Aktualności

Strzały w urzędzie

Data publikacji 23.05.2020

4 stycznia 1934 r., tuż przed północą, dyżurnego Komisariatu Głównego PP w Białymstoku, wyrwał z zamyślenia głośny terkot telefonu. Dzwonił funkcjonariusz z pobliskiego Urzędu Śledczego. Chaotycznie poinformował o strzelaninie w budynku. Prosił o szybką pomoc.

Kto strzelał?

Urząd Śledczy, mieszczący się przy ul. Warszawskiej, dzieliła od komisariatu policji niewielka odległość. Poderwany natychmiast pluton dyżurny znalazł się na miejscu zdarzenia już po dwóch minutach. Dobiegając do budynku, policjanci rozsypali się na boki, penetrując po drodze sąsiednie posesje.

Dowodzący pododdziałem podkom. Ignacy Miński, komendant białostockiej PP, pierwszy wpadł do sieni urzędu. Tuż za drzwiami natknął się na zwłoki policjanta.

- Od razu rozpoznałem st. post. Ignacego Maciejewskiego, funkcjonariusza naszego komisariatu, oddelegowanego do pełnienia służby dyżurnego w Urzędzie Śledczym – raportował później. - Ignacy najwidoczniej został zaskoczony przez napastnika, nie zdążył nawet odpiąć kabury z bronią. Nie było też widać żadnych  śladów walki czy oporu.

58-letni policjant nie żył. Nie było wątpliwości, że zginął od kul. Świadczyły o tym rany postrzałowe i łuski po nabojach karabinowych.

Skrytobójczy mord postawił na nogi całą białostocką policję. Trzystu policjantów skierowano  w mroźną noc na zaśnieżone ulice miasta w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu po zbiegłym zabójcy. Zdawano sobie sprawę, że czas odgrywa tu bardzo istotną rolę. Zamachowiec nie mógł bowiem daleko uciec. Mógł natomiast znaleźć jakieś schronienie.

Rozpoczęto penetrację białostockich melin, podejrzanych lokali i domów, przetrząsano szynki, mieszkania prostytutek i tanie hoteliki. Mimo bardzo późnej pory pukano do drzwi mieszkańców ul. Warszawskiej, rozpytywano dozorców z kamienic sąsiadujących z Urzędem Śledczym.

Dlaczego zginął ?

Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Czy policjant komuś się naraził? Było to mało prawdopodobne, bowiem cieszył się on powszechną sympatią kolegów, przełożonych i swoich sąsiadów. Zawsze życzliwy dla interesantów, nie miał żadnych wrogów, nikt nie rościł do niego pretensji, z nikim nie był w konflikcie. W domu był przykładnym mężem i ojcem.

Napad rabunkowy na niego też nie wchodził w grę. Policjantowi nic nie zginęło: ani dokumenty, ani pieniądze, ani broń. Może więc to nie on miał być celem zamachu? – zastanawiali się oficerowie prowadzący śledztwo, z niecierpliwością zarazem wyczekując informacji od wysłanych w teren funkcjonariuszy.

Jedna z nich okazała się szczególnie istotna. Stróż trzypiętrowej kamienicy położonej w bliskim sąsiedztwie Urzędu Śledczego słyszał przytłumione wystrzały dobiegające z budynku, a bezpośrednio po nich jakiegoś mężczyznę w wojskowym mundurze, wybiegającego stamtąd z karabinem w ręku. Tego samego żołnierza widział również dorożkarz, „parkujący” 300 metrów dalej.

Czy ów tajemniczy wojak był zabójcą białostockiego policjanta? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należało najpierw tego żołnierza zidentyfikować. W porozumieniu z żandarmerią i garnizonem wojskowym przeprowadzono błyskawiczne kontrole w pododdziałach. Szukano żołnierzy, którzy krytycznego wieczora mieli dostęp do broni, np. pełniąc służby patrolowe w mieście lub wykonując warty. Okazało się, że 22-letni strzelec Jan Ciborowski z 42 p.p. nie wrócił z warty do swojej jednostki. Nikt nie wiedział, co się z nim stało.

Gdzie jest Ciborowski?

O godz. 3 w nocy, w niespełna trzy godziny po zabójstwie posterunkowego, znano już nazwisko domniemanego zabójcy oraz jego rysopis. Informacje te szybko rozesłano w teren: do posterunków PP oraz na stacje kolejowe. Przypuszczano bowiem, że Ciborowski będzie starał się opuścić zagrożony dla siebie rejon pociągiem.

Pierwszy na ślad poszukiwanego żołnierza natrafił konny patrol na przejeździe kolejowym Szosy Brzeskiej. Około godz. 5 widział go dróżnik obsługujący rogatkę, chwilę nawet z nim rozmawiał. Młody żołnierz pytał o drogę, nie bardzo orientował się w terenie. Potem ruszył w kierunku Bielska Podlaskiego.

Skierowano tam natychmiast grupę pościgową. Zbiega jednak nie zauważono. W jednej ze wsi pytał o najkrótszą drogę do stacji kolejowej. Wskazano mu tory prowadzące do miejscowości Lewickie, na trasie Białystok - Brześć. Aby się tam dostać, musiał przedtem pokonać pięciokilometrową przestrzeń. W siarczystym mrozie i śnieżnej zamieci.

- Zdawaliśmy sobie sprawę – pisał później komendant Miński w swym raporcie do Komendy Głównej PP w Warszawie – że mamy do czynienia z człowiekiem zdeterminowanym, który mając przy sobie broń nie zawaha się jej użyć. Był już przecież kilkanaście godzin na nogach, musiał być głodny, zmęczony i przemarznięty. W każdej chwili mógł wejść do pierwszej z brzegu chałupy, sterroryzować domowników, a w razie jakiegokolwiek oporu bez skrupułu ich wymordować. Nie miał przecież już nic do stracenia. Musieliśmy więc szybko go odnaleźć.

Na wiadomość, że poszukiwany żołnierz kieruje się do stacji Lewickie, kierownictwo akcji „pościgowo-dochodzeniowej” zażądało od dyrekcji kolei białostockiej udostępnienia motorowej drezyny. Wysłany patrol wrócił jednak z niczym. Ostrzeżono jedynie dróżników i pracowników kolei o niebezpiecznym przestępcy. Zobowiązano ich do natychmiastowego powiadomienia policji, gdyby tylko pojawił się w ich rejonie.

Ciborowski jakby zapadł się pod ziemię. Prawdopodobnie ukrył się w jakiejś zagrodzie, zagrzebał w sianie i odpoczywał. Wolał nie pokazywać się w dzień, słusznie sądząc, że pogoń jest blisko.

Oko w oko z zabójcą

Strzelec Ciborowski pojawił się na stacji Lewickie przed godz. 20. Od razu został rozpoznany przez pracownika kolei. Na szczęście kolejarz nie dał tego po sobie poznać. Żołnierz zapytał o pociąg do Brześcia. Ponieważ do przyjazdu pozostawało kilka godzin oczekiwania, pracownik PKP zaprosił żołnierza do swej ciepłej „służbówki”. Poczęstował gorącą herbatą, chwilę porozmawiał, a następnie pod pozorem wykonania obowiązków służbowych wymknął się z pokoju, aby powiadomić policję.

Sygnał o pojawieniu się Ciborowskiego dotarła do komendanta Mińskiego w kilka minut potem. Natychmiast skierował tam motorową drezynę z grupą pościgową. Prawdopodobnie uciekinier zostałby wkrótce „wzięty” z zaskoczenia, gdyby nie dramatyczny zbieg okoliczności. W momencie, gdy kolejarz telefonował na policję do pokoju, w którym przebywał żołnierz wszedł post. Lucjan Śpiewak z miejscowego posterunku PP, odbywający swój służbowy patrol. Zaskoczenie było obustronne, tyle że Ciborowski karabin miał pod ręką, posterunkowy na ramieniu. Na widok policjanta pociągnął za spust.

Śpiewak ocalał cudem. Kula drasnęła go w szyję, nie naruszając na szczęście tętnicy. Zareagował równie błyskawicznie, rzucając się żołnierza. Ten jeszcze raz pociągnął za spust, ale policjant zdołał już lufę karabinu przesunąć w bok.

Pomiędzy Ciborowskim a posterunkowym rozgorzał zaciekły bój. Bandyta walczył o wolność, policjant o życie. Być może świadomość tego dodawała mu sił, bo mimo odniesionej rany udało mu się wyrwać karabin z rąk żołnierza i ukłuć go bagnetem. Ten jednak nie dawał jeszcze za wygraną.

Kto wie, jaki byłby finał tej walki, gdyby nie policyjna odsiecz przybyła kolejową drezyną.

Pogrzeb zabitego st. post. Ignacy Maciejewskiego odbył się 8 stycznia 1934 r. na cmentarzu w Starosielcach koło Białegostoku. Uczestniczyli w nim, oprócz rodziny, przedstawiciele władz miasta, przełożeni i koledzy Ignacego Maciejewskiego. Mowę pożegnalną wygłosił podkom. Ignacy Miński, komendant PP w Białymstoku.

Zastrzelony przez pomyłkę

Po aresztowaniu strzelec Ciborowski przyznał się do zabójstwa st. post. Ignacego Maciejewskiego. Dodał jednak, że kule przeznaczone były nie dla niego, tylko dla sierż. Stanisława Kuca, szefa kompanii, w której służył. Za „sekowanie” jego i kolegów, jak się wyraził.

4 stycznia Ciborowski pełnił służbę wartowniczą w mieście. Otrzymał karabin i 10 nabojów. Postanowił skorzystać z okazji i rozprawić się ze swoim prześladowcą. Zaczaił się na niego na ul. Warszawskiej, którą sierż. Kuc wracał zwykle do domu. Początkowo czekał na dworze, kiedy zmarzł, schronił się w sieni Urzędu Śledczego. Karabin oparł o ścianę.

Zbliżała się północ, gdy skrzypnęły drzwi i w nikłym świetle żarówki zamajaczyła postać jakiegoś policjanta w długim szynelu i czapce na głowie. Ciborowski sądząc, że funkcjonariusz przyszedł po niego, chwycił karabin. Wystrzelił dwa razy, potem jeszcze raz nacisnął spust. „Żeby się nie męczył” – jak cynicznie zeznał.

Wybiegł na ulicę. Nie pamiętał, jak długo szedł i w którą stronę. Kiedy się zmęczył, skręcił do jakiejś zagrody, wszedł do stodoły i zagrzebał w sianie. Dopiero wieczorem dotarł do stacji Lewickie. Chciał tam poczekać na pociąg do Brześcia, ale przed jego odjazdem planował „unieszkodliwić” kolejarza, zabrać mu cywilne ubranie i pieniądze.

Przed sądem

Zabójca policjanta stanął przed wojskowym sądem doraźnym 17 stycznia 1934 r. Oskarżał go mjr Wyszomirski z Wilna. Składowi sędziowskiemu przewodniczył prezes wileńskiego sądu wojskowego – ppłk Proniewicz, ławnikami byli czterej oficerowie garnizonu białostockiego. Obrony żołnierza-zabójcy podjął się kpt. Duszyński z 42 p.p.

Po odczytaniu aktu oskarżenia, Ciborowski raz jeszcze opisał przebieg tragicznego wieczora. Beznamiętnie, bez cienia skruchy. Przyznał się do zabójstwa st. post. Maciejewskiego, ale zaprzeczył, że miał zamiar pozbawić życia również drugiego policjanta. „Gdybym chciał – powiedział – to bym go zabił, bo trzymałem mu karabin przez kilka sekund przy brzuchu”.

Obrońca zabójcy nie miał łatwego zadania. Starał się usprawiedliwić jego czyn trudnym dzieciństwem, brakiem rodziny i należytej opieki (po śmierci ojca wychowywał się w przytułku).

Świadkowie nie wystawili mu jednak dobrej opinii. Już jako nastolatek wszedł na drogę przestępstwa. Zaczął od drobnych kradzieży w sklepach, na bazarach, w tłumie. Potem kradł rowery, łupił wagony kolejowe i mieszkania. Przed powołaniem do wojska wyspecjalizował się w napadach na pijanych, na których czatował w pobliżu szynków. Za to właśnie spędził 6 miesięcy za kratkami.

Po wysłuchaniu listy świadków i wysłuchaniu stron przewodniczący składu sędziowskiego zamknął posiedzenie. Wyrok ogłoszono po kilku dniach. Białostocki sąd nie dopatrzył się żadnych okoliczności łagodzących. Skazał strzelca Ciborowskiego na karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, reprodukcje z „Tajnego Detektywa”.

Powrót na górę strony