Aktualności

Żebraczy los

Data publikacji 16.06.2020

Żebractwo to równie stary sposób na życie jak prostytucja. Znane jest „od zawsze” i choć od wieków zwalczane, nie dało się wyrugować do dziś. Zresztą szanse na całkowite wyeliminowanie tego zjawiska z naszego życia są praktycznie żadne.

Mobilizowano do tego służby porządkowe różnych formacji społecznych, od starożytności począwszy. Nie udało się. Polska, która po 123 latach niewoli odzyskała niepodległość, odziedziczyła w spadku po zaborcach m. in. potężną armię żebraków i włóczęgów. Odziedziczyła też towarzyszące im patologie: pijaństwo, kradzieże, gwałty, rozboje, napady. Przeciwdziałanie tym kryminogennym zjawiskom z obowiązku spadło na funkcjonariuszy istniejących w latach 1914 -1918 formacji porządkowych, takich jak: straż obywatelska, milicja miejska i policja komunalna.

Paragraf 43

Pierwszą w odrodzonej Polsce, zorganizowaną próbę opanowania siłami porządkowymi zjawiska żebractwa i towarzyszącego mu włóczęgostwa podjęto w końcu 1918 r. Do tego celu miała służyć Instrukcja dla posterunkowych Milicji Miejskiej m.st. Warszawy, którą opracowano na podstawie obowiązującego jeszcze niemieckiego kodeksu karnego. Określono w niej obowiązki szeregowych milicjantów – dziś byśmy powiedzieli prewencji - w zakresie nie tylko ochrony porządku publicznego, kontroli przestrzegania czystości, przepisów sanitarnych, przeciwpożarowych, czuwania nad porządkiem w ruchu ulicznym, zabezpieczaniem miejsc wypadków, ale również przeciwdziałania ulicznemu żebractwu.

Paragraf 43 Instrukcji wyraźnie zabraniał uprawiania żebractwa zawodowego. Wszystkich, którzy się nim parali, posterunkowi obowiązani byli aresztować i odprowadzić do komisariatu. Tam, po spisaniu personaliów i przesłuchaniu (chodziło głównie o stwierdzenie czy delikwent jest zdolny do pracy, czy tylko symuluje kalectwo), podejmowano decyzję o odesłaniu żebrzących dzieci do lat 15 włącznie, a także matek z niemowlętami do przytułku dla bezdomnych. Chrześcijan kierowano do centralnego schroniska żebraków na Woli, a wyznawców judaizmu do schroniska Żydów bezdomnych przy ul. Leszno 103 .

Symulantów oraz żebraków zdolnych do pracy przekazywano policji kryminalnej, gdzie zakładano im karty identyfikacyjne (na podstawie par.276 niemieckiego K.K.) i wciągano do rejestru. Kalekich i chorych żebraków, a także dzieci odwożono karetką izolacyjną do szpitala św. Stanisława na Woli, skąd po podleczeniu kierowano do wymienionych wyżej schronisk. W teorii wyglądało to bardzo ładnie, niestety rzeczywistość nie była już taka różowa. Kilka funkcjonujących w Warszawie schronisk dla żebraków było przysłowiową kroplą w morzu potrzeb i absolutnie nie rozwiązywało narastającego problemu.

Ulice pełne żebraków

W lutym 1922 r. „Kurier Warszawski” donosił: Komendant policji (m.st. Warszawy, insp. Józef Sikorski – przyp. J.Pac.) w ostatnim rozkazie dziennym zwraca uwagę podwładnym organom, że od pewnego czasu, zapewne wskutek niedostatecznego dozoru ze strony organów policyjnych, na ulicach Warszawy rozwinęło się żebractwo, tak że często daje się spostrzegać, szczególnie na przystankach tramwajowych, żebraków, którzy w natrętny sposób upominają się o wsparcie. Ponieważ są to osobnicy przeważnie zdrowi fizycznie, którzy udają kaleki, traktując żebractwo jako zawodowe rzemiosło i wobec tego, że widok takich nędzarzy jest odrażający i ujemnie wpływa na wygląd stolicy, komendant poleca kierownikom komisariatów wydać specjalne zarządzenia w celu skutecznego zwalczania żebraniny na ulicach miasta.

Komendant polecił również swym podwładnym zwracać uwagę na żebrzące dzieci, uznając to za objaw zdemoralizowania biedniejszych warstw ludności, [ które] winno być przez organy policyjne z całą energią zwalczane.

Okazało się jednak, że łatwiej wydać zarządzenie niż je skutecznie wyegzekwować. Żebraków bowiem wcale na ulicach nie ubywało, a – zdaniem ówczesnych żurnalistów – nawet przybywało. Podobno w połowie lat dwudziestych było ich więcej w prowincjonalnej Warszawie niż w ówczesnej stolicy Europy - Paryżu. W lipcu 1926 r. „Ilustrowany Kurier Codzienny” pisał na swych łamach: W żadnym mieście na Zachodzie nie widzi się tylu żebraków co w Warszawie. Już nawet nie na przedmieściach, ale na pryncypialnych ulicach miasta, każdy zaułek ulicy jest zapełniony żebrakami. Co krok zabiega jakaś natrętna postać, wymachując kikutem. Usiadłeś w Alejach na ławce, już defiluje przed tobą cały orszak nicponiów dopraszających się łaski, stanąłeś przed wystawą, a tu jak spod ziemi wyrosła nieszczęśliwa wdowa, matka sześciorga dzieci..”

Martwe prawo

Problem musiał być niebagatelny, skoro ówczesne statystyki policyjne wymieniały kategorię „Włóczęgostwo i żebraninę” na wysokim 12. miejscu wśród około 60 monitorowanych na bieżąco przestępstw i wykroczeń. Według oficjalnych danych PP, co miesiąc zatrzymywano na ulicach miast (i to tylko tych większych), od 1300 do 2000 żebraków. Ilu ich było faktycznie – można tylko domniemywać. Z pewnością jednak ich liczba znacznie musiała przekraczać „moce przerobowe” policyjnej formacji lat 30-tych ubiegłego wieku, skoro sam prezydent Ignacy Mościcki niejednokrotnie zabierał głos w tej sprawie, przestrzegając, że zjawisko to może kiedyś spowodować bardzo poważne komplikacje w normalnym trybie życia społecznego. Postulował też pilne rozstrzygnięcie tej kwestii na gruncie polskiego prawodawstwa.

14 października 1927 r. ukazało się długo oczekiwane Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej o zwalczaniu żebractwa i włóczęgostwa (Dz.U. nr 92 z 1927 r., poz. 828). Nie spełniło ono jednak oczekiwań służb borykających się na co dzień z tym problemem. Zawiedziona była zwłaszcza Policja Państwowa.

Rygory obecnie obowiązującej ustawy o zwalczaniu żebractwa i włóczęgostwa – pisał m.in. insp. Władysław Łoziński, komendant wojewódzki PP w Białymstoku, na łamach branżowego „Przeglądu Policyjnego” – są na razie bardzo wątpliwe(..) i nie skutkują. Krytyce poddał już samą definicję włóczęgi, która – jego zdaniem - była zła i zamiast ułatwiać, to utrudniała walkę z tą społeczną plagą.

Włóczęgą, wedle art. 3 ustawy jest ten, „kto bez pracy i środków do życia zmienia stale miejsce swego pobytu nie w celu znalezienia pracy”. Który jednak z włóczęgów i żebraków [zatrzymanych przez policję] nie powie, że szuka pracy i jak mu udowodnić, że kłamie? – pytał retorycznie insp. Łoziński.

Krytykowano też inne zapisy prezydenckiego rozporządzenia, określone w artykułach 9-14, dotyczące zamykania włóczęgów i żebraków w przytułkach lub domach pracy przymusowej (za pierwszym razem na 3 do 6 miesięcy, a żebraczych recydywistów - od 3 miesięcy do 2 lat) oraz w art. 27, mówiącym o odsyłaniu niezawodowych włóczęgów do gminy przynależności. Gminy takie miały obowiązek zapewnienia im opieki i udzielenia pomocy w znalezieniu pracy. Odpowiedzialnością za wykonanie tych postanowień obciążono szefów trzech resortów: Pracy i Opieki Społecznej, Sprawiedliwości oraz Spraw Wewnętrznych.

Groźby, kary i szykany

Niestety, przeznaczone na ten cel środki nie gwarantowały szybkiego rozwiązania problemu żebractwa i włóczęgostwa w Polsce. W kraju brakowało przede wszystkim przytułków i domów pracy przymusowej. Jedynie w województwach poznańskim, pomorskim oraz w samej Warszawie sytuacja pod tym względem była nieco lepsza.

Pozostały teren państwa – pisał insp. Łoziński – jest dla włóczęgów i żebraków terenem nieograniczonych wędrówek. Odsyłanie ich do gmin przynależności jest niewykonalne z trzech powodów:1/ trudno rozstrzygnąć, kto jest włóczęgą zawodowym, a kto nie; 2/ masowy ich transport jest technicznie uciążliwy i finansowo bardzo kosztowny; 3/odesłani włóczędzy rozpoczynają wędrówkę na nowo.

Do tego ignorując zupełnie prawo. Zamknięcie dla szykany na 24 czy 48 godzin w areszcie policyjnym jest dla żebraków i włóczęgów dobrodziejstwem, a dla policji zmartwieniem, gdyż trzeba ich jeszcze żywić, a nie wiadomo z jakich funduszów – żalili się funkcjonariusze PP w swym tygodniku „Na Posterunku”. – Prowadzić zatrzymanego „szupasem” w którymkolwiek kierunku, to dla takiego hultaja tylko rozrywka (Przewóz żebraka dorożką był kategorycznie zabroniony – przyp. J.Pac.). Każdy kierunek marszu jest dla niego dobry, a towarzystwo policjanta traktuje humorystycznie, drwiąc i kpiąc po drodze ze siebie i ze świata. Chcąc zastosować do takiego pracę przymusową, np. zamiatanie ulicy, trzeba postawić koło niego wartę, gdyż w przeciwnym wypadku zwieje natychmiast. Obozów koncentracyjnych, Sybiru czy Sachalinu na tego rodzaju ludzi nie posiadamy – żałowali niektórzy.

Rozporządzenie Prezydenta RP o zwalczaniu żebractwa i włóczęgostwa usankcjonowało kategorię żebraków i włóczęgów zawodowych (zdolni do pracy, żebractwo to ich świadomy wybór) oraz niezawodowych (inwalidzi niezdolni do pracy, żebrzący z przymusu). Tym pierwszym groziło półroczne zamknięcie w przytułkach lub domach pracy przymusowej, tych drugich władze tolerowały, ale tylko przy kościołach. Zabierani przez policję z ulicy lub środków komunikacji trafiali do domów pracy dobrowolnej. Jeśli było miejsce.

Artykuł 25 rozporządzenia przewidywał też za żebry karę pozbawienia wolności oraz wysoką grzywnę. Sześć miesięcy więzienia (do dwóch lat) wraz z grzywną w wysokości od 100 zł do 5000 zł groziło tym osobom, które posiadając wystarczające środki utrzymania żebrali nadal. W razie powtórnego zatrzymania za uprawianie tego procederu (przed upływem 5 lat od pierwszego wyroku), kara wzrastała od roku do pięciu lat pozbawienia wolności.

Miesiąc aresztu groził także osobie, która nakłaniała do żebrania nieletniego (poniżej 17 lat) oraz sama żebrała w sposób zuchwały lub oszukańczy. Tak stanowił art. 32 przedwojennego Prawa o wykroczeniach, zawartego w Rozporządzeniu Prezydenta RP z 11 lipca 1932 r.

Nadzieja w obozach

Pomimo obowiązujących w II RP aktów prawnych zabraniających żebractwa i włóczęgostwa zjawisko to dotkliwie dawało się we znaki całemu społeczeństwu. Pod koniec lat trzydziestych coraz głośniej domagano się od władz podjęcia radykalnych kroków, postulując m.in. utworzenie w całej Polsce obozów pracy przymusowej. Ich zwolennikiem był również komendant wojewódzki PP w Białymstoku, insp. Władysław Łoziński. Na łamach „Przeglądu Policyjnego”(nr 2 z 1937 r.) argumentował: Oczyściłoby to kraj z plagi włóczęgów, a praca ich rąk za łyżkę ciepłej strawy i dach nad głową dałaby pewne wartości materialne i moralne. Dla władz i ich organów byłoby to ustawowym i socjalnym rozwiązaniem zagadnienia. Społeczeństwo odetchnęłoby z ulgą i z uczuciem wdzięczności dla władzy, która by je od tej plagi uwolniła.

Kto wie, być może projektowana nowelizacja rozporządzenia o zwalczaniu żebractwa i włóczęgostwa wprowadziłaby zapis o organizacji obozów pracy przymusowej dla zawodowych żebraków. Wybuch II wojny światowej zniweczył jednak te plany.

Źródło: BEH-MP KGP/JP

Powrót na górę strony