Aktualności

Posterunek w gospodzie

Data publikacji 27.07.2020

Warunki pracy przedwojennych policjantów można często porównać do atrakcji oferowanych przez dzisiejsze kluby survivalowe. Młodej, powołanej do życia w 1919 r., formacji brakowało właściwie wszystkiego. Od własnego dachu nad głową po broń i buty.

Najgorsze były pierwsze powojenne lata, gdy tworzyły się zręby nowej państwowości. Dla właściwego funkcjonowania powoływanych organów administracji nie zbędne były przede wszystkim siedziby. W dużych aglomeracjach nie było z nimi większe go problemu. Urzędy lokowano w gmachach przejętych po okupantach. Na ogół nie wymagały one generalnych remontów i po drobnej kosmetyce oraz wymianie szyldów mogły służyć nowym właścicielom. Wiele z powodzeniem robi to do dziś.

POD WYNAJĘTYM DACHEM

W opłakanej sytuacji był tzw. teren, zwłaszcza gminy i małe miasteczka na Kresach Rzeczypospolitej. Tam różnice cywilizacyjne w porównaniu z Polską centralną i zachodnią widać było jeszcze przez dziesięciolecia. Obiektów stricte policyjnych, które mogłyby od ręki przejąć nowy organ wykonawczy władz państwowych i samorządowych, czyli Policja Państwowa, próżno było szukać. Ustawa z 24 lip ca 1919 r. o Policji Państwowej w art. 3 wyraźnie stanowiła, że koszty utrzymania formacji ponosi bezpośrednio Skarb Państwa (z tym że organy samorządu: komunalne związki powiatowe oraz gminy miast, wydzielonych z powiatów, miały obowiązek zwracać państwu 1/4 wszelkich kosztów utrzymania policji).W tym samym artykule zobowiązano gminy, aby za opłatą – na żąda nie powiatowych i miejskich władz administracyjnych – dostarczały lokali potrzebnych na umieszczenie biur i posterunków policji.

Łatwiej jednak było wydać takie polecenie, niż je wykonać. Mizeria finansowa państwa po wodowała, że w ciągu kilku powojennych lat nie wybudowano od podstaw żadnego posterunku PP. Tworzono więc je i adaptowano do własnych potrzeb, gdzie się tylko dało, najczęściej korzystając z wynajmu. Tak postępowano w całym kraju, nawet do późnych lat 70. ubiegłego stulecia.

Jak podaje dr Robert Litwiński z UMCS w monografii poświęconej lubelskiej Policji Państwowej okresu międzywojnia, w roku 1926 w 11 powiatach województwa siedziby wszystkich posterunków wynajmowano od prywatnych właścicieli. Znajdowały się one w większości w drewnianych domach i zajmowały przeważnie od jednego do trzech pokoi. W powiecie zamojskim 10 jednostek policji ulokowano w domach prywatnych (odpłatnie), na jeden użyczyli bezpłatnie miejsca ojcowie bernardyni w swoim klasztorze w Radecznicy, na drugi urząd gminy (także bezpłatnie).

Nie co le piej przed stawiała się sytuacja w pow. puławskim, gdzie posterunki zajmowały lokale państwowe (w Puławach i w Dęblinie), wynajęte (m.in. w Żyrzynie) lub będące własnością urzędów gminnych (m.in. w Baranowie). W Nałęczowie wynajmowano 4 pokoje w prywatnej willi. W Szczekarkowie z powodu braku lokalu posterunek całkowicie zlikwidowano. Kuriozalna sytuacja powstała w podlubelskich Piaskach, gdzie z braku lepszych ofert miejscowi policjanci gnieździli się pod wspólnym dachem z… wiejską gospodą. Był to chyba najspokojniejszy wyszynk na całej Lubelszczyźnie.

SPARTAŃSKIE WARUNKI

Nie tylko ciasnota była wadą tych obiektów. Generalnie nie były one w ogóle przystosowane do potrzeb policji. Brakowało w nich aresztów, zbrojowni, koszarek – czyli miejsc noclegowych z łóżkami, nie mówiąc już o kancelariach czy poczekalniach dla interesantów. Policjanci korzystali z drewnianych, naturalnie klimatyzowanych wygódek ustawionych na skraju posesji. Wiele policyjnych siedzib pozbawionych było elektrycznego oświetlenia, korzystano więc z lamp naftowych. Do ogrzewania służyły na ogół zwykłe „kozy”, w których naj częściej palono drewnem, bo z węglem było krucho. Oczywiście, to ekologiczne paliwo policjanci musieli zapewnić sobie własnym sumptem. Podobnie jak całe wyposażenie i materiały biurowe. Na ówczesny „cud techniki”, czyli maszynę do pisania, niewiele jednostek mogło sobie pozwolić. Najczęściej więc oglądano go tylko na zdjęciach w tygodniku „Na Posterunku”.

Mimo tak spartańskich warunków egzystencji policjanci z jednostek terenowych mieli i tak o niebo lepiej niż ich koledzy oddelegowani do służby granicznej na terenach wschodnich w początkach lat 20. Ci jechali tam niczym zesłańcy na Sybir: na nieznane, wyludnione tereny. Jako lokale na siedziby komend oddziałów granicznych i mieszkania dla funkcjonariuszy otrzymywali ciemne, zimne i wilgotne ziemianki, a gdzieniegdzie rozsypujące się szopy. Na pomoc miejscowej ludności liczyć nie mogli. W nielicznych przysiółkach ludzie żyli jak w epoce kamienia łupanego, a każdego przybysza traktowali jako zło konieczne. Ich kurne chaty w większości nie nadawały się ani na potrzeby służbowe, ani bytowe. Przybyłym z innej cywilizacji policjantom nie pozostawało nic innego, jak tylko z marszu zabierać się do budowy własnych siedzib.

Branżowa „Gazeta Administracji i Policji Państwowej” pisała w końcu 1924 r., że przyznane na budowę strażnic kredyty były mocno nie wystarczające, dla tego przeprowadzano budowę sposobem gospodarczym przy najoszczędniejszym kosztorysie, uzyskując bezpłatnie grunt pod budowę i korzystając z pracy policjantów – fachowców oraz koni policyjnych. W takich uwarunkowaniach efekt tej akcji budowlanej można uznać za imponujący. W ciągu półtora roku, od 1 lipca 1923 r. do końca 1924 r., w sześciu przygranicznych województwach wschodnich tym właśnie sposobem oddano do użytku 88 strażnic, a dalszych 61 przekazano Korpusowi Ochrony Pogranicza w stadium zaawansowanej budowy. Nie były to, oczywiście, luksusowe wille, ale obiekty, w których w przyzwoitych warunkach mogło pełnić służbę 18 policjantów.

LEPSZY CIASNY, BYLE WŁASNY

Wynajem lokali w budynkach prywatnych i samorządowych rok rocznie kosztował policję kilka milionów złotych i był dużym obciążeniem jej budżetu. Na przykład, w roku 1933 – jak podaje tygodnik „Na Posterunku” – kwota ta sięgnęła blisko 2,8 mln zł za 277 527 metrów kwadratowych powierzchni dzierżawionych w całym kraju przez KG PP na cele służbowe. Ile za tymi metrami kryło się jednostek PP? – trudno powiedzieć.

Problem własnych obiektów przewijał się na każdej odprawie komendantów wojewódzkich PP. Doskonale znany był kierownictwu MSW i rządu. Niestety, brak środków uniemożliwiał jego rychłe rozwiązanie. Dopiero po roku 1926 koncepcja budowy własnych posterunków zaczęła nabierać realnych kształtów. Dwa lata później ówczesny komendant główny PP gen. insp. Janusz Maleszewski zatwierdził Plan wzorowego budynku dla posterunku PP, którego autorem był wojskowy architekt inż. płk Filipowski. Projekt był bardzo udany, miły dla oka i, co najważniejsze, funkcjonalny. Łączył specyficzne potrzeby jednostki policyjnej z namiastką domu rodzinnego. Były w nim kancelaria, zbrojownia, areszt, pokój koszarowy (koszarka), świetlica, kuchnia, jadalnia, spiżarnia, łazienka z prysznicem, WC (wtedy oficjalnie używano określenia wygódka), mieszkanie dla komendanta (2 pokoje, kuchnia, wanna i wygódka) oraz pokój gościnny. Można powiedzieć, że był na wskroś europejski, nie tylko wzorowy, ale i wzorcowy.

Do roku 1933, w ciągu czterech lat, Policja Państwowa wzbogaciła się o 32 nowoczesne posterunki PP. 13 oddano na Kresach, 19 w pozostałych rejonach kraju. Wybudowano je szybko i fachowo, w dwóch wersjach: nie co mniejszy miał 4-osobową koszarkę, większy – 12-osobową. Stało się to możliwe dzięki rządowej pomocy i przyznaniu policji specjalnego kredytu inwestycyjnego w kwocie 2,5 mln złotych.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”

Powrót na górę strony