Aktualności

Mężni, odważni, z sercem na dłoni cz. 1

Data publikacji 15.07.2020

Musiał być wierny i uczciwy. W każdej chwili gotów do interwencji, pomocy i poświęcenia. Z mundurem nie rozstawał się nigdy. Tego wymagała zawodowa etyka.

Przedwojenny policjant, bo o nim tu mowa, nie miał łatwego życia. Jego służba trwała praktycznie non stop, za niewielkie w sumie wynagrodzenie. Na każdym kroku spotykały go tylko nakazy i zakazy. Karność i posłuszeństwo wobec przełożonych, usłużność wobec kolegów, grzeczność dla wszystkich wokół, a przy tym jeszcze niezbędna energia i sprawność przy wykonywaniu obowiązków służbowych. No i, broń Boże, żadnych „skoków w bok”, łamania dyscypliny czy obowiązującego prawa. Bo za to groziła odpowiedzialność karna.

WZÓR CNÓT WSZELAKICH

Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu na powierzonym mi stanowisku pożytek Państwa Polskiego oraz dobro publiczne mieć zawsze przed oczyma, władzy zwierzchniej Państwa Polskiego wierności dochowywać, wszystkich obywateli kraju w równym mając zachowaniu, przepisów prawa strzec pilnie, obowiązki swoje spełniać gorliwie i sumiennie, rozkazy przełożonych wykonywać dokładnie, tajemnicy urzędowej dochować. Tak mi Panie Boże dopomóż.

Po 24 lipca 1919 r. słowa tej przysięgi wypowiadał każdy kandydat wstępujący w szeregi nowo utworzonej Policji Państwowej. Aby ułatwić mu szybkie przyswojenie tych zasad, otrzymywał je w formie dekalogowych „przykazań”.

Pierwszy taki dekalog ukazał się w Ilustrowanym Kalendarzu Powszechnym Informacyjnym Policji Państwowej Ziemi Wileńskiej na rok 1923 i zawierał dziesięć „przykazań”, drugi – w Gazecie Administracji i Policji Państwowej w 1931 r. i także w swoich dziesięciu regułach akcentował m.in. konieczność kierowania się honorem i interesem ojczyzny oraz sprawiedliwym wykorzystywaniem swoich uprawnień służbowych. W 1938 r. w tygodniku Na Posterunku wydrukowano czternaście nowych, a właściwie rozszerzonych tylko „przykazań” dla funkcjonariuszy PP, które miały stanowić drogowskazy w ciężkiej i odpowiedzialnej pracy policjanta. Podkreślono w nich m.in. wiarę w Boga, poświęcenie dla ojczyzny, pielęgnowanie tradycji, oddanie społecznej służbie oraz stałe podnoszenie kwalifikacji zawodowych.

„Dekalogi” i ustawy policyjne określały tylko ogólne wzorce zachowań, szczegółowych natomiast podpowiedzi w konkretnych sytuacjach (w służbie i poza nią) udzielały instrukcje. Jedną z pierwszych była Tymczasowa Instrukcja dla Policji Państwowej z 3 lipca 1920 r. Stanowiła ona nie tylko etyczny kodeks postępowania dla każdego policjanta, ale była również w pewnym stopniu użytecznym poradnikiem z zakresu korporacyjnego savoir-vivre’u.

Już na wstępie przypominała, że policjant zawsze powinien pamiętać o tem, że jego zachowanie się w życiu prywatnem szczególnie zwraca na siebie uwagę i oddane jest nie zawsze życzliwemu sądowi. Dlatego ścisłe przestrzeganie prawa, unikanie w zachowaniu wszystkiego, co mogłoby wywołać nieprzychylność opinii publicznej – to obowiązki, których musiał przestrzegać nie tylko sam policjant, ale również jego rodzina.

I trzeba przyznać, że zdecydowana większość przedstawicieli policyjnej profesji mocno sobie brała ten nakaz do serca. Taki wniosek z pewnością nasunie się każdemu, kto zagłębi się w roczniki przedwojennej prasy. Odnajdzie tam opisy nie tylko odważnych i bohaterskich zachowań funkcjonariuszy Policji Państwowej w sytuacjach zagrożenia życia i zdrowia, ale również przykłady postaw daleko wybiegających poza wymogi codziennej służby (vide notka „Piękny czyn policjanta” na str. 34 z tygodnika  „Na Posterunku” nr 50/1936 r.).

POSTERUNKOWY NR 1164

W marcu 1937 r. w stołecznym dzienniku „Dobry wieczór” zamieszczono notatkę pod tytułem Posterunkowy nr 1164 – chluba policji polskiej. Opisano w niej wysoce obywatelskie i prawdziwie wypływające z miłości bliźniego zachowanie młodego policjanta z warszawskiej Pragi, post. Stefana Dominika Webera z XV Komisariatu PP (mieścił się przy ul. Jagiellońskiej 9). Z treści notki dowiadujemy się, że post. Weber uratował przed samobójstwem ubogą, zdesperowaną kobietę, która nie miała pieniędzy na chleb. Kiedy z głodnym dzieckiem na ręku przyszła do ośrodka opiekuńczego po jakieś wsparcie, a tam odmówiono jej kilkuzłotowej zapomogi, zrozpaczona chwyciła do ręki butelkę z esencją octową (popularna przed wojną trucizna – przyp. J.P.). Na szczęście w pobliżu przebywał praski policjant, który nie tylko uspokoił desperatkę, ale również opróżnił własny chudy portfel, wspomagając ubogą kobietę kilkoma złotymi. Ale to nie wszystko. Post. Weber, przejąwszy się losem nieznajomej, sam udał się do kierownika biura opieki społecznej, u którego wyjednał kilkunastozłotowy zasiłek.

Wyjątkowym współczuciem i troską o bliźnich wykazał się też post. Józef Szelewa ze Lwowa, którego ujął widok wyeksmitowanej na bruk rodziny bezrobotnego Marcinkowskiego. Powodowany silną potrzebą pomocy nieszczęśnikom, zaangażował się w poszukiwanie dla nich tymczasowego lokum. Udało mu się. Nie wiadomo tylko na jak długo.

Wspominając o postawie post. Szelewa na antenie Polskiego Radia, gen. Kordian Józef Zamorski, ówczesny komendant główny PP, podkreślił, że takich ludzi w Policji Państwowej jest mnóstwo. Znając bowiem swych podkomendnych wie, że pod granatowym mundurem polskiego policjanta bije dobre serce polskiego chłopa, robotnika czy inteligenta, który najlepiej wiedzieć może, że brak pracy i nędza rodzi zbrodnię i że częściej litościwa ręka i dobre serce kieruje człowieka na dobrą drogę niż sąd i kara.

„BAR POD SETKĄ” WYKLUCZONY

Do czynów zdecydowanie nagannych, które pociągały za sobą odpowiedzialność dyscyplinarną, zaliczano zwłaszcza nadużywanie alkoholu przez policjantów, uleganie hazardowi, zaciąganie długów i w ogóle prowadzenie gorszącego – w społecznej ocenie – trybu życia. Funkcjonariusze musieli się też wystrzegać lokali rozrywkowych powszechnie uznawanych za mordownie i spelunki. Mieli tam absolutny zakaz wstępu, nawet po godzinach pracy. Komendant główny PP okresowo podpisywał nawet listy takich szemranych wyszynków, w których pobyt funkcjonariusza nie licował z godnością urzędnika państwowego. Były one wywieszane w jednostkach PP w widocznych miejscach.

Na czarnej policyjnej liście znalazł się m.in. popularny warszawski „Bar pod setką” przy ul. Marszałkowskiej 100, który negatywnie zweryfikowano w kwietniu 1925 r. rozkazem nr 285 komendanta głównego PP. Przez blisko rok, do czasu rehabilitacji tego przybytku, stołeczni stróże prawa i pracownicy MSW szerokim łukiem musieli omijać gościnne podwoje lokalu.

Umundurowanym policjantom nie wolno też było chodzić na wyścigi konne (chyba że służbowo), nie mogli brać udziału w zakładach totalizatora, ograniczano także ich aktywność w akcjach dobroczynnych. Surowo zabronione było przyjmowanie jakichkolwiek nagród bezpośrednio z rąk wdzięcznych ofiarodawców. Jakkolwiek ta forma podziękowania była wówczas powszechnie akceptowana, to jednak osoby lub instytucje pragnące wynagrodzić funkcjonariusza(y) za wyjątkowe zaangażowanie i osiągnięty sukces wykrywczy, musiały drogą oficjalną zwracać się bezpośrednio do ich przełożonych i tam składać „dowody swego uznania”. Przełożeni też, a nie darczyńcy, decydowali o procentowym podziale otrzymanych środków, którymi najczęściej były pieniądze.

Finanse policjantów znajdowały się pod szczególnym nadzorem zwierzchników. Nie było w tym nic dziwnego, chodziło bowiem o wyeliminowanie pojawiających się w formacji – wcale nierzadkich – przypadków korupcji.

Poza wszelkimi podejrzeniami o działanie z chęci zysku musiały znajdować się także żony funkcjonariuszy PP. Dlatego wśród przedsiębiorczych businesswomen posterunkowy nie miał czego szukać. Jego przyszła małżonka nie mogła posiadać żadnego prywatnego „interesu”, wymagającego koncesji (np. restauracji, kawiarni, kinematografu), ani też prowadzić handlu artykułami spożywczymi i wyrobami fabrycznymi, z wyjątkiem przedmiotów rękodzielniczych. Mogła natomiast zarobkować chałupniczo, oddając się np. krawiectwu lub innemu rzemiosłu. To było dobrze widziane.

ŻONA WEDŁUG REGULAMINU

Ingerencja w życie rodzinne przedwojennych policjantów posunięta była tak daleko, że niejednokrotnie stawali oni przed dylematem: żona czy dalsza służba w policji. Zabroniono bowiem – bez zgody przełożonych – wstępowania w związki małżeńskie niższym funkcjonariuszom pozostającym w okresie próbnym (tj. dwuletnim po wstąpieniu do policji). W pozostałych sytuacjach każdy policjant był zobowiązany zawiadomić swego zwierzchnika drogą służbową o zmianie stanu cywilnego. Jeśli jednak zamierzony związek małżeński miałby nadszarpnąć dobre imię formacji, przełożony  zawsze mógł postawić weto.

Co ciekawe, z biegiem lat tych drakońskich przepisów nie próbowano wcale liberalizować. W 1935 r. nawet je zaostrzono, wprowadzając obowiązek zmiany miejsca zamieszkania, jeśli ukochana policjanta mieszkała w miejscu pełnienia jego służby. Ponadto posterunkowi i starsi posterunkowi musieli przesłużyć w policji 7 lat oraz wykazać, że suma miesięcznego dochodu narzeczonych odpowiada poborom co najmniej przodownika.

We wrześniu 1938 r. ukazało się nowe rozporządzenie ministra SW w sprawie zawierania związków małżeńskich przez funkcjonariuszy PP. Złagodzono w nim wymóg 7-letniej karencji, wliczając do okresu oczekiwania czas służby w charakterze szeregowego policji, służbę przygotowawczą pracownika kontraktowego, służbę w wojsku lub innym urzędzie państwowym.

Poza tym policjant musiał podpisać odpowiednie oświadczenie, że przyjmuje te „warunki”. Brak jego zgody równał się z natychmiastowym zwolnieniem. Sentymentów nie było.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: . „Na Posterunku“, archiwum, R. Litwiński: Korpus Policji w II RP

Powrót na górę strony