Aktualności

Afera z gwałtem w tle

Data publikacji 18.05.2020

Młoda szwaczka w roli mitycznego konia trojańskiego w kierownictwie śląskiej policji, czy próba zemsty zdradzonego kochanka za cielesne wykorzystanie jego wybranki? Ta zagadka od 90 lat pozostaje niewyjaśniona.

We wrześniu 1924 r. Elżbieta P., lat 26, szwaczka z zawodu, mieszkanka podkatowickiej Królewskiej Huty (dziś Chorzów), przesłała do prokuratorii katowickiej skargę, w której opisała czyn, jakiego dopuścił się wobec niej najwyższy rangą oficer policji na Śląsku. Czytający ją urzędnik z pewnością szeroko otworzył oczy, kiedy zgłębił treść pisma. O takiej historii, jak żyje, jeszcze nie słyszał. Elżbietę P. wezwano do prokuratury, ale i tam uparcie powtarzała swoje: została podstępnie zwabiona do prywatnego mieszkania i tam zgwałcona.  Sprawcą tego czynu miał być sam podinsp. Leon Wróblewski (lat 36), pełniący od kilku miesięcy obowiązki głównego komendanta Policji Województwa Śląskiego (PWŚl.) Wobec kategorycznej postawy poszkodowanej, domagającej się ukarania winnego, jej doniesienie zostało formalnie zarejestrowane.  

 „I zniewolił ją gwałtem”?

Panna Elżbieta pisała w swej skardze, że 17 kwietnia 1924 r. podinsp. Leon Wróblewski zwabił ją do swego mieszkania i obiecując, że się z nią ożeni, zniewolił ją gwałtem(…). Kiedy o tym zdarzeniu opowiedziała swojemu narzeczonemu, post. Ignacemu Gąsce, ten wymógł na niej napisanie skargi do prokuratury. W ułożeniu odpowiedniego pisma bardzo pomocny okazał się podinsp. Stefan Libera, funkcjonariusz Głównej Komendy PWŚl., który nawet sam ułożył koncept doniesienia i doradzał [Elżbiecie P.] jak ma postępować, podając sprawę do wiadomości władz.

Pokrzywdzona opisała więc, jak to kilka dni wcześniej była ze swoją matką w biurze komendanta Wróblewskiego, prosząc go o wyrażenie zgody na swój ślub z post. Gąską. Komendant obiecał, że decyzję podejmie w ciągu kilku dni i ją powiadomi. I rzeczywiście, termin spotkania wyznaczył na 17 kwietnia. Podał przy tym adres, nie informując jednak, że  będzie to mieszkanie prywatne. Potem zalecał się do niej, usiłując namówić do zbliżenia. Kiedy spotkał się ze zdecydowaną  odmową, dopuścił się gwałtu. I to dwukrotnie, jak podkreśliła w swej skardze.

Co było dalej, możemy się tylko domyślać, bo dokumentów w tej sprawie brak. Świadków też. Najprawdopodobniej podinsp. Wróblewski, wezwany do prokuratury, złożył tam swoje wyjaśnienia, w których oczywiście zaprzeczył wszystkim oskarżeniom. Musiał przy tym dysponować jakimiś przekonywującymi dowodami, skoro – jak informował lokalny dziennik katowicki „Gazeta Robotnicza” (organ PPS-u)  – na kilka tygodni przed procesem zaaresztowany został podinspektor policji Stefan Libera pod zarzutem oszczerstwa głównego komendanta policji p. Wróblewskiego.

Przypuszczalnie podstaw do podjęcia takiej decyzji dostarczyło wszczęte na polecenie prokuratora śledztwo. Jego efektem był akt oskarżenia i proces, który odbył się 20 listopada 1924 r. przed izbą karną sądu okręgowego w Katowicach.

Odwrócone role

Na ławie oskarżonych nie zasiadł jednak – jak się powszechnie spodziewano - komendant Leon Wróblewski, lecz rzekoma ofiara gwałtu Elżbieta P., jej narzeczony post. Ignacy Gąska i podinsp. Stefan Libera, „rzecznik” i doradca pokrzywdzonej. Aktu oskarżenia próżno dziś szukać w archiwach sądowych, cytuję więc za sprawozdawcą  „Gazety Robotniczej”, który napisał, że oskarżonym zarzucono, iż planowo przygotowywali nagonkę na komendanta policji p. Wróblewskiego w celu usunięcia go z zajmowanego stanowiska. Niestety, nie podał, z jakiego artykułu ówczesnego kodeksu karnego wysunięto przeciwko nim ten zarzut. Zwrócił natomiast uwagę, że opinię publiczną mocno intrygowało pytanie, dlaczego przed sądem zmienił się status Elżbiety P. z poszkodowanej na oskarżoną.

Z pewnością miało to związek z jej przesłuchaniami przez sędziego śledczego, przed którym Elżbieta P. wycofała swoje oskarżenie, tłumacząc, że do gwałtu nigdy nie doszło, nigdy tez nie była w mieszkaniu komendanta Wróblewskiego, a doniesienie na niego złożyła na skutek presji wywieranej na nią przez narzeczonego Gąskę i podinsp. Liberę. Podczas rozprawy dodała jeszcze, że kiedy próbowała odmówić ich żądaniom, Gąska znieważył ją czynnie, uderzywszy w twarz i groził, że ją zabije, jeśli zdradzi Liberę.

Zupełnie inaczej zeznawał post. Gąska. Zaprzeczył, jakoby miał wywierać jakiś nacisk na swoją narzeczoną, a o samym gwałcie dowiedział się nie od razu, lecz po jakimś czasie, kiedy Elżbieta P. przyznała się, że jest w ciąży. Winnym tej sytuacji miał być komendant policji, który podczas spotkania przymilał się do jego narzeczonej, odradzał małżeństwo, twierdząc, że ma na to jeszcze czas, a po kilku bezowocnych próbach zbliżenia, zmusił ją do uległości. Post. Gąska nie miał podstaw, aby nie wierzyć Elżbiecie P., tym bardziej, że – jak twierdził – sam był bezpłodny, na co miał zaświadczenie lekarskie.

Wyznanie narzeczonej przeżył bardzo mocno – wyjaśniał przed sądem. Musiał nawet brać leki na uspokojenie, ale świadomość niegodziwości komendanta Wróblewskiego, który z racji pełnionego stanowiska powinien być człowiekiem nieskazitelnym i wzorem postępowania dla każdego policjanta, nie dawała mu spokoju. Poszedł więc pożalić się do swego starszego kolegi i wychowawcy, podinsp. Stefana Libery. Ten, zbulwersowany czynem swego przełożonego - szefa wojewódzkiej policji, postanowił zaangażować się w obronę poszkodowanej kobiety.

Mówią świadkowie

Podinsp. Libera potwierdził zeznania młodego policjanta, podkreślając, iż w swym postępowaniu kierował się wyłącznie poczuciem sprawiedliwości. Potwierdził, że dopomógł Elżbiecie P. przygotować pisemną skargę do prokuratury. Ale zanim to zrobił, kilkakrotnie się upewniał, czy kobieta zdaje sobie sprawę z wagi tego oskarżenia i konsekwencji, jakie może ono pociągnąć. Elżbieta P. potwierdziła i przysięgła, że mówi prawdę. Zrobiła to w obecności jeszcze jednego świadka – p. Grochowiny, którą podinsp. Libera specjalnie zabrał ze sobą na spotkanie z poszkodowaną.

O dokonanym na niej gwałcie Elżbieta P. opowiedziała  też obrońcy, mec. Rostkowi. Przyznała mu się również  do usunięcia ciąży, ale chcąc chronić  przed odpowiedzialnością  akuszerkę, odmówiła podania jej nazwiska.

Zeznająca pod przysięgą matka Elżbiety P. przyznała, że była z nią w biurze komendanta Wróblewskiego. O gwałcie wie od córki, ale wiadomość o jej ciąży, to dla niej duże zaskoczenie. Nic o tym nie wiedziała.

Niewiele też do sprawy wniosły zeznania kom. Wołoska, który potwierdził jedynie wizytę Elżbiety P. i jej matki w biurze komendanta Wróblewskiego. Przebiegu rozmowy nie znał i nie zauważył, aby p. Wróblewski robił do Elżbiety P. miłe oczka. Czy była u niego w mieszkaniu prywatnym, tego nie wie. Jak również, czy czekała na niego przed domem.

Jako ostatni zeznawał podinsp. Leon Wróblewski. Zamieszanie wokół swojej osoby uznał za  próbę zdyskredytowania go w oczach opinii publicznej i usunięcia ze stanowiska. Doniesienie było oszczerstwem, gdyż nigdy nie miałem żadnych stosunków z Elżbietą P. – stwierdził dobitnie i pod przysięgą.

Kto zawinił?

Reprezentujący organy ścigania prokurator Grzegorczyk oparł swój akt oskarżenia na zeznaniach Elżbiety P., która – jego zdaniem – napisała fałszywe doniesienie pod presją Gąski i Libery. Ale za inspiratora całej intrygi uznał podinsp. Stefana Liberę. To jemu – jak twierdził – marzyło się stanowisko głównego komendanta śląskiej policji. A w ogóle – konkludował – cała ta afera z gwałtem była tylko cząstką kampanii prowadzonej  przeciwko  urzędnikom spoza Śląska. Ofiarą tej kampanii – jego zdaniem - miał paść podinsp. Leon Wróblewski.

Plan się jednak nie powiódł, bo Elżbieta P. – być może z powodu wyrzutów sumienia, lub bardziej w obawie przed odpowiedzialnością karną - postanowiła przyznać się do oszustwa. Fakt ten prokurator potraktował jako okoliczność łagodzącą i wniósł dla niej o karę dwóch i pół miesiąca pozbawienia wolności, dla Libery zażądał  – 6 miesięcy, dla Gąski – 1 rok.

Obrońcy oskarżonych wnieśli o ich uniewinnienie. Dr Zawilski, obrońca post. Gąski, uważał, że skarga Elżbiety P. była wiarygodna, a jej przyznanie się do winy wynikało z obrony przed karą, że w sposób niedozwolony usunęła płód. Na dowód przytaczał zeznania bezstronnych świadków: mec. Rostka i ob. Grochowiny, którym poszkodowana kobieta szczegółowo opisała swój dramat. Odgrażała się nawet, że gwałciciel jeszcze ją popamięta.

Świetną obronę z punktu widzenia prawniczego wygłosił adwokat Czapla – pisał sprawozdawca „Gazety Robotniczej”. – Misternie skonstruowanymi wywodami obalił cały gmach oskarżenia. Dowodził, że [jego klient, podinsp. Libera] miał wszelkie prawo zająć się stwierdzeniem prawdziwości zarzutów, stawianych p. Wróblewskiemu. Zna on dobrze Liberę i wie, że jest to człowiek zasłużony, który dosłużył się stopnia majora WP, biorąc udział w Powstaniu Wielkopolskim, obronie Lwowa oraz powstaniu na Górnym Śląsku.

Te misternie skonstruowane dowody nie pomogły jednak w uniewinnieniu oskarżonych. Sąd poparł racje prokuratora i skazał całą trójkę na kary pozbawienia wolności: Elżbietę P. – na 14 dni w zakładzie karnym i 30 zł grzywny; Stefana Liberę – na 2 miesiące, Ignacego Gąskę na 8 miesięcy. Wydawać by się mogło, że kary nie były surowe. Jednak skazanych policjantów czekała dodatkowa kara: zwolnienie ze służby. A to oznaczało pozbawienie źródła stałych dochodów i perspektywę niepewnego jutra.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, zdj. archiwum

Powrót na górę strony