Aktualności

W zdrowym ciele…

Data publikacji 05.07.2020

W roku 1935 policja brytyjska chwaliła się swoim najwyższym na świecie „Bobby’m”. Posterunkowy Clements mierzył od stóp do głów 203 cm. Kiedy jednak rozejrzano się po rodzimych posterunkach i komisariatach, okazało się, że wcale nie jesteśmy gorsi od Anglosasów. A nawet przewyższamy ich o całe… 5 cm.

A to za sprawą post. Kazimierza Opałka z IX KPP w Łodzi, który ze wzrostem 208 cm i wagą ponad 120 kg wzbudzał wówczas – jak sadzę - uzasadniony respekt w łódzkim światku przestępczym. Szkoda, że resortowy tygodnik „Na Posterunku” nie poświęcił mu nieco więcej miejsca na swych łamach, bo przecież tacy policyjni gladiatorzy nie rodzą się na kamieniu i - chcąc, nie chcąc – zwracają powszechną uwagę otoczenia. Przy okazji też promując swoją mundurową formację.

Deficyt strongmanów

Niestety, nie wiemy jak potoczyły się losy posterunkowego Opałka, obdarzonego przez naturę ponadnormatywnymi gabarytami. A szkoda, bo warto byłoby poczytać o jego służbowych doświadczeniach, wrażeniach z codziennych patroli po ulicach miasta i podejmowanych interwencjach itp.

Jedno wszakże jest pewne – problemów z przyjęciem do policji Kazimierz Opałka nie miał żadnych, bowiem kandydatów do służby o takim wzroście i takiej kondycji fizycznej można było wówczas ze świecą szukać w naszym narodzie. Nic więc dziwnego, że policyjny korpus okresu międzywojnia generalnie nie sięgał zbyt wysoko . 169 cm wzrostu i dobre zdrowie, to były jedne z najważniejszych wymogów, które musiał spełniać kandydat na mundurowego. Poza tym nie mógł być karany sądownie, musiał mieć obywatelstwo polskie, być w pełni władz umysłowych i mieścić się w przedziale wiekowym 23-45 lat.

W województwach centralnych nie było większych problemów ze znalezieniem odpowiednich kandydatów do PP. Znacznie gorzej było na Kresach. Tam – jak pisała w 1924 r. „Gazeta Administracji i Policji Państwowej” – w dziedzinie rekrutacji niższych funkcjonariuszy trudności były bardzo duże. Ludność miejscowa, przeważnie niepolska, stojąca na niskim poziomie umysłowym i kulturalnym, o kiepskiej kondycji fizycznej, mimo wielokrotnych prób nie mogła dostarczyć dostatecznej ilości odpowiednich kandydatów. Radzono więc sobie ogłaszaniem akcji werbunkowych w innych rejonach kraju, przymykając często oczy na fizyczne niedoskonałości chętnych do służby. Strongmanów wśród nich, niestety, nie było.

Broń jest pokusą

W pierwszych latach funkcjonowania korpusu Policji Państwowej nie przywiązywano jeszcze specjalnej wagi do sportu i wychowania fizycznego wśród funkcjonariuszy. Dla kierownictwa resortu spraw wewnętrznych priorytetowym zadaniem było bowiem wyszkolenie zawodowe kilkudziesięciotysięcznej policyjnej armii, a nie „zabawa” w sport. Kadry były młode, silne, przepojone jeszcze hasłami niepodległościowymi. Brak doświadczenia w służbie często więc nadrabiano patriotycznym entuzjazmem.

Otrzeźwienie przyszło jednak szybko, kiedy okazało się, że w sytuacjach bezpośredniego kontaktu z przestępcą tężyzna fizyczna w policji jest wręcz nieodzowna. Że sama perswazja, znajomość paragrafów, instrukcji czy zasad inwigilacji nie wystarcza, aby poskromić zdeterminowanego kryminalistę.

- Poczucie siły stwarzają pewność siebie, stanowczość i przytomność umysłu. Człowiek słaby z konieczności jest lękliwy i nieśmiały, z konieczności unika niebezpieczeństwa – pisał w 1923 r. na łamach „Gazety Administracji i Policji Państwowej” Tadeusz Garczyński, postulując wprowadzenie do szkół policyjnych systematycznych zajęć wf-u z elementami – używając dzisiejszego nazewnictwa – sztuk walki. W swoim artykule zatytułowanym „Sport i policja” uzasadniał, że broń, w którą uzbrojony jest policjant często nie rozstrzyga sprawy, często jest niepotrzebną pokusą. Nieraz mocny pijak robi awanturę. Strzelać do niego nie można, dać mu się pobić – wstyd, a oponować trzeba(…). Widziałem kilkakrotnie pościg policjanta za chłopakami ulicznymi. Chłopcy uciekali zręcznie, a bieg przedstawicieli bezpieczeństwa był strasznym. Przechodnie śmiali się mimochodem ze zręczności chłopców i niezgrabności policjanta. Tak być nie powinno – pisał oburzony autor, najprawdopodobniej reprezentant resortowego szkolnictwa. Jego stanowisko nie było wcale odosobnione, podzielało je nie tylko środowisko mundurowych, ale i opinia publiczna, umiejętnie inspirowana przez postępową prasę.

Ilu policjantów boksuje?

Niewykluczone, że to właśnie organ resortu spraw wewnętrznych, tygodnik „GAiPP”, od początku opowiadający się za upowszechnianiem kondycji fizycznej w policyjnym korpusie, skłonił kierownictwo KG PP do zorganizowania w maju1923 r. sportowego kursu instruktorskiego. Wzięło w nim udział po trzech funkcjonariuszy z każdej komendy wojewódzkiej (okręgowej), którzy po dwumiesięcznym szkoleniu powrócili do macierzystych jednostek z bojowym zadaniem wskrzeszenia życia sportowego w swoich rejonach.

Ich pierwszym krokiem w tym kierunku była ankieta, skierowana do wszystkich czynnych zawodowo funkcjonariuszy (osobno dla oficerów, przodowników i posterunkowych). Zawierała 9 pytań: ilu funkcjonariuszy posiada umiejętność 1. jazdy na rowerze, 2. prowadzenia motocykla lub samochodu, 3. pływania dowolnym sposobem, 4. poprawnego wiosłowania i prowadzenia łódki pod żagiel, 5. jazdy konnej w zakresie wymagań rezerwy konnicy (potrafi poprawnie siedzieć i powodować koniem), 6. ilu posiada znajomość szermierki na szable w takim stopniu, aby mogli wykonać walkę (assaut), 7. szermierki na bagnety w zakresie piechoty, 8. umiejętność boksowania, 9.ilu zajmowało się innymi sportami (wymienić jakimi).

Termin nadsyłania odpowiedzi do KG PP wyznaczono na 31 października 1923 r. Przełożonych interesowały głównie zestawienia ogólne (liczbowe). Nazwiska tylko wtedy, jeśli policjant był czynnym sportowcem lub szczególnie wyróżniał się w jakiejś konkurencji.

Niestety, mimo usilnych poszukiwań, nie udało mi się dotrzeć do wyników tej ankiety. Niewykluczone, że świadomie nie podano ich do publicznej wiadomości, aby nie ujawniać mizernej kondycji fizycznej policyjnego korpusu. Nie dowiemy się więc, jakimi „siłami” dysponowaliśmy u zarania naszych dziejów, ani ilu mieliśmy strongmanów w mundurach.

Nie mam jednak wątpliwości, że wyniki tej ankiety, dokładnie przeanalizowane przez kierownictwo resortu, dały początek nowemu myśleniu o roli sportu i tężyzny fizycznej w szeregach formacji. To nie przypadek, że w pół roku później, w przygotowanym przez Komendę Główną PP nowym projekcie policyjnego szkolnictwa znalazło się już miejsce dla wychowania fizycznego i zajęć sportowych. Co prawda, jeszcze skromne, przypisane do wojskowej musztry, ale urzędowo zaakceptowane.

Miał w tym niebagatelny udział ówczesny komendant główny PP Marian Borzęcki, który od początku swego urzędowania (1 lipca 1923 r.) włączył się w nurt upowszechniania ruchu sportowego w policyjnym korpusie.

Komisarz Pytlasiński daje przykład

Zmiana stanowiska kierownictwa policji w kwestiach podnoszenia kondycji fizycznej policjantów spowodowała niezwykle szybki rozwój życia sportowego w PP. Już w drugiej połowie 1924 r. zaczęto tworzyć przy jednostkach policji prosportowe organizacje zajmujące się podnoszeniem ogólnej sprawności funkcjonariuszy poprzez sport masowy.

Błyskawicznie powstawały Policyjne Kluby Sportowe, Ogniska Sportowe PP oraz koła sportowe stowarzyszenia „Rodzina Policyjna”. Początkowo tworzono je wyłącznie dla policjantów, z czasem coraz bardziej otwierały się na zewnątrz, zrzeszając tysiące zawodników, działaczy i członków.

Jednym z inicjatorów tego ruchu był Władysław Pytlasiński (1863-1933), światowej sławy zapaśnik i atleta. Służbowo - komisarz, zatrudniony jako instruktor wyszkolenia fizycznego w Głównej Szkole Policji w Warszawie. Społecznie – działacz sportowy, sędzia w wielu imprezach organizowanych przez Policyjne Kluby Sportowe, prezes założonego w 1922 r. Polskiego Towarzystwa Atletycznego, a także trener polskiej drużyny zapaśniczej na igrzyska olimpijskie w Amsterdamie w 1928 r. Był także założycielem szkoły zapaśniczej i walki wręcz, zwanej potocznie „Klubem Pytlasa”, którą prowadził w policyjnym lokalu przy ul. Ciepłej 13. Magia jego nazwiska sprawiała, że „Klub Pytlasa” stał się miejscem spotkań miłośników zapasów z Warszawy i okolic.

Pod koniec lat dwudziestych ubiegłego stulecia w całym kraju działało już 101 policyjnych klubów sportowych (PKS-ów), które posiadały 272 sekcje i zrzeszały 9891 członków. W następnych latach było ich jeszcze więcej. Kondycja fizyczna policyjnego korpusu imponująco wzrosła. Dla niektórych krajów staliśmy się pod tym względem wzorem godnym naśladowania.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”, archiwum KGP

Powrót na górę strony