Aktualności

Rozdział III Bitwa warszawska.

Data publikacji 19.08.2020

"Kto z całej siły pragnie zwycięstwa, przelewa swą potęgą we wszystkie dusze.(Napoleon I)."

Rozmach ofensywy sowieckiej był tak ogromny, że wszystkie usiłowania naszego Naczelnego Dowództwa, aby go powstrzymać, okazywały się zupełnie daremne. Wojska polskie, zużyte bojowo, przemęczone i wyczerpane z sił, cofały się bezustannie, spychane coraz bardziej do wnętrza kraju. Wskutek szybkiego odwrotu sytuacja na froncie zmieniała się już nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Taki stan rzeczy uniemożliwiał Naczelnemu Dowództwu przechwycenie inicjatywy wojennej we własne ręce i zorganizowanie kontrakcji.

Pierwsze dni sierpnia 1920 r. zastają nasze wojska już na linii Bugu, gdzie zatrzymały się, tocząc zawzięty bój. Na północ od Bugu trwa również bój, który w rezultacie kończy się dla nas niepomyślnie, bowiem Białystok, Łomża, Ostrołęka dostają się w ręce wroga; na południu natomiast sytuacja nasza jest korzystniejsza, zadajemy tam klęskę konnej armii Budionnego, która wskutek tego musi wycofać się aż do Równego i tam doprowadzać do porządku swoje pobite oddziały.

Mimo to w całokształcie działań wojennych znajdujemy się w dramatycznej sytuacji, bowiem stolica Państwa  — Warszawa jest poważnie zagrożona.

Wódz Naczelny —Józef Piłsudski decyduje się początkowo utrzymać na linii Bugu  naszą pozycję i stamtąd rozpocząć kontrofensywę. Później jednak koncepcję tę odrzuca, dochodząc do przekonania, że do decydującej rozgrywki z wrogiem trzeba doprowadzić koniecznie na przedpolu Warszawy. Ostateczną decyzję w tej mierze Wódz Naczelny powziął nocą z 5-go na 6-go sierpnia i zakomunikował ją Radzie Wojennej, w której uczestniczyli: szef sztabu gen. Tadeusz Rozwadowski, minister wojny gen. Kazimierz Sosnkowski oraz gen. Maxime Weygand.

Gen. bryg. Marian Kukieł, streszczając plan Naczelnego Wodza, przedstawił go następująco: „Zamiar, ustalony w ciągu nocy, polegał w głównym zarysie na wydaniu przeciwnikowi walnej bitwy na przedpolu Warszawy, z przeciwstawieniem się grożącemu obejściu na północ od Modlina; na rzuceniu na flankę i tyły przeciwnika armii manewrowej, utworzonej nad Wieprzem, z osłoną własnej prawej flanki nad Bugiem; na osłonie za pomocą minimum sił Lwowa i zagłębia naftowego”.[1]

Plan ten poparli generałowie Rozwadowski i Sosnkowski, sprzeciwił się natomiast gen. Weygand, uważając go za zbyt ryzykowny. Przedstawił  jednocześnie  własną koncepcję obrony, bardziej ostrożną w założeniu. Marszałek Piłsudski, wychodząc z „zasady napoleońskiej”, że „najgorszą metodą na wojnie jest ta najostrożniejsza", obstawał mocno przy swoim planie i w rezultacie nie dopuścił do wprowadzenia jakichkolwiek zmian.

Wprowadzenie w życie planu Wodza Naczelnego wymagało ogromnych przygotowań, polegających na odpowiednim przegrupowaniu i ustawieniu wojsk. Trzeba było poza tym przeprowadzić umiejętnie odwrót w kierunku Warszawy i to w taki sposób, aby wciągnąć większość sił sowieckich w klin między Wisłą i dolnym Wieprzem. Wszystko to musiało być wykonane z nadzwyczajną ostrożnością, aby Sowieci nie zorientowali się w naszych zamiarach. Tym bardziej, że musieliśmy zyskać na czasie, aby wykończyć fortyfikacje, przygotować rezerwy, odwody itd. Mówiąc obrazowo, cały plan rozgrywki z wrogiem był pewnego rodzaju pułapką, w której rolę znakomitej „szperki” miała odegrać Warszawa. „Pułapkę” tę trzeba było nastawić z całą ostrożnością, aby nieprzyjaciel tego nie zauważył.

Nasze wojska, jakby wyczuwając intencję swego Naczelnego Wodza, wszystkie nakazane ruchy odwrotowe wykonały bardzo sprawnie i w przewidzianym z góry czasie. Toteż gen. Kukieł stwierdził w wyżej przytoczonym artykule, że „rzadko wytyczne operacyjne realizuje się w sposób tak całkowity, jak zrealizowało się wytyczne operacji warszawskiej".

Odwrót naszych wojsk rozpoczął się 7 sierpnia i różnił się zasadniczo od uprzedniego tym, że odbył się spokojnie, bez odrobiny chaosu i zamieszania. Nie był to już odwrót wymuszony przez nieprzyjaciela, ale strategiczny. Nic więc dziwnego, że dowódcom sowieckim odwrót ten wydał się cokolwiek podejrzany. Wspomina o tym w swojej książce pt,  „Na drodze do Warszawy" historyk sowiecki Kokurin, pisząc: „Szereg zupełnie pewnych danych wskazywał, że odwrót ten był wykonany wedle planu, w nakazanym czasie i  porządku. Nie było wcale maruderów i błąkających się sztabów, co jest tak charakterystyczne przy wymuszonym, ciężkim odwrocie. Zupełnie nie dostawali się do niewoli jeńcy, co wskazywało na względne, spokojne oderwanie się nawet straży tylnych, nie stawiających zaciekłego oporu. Nie widać było nigdzie porzuconych wozów, pozostawionego majątku i spalonych magazynów".

Wojska sowieckie - pewne swego zwycięstwa nad Polską – nie zwracały już uwagi na takie „drobiazgi”. Warszawa była przecież w zasięgu ręki.

O tej pewności Sowietów świadczy fakt, że w Białymstoku przygotowały one zawczasu  „rząd" Polski, w którym znaleźli się m.in.: Feliks Dzierżyński - znany kat czerezwyczajki, Józef Unszlicht, Julian Marchlewski. „Rząd" ten miał być zainstalowany w Warszawie natychmiast po jej zdobyciu, z zadaniem niezwłocznego zaprowadzeniem tam nowego ładu i porządku, oraz  uszczęśliwienia „gnębionych" przez „białą” Polskę mas ludu.

Spieszyły się więc dywizje i pułki sowieckie, aby co rychlej zająć Warszawę, a Wódz Naczelny Józef Piłsudski i jego sztab czynił gorączkowe przygotowania, aby godziwie przyjąć „czerwonych" gości. Pierwszej naszej armii pod dowództwem gen. Franciszka Latinika powierzono obronę Warszawy. Armia ta miała zadania tylko defensywne: odeprzeć wszystkie ataki nieprzyjaciela i to w taki sposób, aby zadać mu jak największe straty i osłabić jego zdolność bojową. Zadanie to było trudne, gdyż naprzeciwko niej stały aż 3 armie sowieckie. Później dopiero ze skrzydeł od strony Modlina miała atakować nieprzyjaciela 5-ta armia gen. Sikorskiego, a na koniec decydujące uderzenie - z nad Wieprza, od strony Dęblina - miał wykonać osobiście Wódz Naczelny.

Aby podnieść ducha bojowego wśród wojska, Wódz Naczelny niejednokrotnie osobiście zjawiał się wśród żołnierzy. Za jego przykładem szli dowódcy armii i dowódcy mniejszych jednostek. Bez przesady można powiedzieć, że był to rodzaj ofensywy dowódców na dusze żołnierzy przed ofensywą na nieprzyjaciela. Najrozmaitsze rozkazy z tego okresu wskazują na to, że wszyscy oficerowie, bez względu na rangi wojskowe, doskonale rozumieli intencje swego Naczelnego Wodza. Rozumieli to, że stoimy przed ostateczną rozgrywką, która ma zadecydować o losie Polski, o jej wolności. Toteż nastrój wśród wojska był wyśmienity. Wielka potęga duszy Wodza przelała się w dusze jego podkomendnych i to zadecydowało o zwycięstwie.

                                                                       X

O świcie 13 sierpnia odezwały się pierwsze strzały, które zaalarmowały całą naszą 1-szą armię. Bój pod murami Warszawy rozpoczął się. Pierwsze natarcie poprowadziła 21 dywizja sowiecka, która sądziła, że łatwo otworzy drogę na Warszawę. Nie uprzedzając nawet sąsiadów, natarła na odcinku od Załubic po Krasne, Atak ten odparto jednak, jak odparto wiele, wiele innych, bitwa bowiem o Warszawę trwała przez 5 dni,  do 17 sierpnia, kiedy to nastąpił przełom i wojska sowieckie, kompletnie rozbite, rozpoczęły odwrót.

W toku bitwy warszawskiej szczególnie krwawe walki toczyły się o Radzymin, który parokrotnie przechodził z rąk do rąk. Równie krwawo i zaciekle walczono na linii Beniaminów - Nieporęt, gdzie niesłychaną brawurą i walecznością odznaczył się szwadron policyjny, dowodzony przez komisarza Andrzeja Jezierskiego i jego zastępcę — podkom. Stefana Rozumskiego. Za chlubny udział szwadronu w tych walkach dziękował osobiście kom. Jezierskiemu gen. Żeligowski, dowódca 10-tej dywizji.[2]

Największą jednak, decydującą klęskę, przygotował armiom sowieckim Wódz Naczelny Józef Piłsudski, który rozpoczął działania 16 sierpnia o świcie, od strony Wieprza. W liście do  swego szefa sztabu, gen. Rozwadowskiego, napisał m.in. że będzie chciał „nadać od początku taką samą szybkość i takie szalone tempo, jakiej kiedyś użyłem przy ukraińskiej ofensywie. Jeżeli mi się to uda, a wysiłków nie poskąpię i już wprowadzam całą armię w trans w tym kierunku, to obliczenia moje okażą się słuszne.

Gen. Rozwadowski, w natychmiastowej odpowiedzi, po scharakteryzowaniu wypadków na froncie stwierdził, iż sytuacja do akcji Naczelnego Wodza już dojrzała i że uderzenie głównej siły Pana Komendanta trafi doskonale. W momencie najsilniejszego więc napięcia bitewnego pod Warszawą i Modlinem Wódz Naczelny wyruszył ze swymi wojskami dokładnie według ustalonego planu - z nad dolnego Wieprza, rozbijając od razu po drodze siły sowieckiej grupy Mozyrskiej. Ta, przygotowując się dosyć lekkomyślnie do przeprawy Wisły, poniosła w okolicach Garwolina zupełną klęskę, tracąc zarazem cenny sprzęt mostowy, wszystkie swe działa i niemal całą piechotę. Zanim wróg zdołał się zorientować i zabezpieczyć, inne nasze dywizje zadały mu dotkliwą klęskę w okolicach Dembego i Nowomińska (obecnie Mińsk Mazowiecki). Tymczasem dalsze dywizje polskiej grupy uderzeniowej, prące pod energicznym naciskiem Naczelnego Wodza (rzeczywiście w szalonym tempie), rozbiły po drodze nie tylko oddziały sowieckie, lecz również wszystkie ich tabory, urządzenia tyłowe, przecinając od razu wszelką łączność ich sztabów z frontem, zaangażowanym jeszcze w walki pod Warszawą. Wszystkie oddziały sowieckie rzuciły się w zamieszaniu do bezładnej ucieczki, jedne na wschód, drugie na północ, tłocząc się po szosach i krzyżując na nich nawzajem.

Zabiegająca im drogę w wytężonym marszu (ponad 70 kilometrów dziennie) nasza 3 armia gen. Śmigłego zdołała już w czwartym dniu akcji osiągnąć okolice Białegostoku, siejąc postrach i zagładę na tyłach sowieckiej armii.

Marszałek Piłsudski, charakteryzując wytworzoną podówczas sytuację, w książce swej o roku 1920 pisze tak: „Nie marnego kontredansa, lecz wściekłego galopa rżnęła muzyka wojny. Nie dzień z dniem się rozmijał, lecz godzina z godziną. Kalejdoskop w takt wściekłego galopu nakręcony, nie pozwalał nikomu z dowodzących po stronie sowieckiej zatrzymać się na żadnej z tańczonych figur. Pękały one w jednej chwili, podsuwając pod przerażone oczy całkiem nowe postacie, nowe sytuacje, które przerastały całkowicie wszelkie przypuszczenia i czynione zamiary".

Dowódca 27. dywizji sowieckiej, gen. Witowt Putna, rozważając ten katastrofalny odwrót wojsk „Czerwonego Sztandaru”, stwierdza melancholijnie: „W działaniach naszych zaznaczył się przełom i przejście od aktywności do pasywności. Pułki, z powodu strat w ostatnich dniach, gwałtownie topniały. Ludzie doszli do ostatecznego znużenia. Nastąpił ten moment, kiedy nie jednostki, a cała masa traci wiarę w możność mocowania się z przeciwnikiem, wiarę w szanse powodzenia". Na koniec Putna dochodzi do stwierdzenia, że „masa stała się niezdolną do natarcia”.[3]   

Była to szczera prawda, bowiem wojska sowieckie, do cna zdemoralizowane klęską, myślały jedynie o wydobyciu się z opresji i ocaleniu doczesnej powłoki. Gdyby nie uprzejmość niemiecka, która cofającym się armiom sowieckim otworzyła gościnnie granicę Prus Wschodnich i gdyby nie wyjątkowo suche lato, umożliwiające odwrót nawet przez bagna, większa część tych wojsk utonęłaby w błotach rzek Biebrzy i Narwi lub poszła w naszą niewolę.

Tak więc bitwa warszawska została przez nieprzyjaciela sromotnie przegrana. Potężne armie  sowieckie, dowodzone przez gen. Michaiła Tuchaczewskiego, który do niedawna odzywał się tak pogardliwie o wojsku polskim, zostały przez to wojsko w decydującej bitwie nad Wisłą rozbite. Wzięto ponad 80 tysięcy jeńców, 231 dział, kilka tysięcy karabinów maszynowych i wiele obfitej zdobyczy materialnej. Zdumiewającym wysiłkiem swych najlepszych synów została Polska uratowana od niebywałej katastrofy, a wraz z nią również i cała Europa, gdyż  zalew bolszewicki, groźniejszy jeszcze od dawnych najazdów tatarskich, po zmiażdżeniu Polski niewątpliwie  rozlałby się krwawym strumieniem po całej Europie, niszcząc doszczętnie jej wiekowy dorobek ekonomiczny, kulturalny i moralny. Po raz więc wtóry w historii światowej Polska uratowała w 1920 roku, jak kiedyś pod Wiedniem, całą Europę, a z nią i kulturę chrześcijańską.

                                                                       X

Charakterystycznym zjawiskiem dla naszego pokolenia, wyrosłego w niewoli, jest uznanie dla wszystkiego, co obce, co nie nasze. Mocno, nawet bardzo mocno ta smutna właściwość naszej polskiej duszy uzewnętrzniła się po odniesieniu zwycięstwa nad Rosją Sowiecką. Oto liczne odłamy naszego społeczeństwa  nie chciały uznać odniesionego triumfu za zasługę Józefa Piłsudskiego, obecnego Pierwszego Marszałka Polski i jego Sztabu, przypisując natomiast tę zasługę francuskiemu generałowi Weygandowi. Po prostu gwałtem wpierano w gen. Weyganda, iż to on był twórcą koncepcji bitwy nad Wisłą. Sprowokowało to szlachetnego generała do złożenia oficjalnego oświadczenia, że zarówno plan operacyjny bitwy nad Wisłą, jk również przeprowadzenie samej bitwy i osiągnięcie wspaniałego zwycięstwa jest wyłączną zasługą Naczelnego Wodza, jego Sztabu oraz bohaterskiej armii polskiej.

Oświadczenie to było doskonałą nauką dla tych wszystkich Polaków, którzy starali się umniejszyć zasługi własnego Wodza i jego żołnierzy.

 

[1] Bellona, tom XIX—zeszyt 2 gen. bryg. Kukiel •Pierwsze wytyczne operacji warszawskiej. 

 

[2] Więcej na ten temat w następnych rozdziałach.

[3] „K’Wisle i obratno”.

Źródło: "Na Posterunku" 1930 nr 34

Powrót na górę strony