, z której bandyci zrzucili dorożkarza i pędzili ku  Alejom. Dogoniłem  ich na odległość jakichś 20 – 30 metrów, zaczęli do mnie strzelać. Widziałem, jak się mocują z kajdankami. Kiedy udało im się wreszcie kompana oswobodzić, wyskoczyli z fiakra.

I wtedy się rozdzielili. Michalski, pobiegł w kierunku boiska „Cracovii”, przesadził płot i zniknął pościgowi  z oczu. Jego dwaj kompanii puścili się pędem ul. Syrokomli.  Przeskakując m.in. mur koszar, znaleźli się na ruchliwej i pełnej przechodniów ul. Tadeusza Kościuszki. Prawdopodobnie sądzili, że tu uda im się zniknąć w tłumie. Nie docenili jednak spostrzegawczości post. Włocha z II komisariatu PP, który wraz z dwoma kolegami z jednostki, posterunkowymi Matrasem i Gembalą oraz strażnikiem więziennym Madurą z przygodnej taksówki wypatrywali na ulicy ściganych bandytów.

- Szli swobodnie prawym chodnikiem – opowiadał później post. Włoch. – Na ich widok wyskoczyłem z auta, co widząc bandyci poczęli do mnie natychmiast strzelać. Na co też odpowiedziałem strzałami. (…) Bandyci poczęli uciekać w kierunku ul. Włóczków i tu, na skręcie z ul. Kościuszki jednego z nich trafiłem, padł raniony na ziemię. Podniosłem jego rewolwer i pobiegłem dalej za tym drugim, który skręcił w ul. Tatarską, potem w Lelewela, gdzie zniknął w jednej z bram. Po chwili wyszedł z niej, ale już rozebrany do koszuli i ruszył w kierunku pl. Stawy. Strzeliłem do niego, a on niespodziewanie usiadł na ziemi, odrzucając rewolwer i poddając się z rezygnacją.

Niedługo też cieszył się  wolnością niedawny aresztant Roman Michalski, odbity przez swych kompanów na ul. Senackiej, przed gmachem sądu. Umknął, co prawda, na stadionie „Cracovii”  biegnącemu za nim posterunkowemu Maziakowi (ten z racji tuszy nie mógł dogonić młodego, sprawnego bandziora), ale kiedy znalazł się na krakowskich Błoniach został osaczony przez czterech wychowanków 1. Korpusu Kadetów, posterunkowego Banasia oraz inż. Kisielnickiego.  W akcie rozpaczy rzucił się jeszcze do Rudawy, przedostał na drugi brzeg, usiłując znaleźć jakieś schronienie na terenie ogródków działkowych. Nie udało się. Po kilkunastu minutach na jego rękach znów zatrzasnęły się kajdanki.

 „Chicagowskie obyczaje”

To, co wydarzyło się w Krakowie w sierpniowy czwartek 1931 r. nie mieściło się w głowach statecznych i nobliwych obywateli tego miasta. Nic więc dziwnego, że społeczeństwo krakowskie przyjęło ten bandycki wyczyn z najwyższym zaniepokojeniem – pisała prasa, podkreślając, że rejestry policyjne i pamięć mieszkańców Krakowa nie zanotowały dotąd napadów z bronią w ręku na eskortę prowadzącą opryszka do sędziego śledczego, a dalej pościgu i strzelaniny na długich i ruchliwych ulicach miasta, od samego centrum aż do przedmieścia.

Przyczyną tego stanu rzeczy była jedna: na ulicach Krakowa zaczynają panować obyczaje chicagowskie – zawyrokował „Ilustrowany Kurier Codzienny”. I na dowód przypomniał kronikę zdarzeń kryminalnych z ostatnich 8 dni: występ kieszonkowca na Poczcie Głównej; tajemniczy trup przy ul. Lubicz; włamanie do biur „Huty żelaza”; włamanie do Kasy Chorych w Podgórzu; bójki nożownicze koło „Pavillonu”, na Rynku Głównym i na Pl. Kazimierza Wielkiego; policjant strzela na Plantach do złodzieja. No i zdarzenia najświeższe, z ostatnich 48 godzin: bójka na noże w sądzie okręgowym; Jan Chmiel śmiertelnie ugodzony nożem w śródmieściu, obok gmachu PKO; dentysta Tadeusz Sauer postrzelony na ul. Floriańskiej; włamanie do firmy „Berson” i kradzież blisko 24 tys. zł. Tak jak jest, dalej być nie może – tłustym drukiem alarmował „IKC”. – Jest bardo źle, iż spokojny obywatel Krakowa, jednego z najspokojniejszych zawsze miast w Polsce, nie jest pewny swojego mienia i bezpieczeństwa..

Jak wykazało wszczęte śledztwo, sprawcami tego ostatniego włamania do firmy „Berson”  byli trzej miejscowi 30-latkowie: Augustyn Makowicz, Franciszek Mikołajczyk i Roman Michalski. Razem tworzyli grupę, której policja nadała kryptonim „Banda Makowicza”. Bo on był jej twórcą i hersztem. Mimo młodego wieku miał już na sumieniu kilka poważnych przestępstw kryminalnych, w tym m.in. sfingowany napad rabunkowy na swoją osobę. (Pracował wówczas jako inkasent w gazowni miejskiej, przywłaszczył sobie kilka tysięcy złotych, po czym usiłował przekonać śledczych, że padł ofiarą rozboju). Mistyfikacja nie powiodła się i Makowicz powędrował na 2 lata do więzienia.  Po wyjściu na wolność zakolegował się z Mikołajczykiem i Michalskim i wspólnie zaczęli grasować w zachodniej Małopolsce, stając się wkrótce postrachem tych okolic. Kiedy wreszcie policja wpadła na ich ślad, przenieśli się do Krakowa, aby zniknąć w wielkomiejskim tłumie. Szczęście im początkowo dopisywało, ale po włamaniu do firmy „Berson”, podczas policyjnej obławy w przestępczych melinach w ręce wywiadowców wpadł Michalski. Makowicz rzucił wtedy pomysł jego odbicia z konwoju, bo podobno tylko on znał miejsce ukrycia łupu…

Jeśli tak rzeczywiście było, to herszt bandy nie popisał się przezornością.  Próba odbicia aresztanta z rąk policji w biały dzień, przez dwóch uzbrojonych tylko w pistolety bandytów, do tego w centrum miasta, w rejonie mocno nasyconym  służbami mundurowymi (i nie tylko), właściwie bez żadnego planu ucieczki i przygotowanego środka transportu z góry skazana była na niepowodzenie. Na co liczyli ci młodzi kryminaliści? Chyba tylko na łut szczęścia.

Nie otrzymali go. Ponieśli więc najsurowsze konsekwencje. Mikołajczyk zmarł w wyniku otrzymanego podczas akcji postrzału, Makowicz popełnił w celi samobójstwo, jedynie Michalski stanął przed sądem, by usłyszeć wyrok – kara śmierci.

Trzeba przyznać, że ówczesna prasa doceniła postawę służb strzegących prawa i bezpieczeństwa mieszkańców Krakowa. Napisano o nich, że bohaterami obowiązku, wobec których społeczeństwo zaciągnęło i ciągle zaciąga dług wdzięczności.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, zdj. „Tajny Detektyw”. „Ilustrowany Kurier Codzienny”

Powrót na górę strony