Aktualności

Ostatni patrol

Data publikacji 24.06.2020

Wigilia 1934 r. wstrząsnęła mieszkańcami Poznania. W noc ją poprzedzającą od bandyckiej kuli zginął 27-letni Bolesław Szałkowski, policjant III Komisariatu Policji Państwowej. Zginął w pościgu za złodziejami, którzy włamali się do piekarni Stanisława Handkego, mieszczącej się przy ul. Górna Wilda pod numerem 22.

Poznańską dzielnicę Wilda od dłuższego już czasu nękały włamania do sklepów i mieszkań. Przed Świętami Bożego Narodzenia aktywność przestępców wzrosła. Nie było dnia, aby na policję nie zgłaszali si´ nowi poszkodowani. W tej sytuacji komendant III Komisariatu PP asp. Murczyński, czując się odpowiedzialny za spokój i bezpieczeństwo mieszkańców, postanowił dokonać zmian w organizacji służb. Gros patroli wyznaczył na wieczór i noc, kiedy zagrożenie stawało się największe. Zaapelował też do swych podwładnych, aby – jeśli mogą – przełożyli zaplanowane już na okres poświąteczny urlopy. Tak te˝ uczynił posterunkowy Bolesław Szałkowski, młody, ambitny policjant, Kresowianin, od niedawna mieszkający i pracujący w Poznaniu.

POGOŃ

Szałkowski uznał, że ważniejsze jest bezpieczeństwo obywateli niż sprawy prywatne. I mimo że miał już˝ kartę urlopową w kieszeni, zgłosił się do służby. 23 grudnia, tuż przed północą, wyszedł na patrol. Jak się wkrótce okazało – ostatni. Około 3.00 zauważył, jak z piekarni Handkego wychodzi dwóch mężczyzn dźwigających na plecach toboły. Nie było wątpliwości, że to włamywacze. Posterunkowy zaszedł im drogę i wezwał do zatrzymania. Nie usłuchali, porzucili tylko łup i rzucili się do ucieczki. Szatkowski ruszył za nimi. Jeden złodziej skręcił w ul. Dolna Wilda, drugi skrył się w pobliskiej bramie, czatując na policjanta. Gdy ten nadbiegł, bandzior wyskoczył z pistoletem w ręku. Z bliskiej odległości oddał do posterunkowego pięć strzałów. Wszystkie były celne, utkwiły w jego plecach.

Nocna strzelanina zaalarmowała stróża pobliskiego stadionu sportowego, który zawiadomił policję i pogotowie ratunkowe. Na wszelką pomoc było już jednak za późno.

Na wwieść o tragedii na miejscu zbrodni zjawili się wkrótce: komendant poznańskiej policji nadkom. Kozakiewicz, naczelnik wydziału Śledczego kom. Nowakowski, kierownik brygady pościgowej kom. Tołwiński i bezpośredni przełożony post. Szałkowskiego asp. Murczyński. Rozpoczęto śledztwo.

NAGRODA

Przy zwłokach posterunkowego zabezpieczono pięć ∏łusek po nabojach do pistoletu Mauser. W piekarni ujawniono wiele śladów linii papilarnych. Które jednak pozostawili włamywacze, a które należały do klientów sklepu – tego nie można było stwierdzić na poczekaniu.

Zintensyfikowano więc – używając dzisiejszego nazewnictwa – pracę operacyjną (agenturalną). Niezalenie od tego przeglądano kartoteki przestępców, sprawdzano ich alibi, typowano ewentualnych sprawców, układając listę tych najniebezpieczniejszych, zdolnych do „mokrej roboty”. Władze wyznaczyły też nagrodę w wysokości 1000 zł za udzielenie istotnych informacji mogących się przyczynić do ujęcia sprawców zbrodni.

Już po kilku dniach podjęte działania dały pozytywny wynik. Policja uzyskała informację, że w zbrodniczy zamach może być zamieszany niejaki Marian Wyrem bek, ps. Malud, 23-letni mieszkaniec ul. Pamiątkowej. Mimo młodego wieku był już˝ karany za włamania, kradzieże i napady. Najczęściej „pracował” w duecie z kumplem Marianem Czerwińskim.

Obydwaj przestępcy jakby zapadli się pod ziemię. Najprawdopodobniej, obawiając się aresztowania, wyjechali z Poznania. 29 grudnia wysłano za nimi list gończy.

ŚCIGANI

Na odpowiedz nie czekano długo. Nadeszła 3 stycznia 1935 r. z nieodległego Kórnika. Tam właśnie dostrzeżono ich na miejscowym targu. Na widok policyjnego patrolu rzucili się do ucieczki. Wyrembek, przeskoczywszy płot szkółki ogrodniczej, dopadł na drodze przejeżdżającego furmanką chłopa. Sterroryzował go pistoletem, zrzuci z wozu, po czym sam chwycił lejce. Po kilku kilometrach przestępca porzucił furmankę i przesiadł się do dwukonnej bryczki, którą, pod groźbą użycia broni, zrabował ziemianinowi z Celestynowa. Ruszył z kopyta w stronę lasów kórnickich.

W pobliżu wsi Borowiec szaleńcza jazda skończyła się złamaniem dyszla. Wyrembek dalej uciekał już pieszo.

Zapadający zmrok uratował go przed policyjną obławą, w której uczestniczyło 60 funkcjonariuszy pieszych i konnych oraz 10 wywiadowców służby śledczej z psami tropiącymi. Akcją dowodził komendant poznańskiej PP nadkom. Kozakiewicz. Wspomagali go funkcjonariusze ze Środy Wlkp. dowodzeni przez kom. Madejczyka oraz ze Śremu pod wodzą kom. Stupnickiego. Jak donosiła ówczesna prasa, „była to jedna z największych wypraw, jakie policja poznańska zorganizowała w pościgu za zbrodniarzem”.

Mimo to pod osłoną ciemności Wyrembkowi udało się umknąć. Wrócił do Poznania, sadząc, że tu będzie bezpieczny.

Mniej szczęścia miał jego kompan Czerwiński. Okrążono go w majątku Dziećmierowo w stodole należącej do Stanisława Leistnera. Przestępcę´ zakopanego w sianie wyczuł policyjny owczarek. Czerwiński nie stawiał oporu i dał się zakuć w kajdanki.

OSACZONY

Tymczasem Wyrembek po jednym dniu pobytu w Poznaniu postanowił opuścić miasto. Wszędzie widział porozlepiane swoje zdjęcia z apelem policji o pomoc w jego ujęciu. Grunt palił mu się pod nogami. W nocy z niedzieli na poniedziałek (5/6 stycznia 1935 r.) ruszył do Lubonia.

O świcie samotnego wędrowca zauważył na swym polu gospodarz Michalik. Nieznajomy mężczyzna schował się w jednym ze stogów. To wzbudziło podejrzenia Michalika, który słyszał o zabójstwie poznańskiego posterunkowego i o pościgu za bandytami. Powiadomił więc policję.

Na widok grupy pościgowej Wyrembek pobiegł do pobliskiego zagajnika. Pozostawione na śniegu ślady nie dały mu jednak szans na ucieczkę. Tym bardziej że policjanci mieli psy tropiące: Gałkę i Morusa.

Bandyta dwukrotnie strzelił w kierunku policyjnej tyraliery. Na szczęcie chybił. Widząc, że pierścień wokół niego zaciska się coraz bardziej, przystawił broń do głowy. Od samobójczej śmierci uratował go owczarek Gałka. Kula przebiła ściganemu szczękę i wyszła okiem. Nieprzytomnego, ale ˝żyjącego bandytę´ przewieziono do szpitala.

EPILOG

Nieznane są dalsze losy Mariana Wyrembka. Ani w archiwum Sądu Okręgowego w Poznaniu, ani w Archiwum Państwowym miasta Poznania nie zachowały się ˝żadne dokumenty na temat procesu tego przestępcy i wymierzonej mu kary. Być może zaginęły w czasie wojennej zawieruchy.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można jednak założyć, że Marian Wyrembek nie uniknął kary śmierci. Ówcześnie obowiązujący kodeks karny nie był litościwy dla zbrodniarzy, którzy podnieśli rękę na funkcjonariuszy państwowych. Procesy odbywały się na ogół w trybie doraźnym, wyroki zapadały w ciągu kilku lub kilkunastu godzin i równie szybko dokonywano egzekucji przez powieszenie. Prezydent państwa bardzo rzadko korzysta ze swego konstytucyjnego prawa łaski.

Jedyną możliwością uniknięcia kary ostatecznej była amnestia. Wyrok zamieniano wówczas na karę bezterminowego pozbawienia wolności, czyli dożywocie. Z początkiem roku 1935 w Polsce ogłoszono powszechną amnestię. Czy Marian Wyrembek miał szczęcie z niej skorzystać? Brak dokumentów uniemożliwia odpowiedź na to pytanie.

A może któryś z Czytelników pomoże rozwikłać tę zagadkę?

*

Post. Bolesław Szatkowski, ur. w 1906 r. w Dąbrowie Górniczej. Z zawodu handlowiec. Do PP wstąpił 21 stycznia 1934 r. Ukończył szkołę szeregowych policji w Mostach Wielkich i w czerwcu tego samego roku został funkcjonariuszem Komisariatu III PP w Poznaniu. Był nim zaledwie pół roku.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Tajny Detektyw”

Powrót na górę strony