Aktualności

Napad na Dzielnej

Data publikacji 05.06.2020

Policja Państwowa nie należała do instytucji pobłażliwych. Jej funkcjonariusze dobrze znali swoje rzemiosło i skutecznie egzekwowali ustawowe uprawnienia. Z użyciem broni włącznie. Przedwojenni przestępcy czuli przed nimi autentyczny respekt. 14 czerwca 1934 r.

14 czerwca 1934 r.

około godz. 10, przechodniów zmierzających ul. Dzielną na warszawskiej Woli, zelektryzowały przerażające krzyki: „Bandyci, bandyci!” W kilka sekund później gruchnęły dwa strzały. Z bramy pod numerem 47 wybiegło dwóch mężczyzn z rewolwerami w rękach. Jednego usiłowała zatrzymać korpulentna dama. Uderzona kolbą w twarz, upadła na chodnik i zalała krwią. Bandyci, nie niepokojeni już przez nikogo, pobiegli dalej, w kierunku stojącej nieopodal taksówki o numerze bocznym 352. Szybko wskoczyli do środka i samochód odjechał.

Kilkunastu przechodniów rzuciło się za nim w pogoń, inni usiłowali zablokować kierowcy drogę. Uciekający napastnicy wystawili rewolwery za okno i zaczęli na oślep strzelać do ludzi. Ranili pięć osób nim reszta pochowała się po bramach. Taksówka tymczasem dojechała do ul. Gęsiej, po czym skierowała się w stronę Cmentarza Żydowskiego przy ul. Okopowej.

Informacja o strzelaninie

na Dzielnej oraz uciekających bandytach szybko dotarła do III Komisariatu PP i postawiła na nogi całą załogę. Powiadomiono też komendę miasta, skąd natychmiast wysłano specjalny oddział do walki z bandytyzmem.

Na miejscu zdarzenia pierwsi jednak znaleźli się policjanci z wolskiego komisariatu. Część z nich podjęła pościg za uciekającymi bandytami, inni zabezpieczali ślady napadu i ustalali przebieg wydarzeń. Z zebranych informacji wynikało, że celem bandytów było mieszkanie bogatego Żyda Beniamina Szucha przy ul. Dzielnej 47A, właściciela dobrze prosperującej firmy „Gospodarska”, producenta czekolady. Tuż przed godziną 10 do drzwi jego mieszkania zapukało dwóch mężczyzn. 16-letniej córce Szucha, Leokadii przedstawili się jako kontrolerzy z Ubezpieczalni Społecznej. Kiedy weszli do środka, jeden z nich wyciągnął z teczki broń i przystawił dziewczynie do głowy. Zażądał pieniędzy i biżuterii. W tym momencie do pokoju weszła żona Szucha. Na widok bandytów podniosła krzyk, który zaalarmował jej męża. Beniamin Szuch, mimo podeszłego wieku, bez wahania rzucił się na napastników, usiłując odebrać im broń. Bandzior pociągnął jednak za spust. Pocisk musnął tylko głowę Szucha, raniąc go w ucho. Ten, nie zważając na ból i cieknącą krew, złapał przeciwnika za klapy marynarki. Otrzymał jednak silny cios kolbą w skroń i stracił przytomność.

Bandytom nie udało się jednak ograbić rodziny Szuchów. Wystrzał z rewolweru oraz tumult podniesiony przez matkę i córkę zaalarmował sąsiadów. Napastnicy nie chcieli ryzykować i rzucili się do ucieczki.

Usiłowali umknąć

policyjnemu pościgowi na Cmentarzu Żydowskim, którego topografię zapewne dobrze znali. Mieli jednak pecha, bowiem na ul. Okopowej natknęli się na policjanta tzw. rezerwy konnej (oddziału konnego). Sądząc, że ten chce ich zatrzymać, zaczęli do niego strzelać. Wyskoczyli z taksówki i wbiegli w bramę posesji nr 46. Tam przez zakład kamieniarski Jakuba Brodatego usiłowali przedostać się na ul. Gęsią. Przeszkodził im w tym jednak ów policyjny „kawalerzysta”. Bandytom nie pozostawało nic innego, jak tylko szukać schronienia w głębi podwórza. Ostrzeliwując się, wpadli za jakiś drewniany parkan, a następnie do mieszkania na parterze, zajmowanego przez rodzinę Moszka Wajnsztadta, właściciela pobliskiej restauracji. Sterroryzowali bronią dwie znajdujące się tam kobiety: 42-letnią Ruchlę Wajnsztadt i jej 16-letnią córkę Fajgę, po czym zaczęli barykadować okna i drzwi.

Kobiety, wykorzystując nieuwagę przestępców, próbowały wydostać się na podwórze. Udało się to jednak tylko młodszej Fajdze, jej matka otrzymała ciężki postrzał w głowę.

Po kilkunastu minutach

ulica Okopowa zaroiła się od policyjnych mundurów. Reporter „Tajnego Detektywa”, będący naocznym świadkiem wydarzeń, z przejęciem relacjonował taktykę policyjnego działania : Policja przybyła na samochodach i motocyklach, na miejscu był też oddział rezerwy konnej oraz specjalny oddział szturmowy, uzbrojony w pancerze, tarcze i hełmy ochronne. Bandytów wezwano do poddania się, w odpowiedzi na co zaczęli gęściej się ostrzeliwać(…). Kilku policjantów pod osłoną tarcz próbowało przekraść się pod okno, lecz bandyci nie przestawali strzelać. Postanowiono wobec tego wypłoszyć ich z kryjówki przy pomocy gazów. Wrzucono do mieszkania kilka bomb łzawiących. Wkrótce całe podwórze wypełniło się gryzącym gazem, lecz bandyci nie poddawali się. Rozpoczęła się wówczas formalna bitwa.

Kilku policjantów ulokowało się też na dachach sąsiednich domów, usiłując stamtąd celnymi strzałami wyeliminować przestępców. Ci jednak byli dobrze ukryci. Oblężenie bandyckiej kryjówki trwało – jak skrupulatnie obliczył reporter „TD” - 2 godziny i 15 minut. Wreszcie postanowiono wziąć ich szturmem. Jeden z policjantów, posiłkując się toporem, wyrąbał drzwi i wpadł do mieszkania pod osłoną tarczy. Zanim wśród gryzącego dymu zorientował się, gdzie bandyci są ukryci, o tarczę jego odbiło się sześć kul. Policjant oddał szereg strzałów, po których bandyci zamilkli. Wtedy w kącie pod zlewem znaleziono leżących w kałuży krwi obu zbrodniarzy, którzy już nie żyli.

Ile w tym opisie jest prawdy, a ile dziennikarskiej fantazji, pozostanie na zawsze tajemnicą. Faktem jest jednak, że akcja ówczesnych antyterrorystów z Policji Państwowej przyniosła skutek i była szeroko opisywana w prasie. Policjantom nie szczędzono pochwał, podkreślano ich profesjonalizm i determinację w walce z groźnymi przestępcami. Szkoda, że nie zdradzono nazwiska tego warszawskiego „Rambo”, który „posiłkując się” tylko toporem i tarczą odegrał najważniejszą rolę w potyczce z uzbrojonym napastnikami.

Tożsamość bandytów

ustalono dopiero później, na podstawie badań daktyloskopijnych. Jak się okazało, obaj byli dobrze znani stołecznej policji z licznych napadów i kradzieży. 31-letni Józef Nowacki pochodził z Ożarowa koło Warszawy, jego kumpel Maksymilian Zieliński był nieco młodszy, przyjechał do stolicy ze Śląska. Poznali się w zakładzie karnym, a po wyjściu na wolność stworzyli bandycki duet.

Ich śmierć zamknęła prokuratorskie dochodzenie. Wszczęto je natomiast przeciwko taksówkarzowi Trzcińskiemu, który przywiózł obydwu przestępców na ul. Dzielną, cały czas tam na nich czekał, a po napadzie odwiózł na ul. Okopową i szybko zniknął. Czy był w zmowie z bandytami, czy też został przez nich sterroryzowany? Przynajmniej tak się tłumaczył przed policją.

Niestety, nie udało mi się wyjaśnić tej kwestii. Już po kilku tygodniach zapomniano o napadzie na Dzielnej. Życie pisało coraz to nowsze scenariusze, nie mniej krwawe.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Tajny Detektyw”

Powrót na górę strony