Aktualności

Wigilia na wyspie Iłowej - Ostaszków

Data publikacji 25.12.2020

16 XII - O świętach myśleć nie mogę, nie mogę... - strasznie boli

19 XII - Święta się zbliżają. Nie sypiam całe noce. Patrzę w sufit, a łzy, jak groch padają: ciężkie, gorzkie, bolesne...

23XII - Widzę Was wszystkich w domu. Żebyście i Wy mnie zobaczyli...

24 XII - Dziś Wigilia B.N. Chodzimy od rana osowiali, mówić się nam nie chce. Po południu wygnali nas wszystkich - oficerów, do zgarnięcia śniegu. Pracujemy...

Ciężki, przykry ten dzień. Po pracy zastępca komendanta obozu kom. Sokołow pozwolił nam sobie kupić w sklepiku obozowym (po raz pierwszy oficerom, bo tak to tylko żołnierzom było wolno) po 70 dkg cukru, 1 kg cukierków i trochę czekoladek.

Mamy opłatki, gdzieś potajemnie przez naszych upieczone, nawet z krzyżem.

Na kolację - jakaś wodnista zupa. Nareszcie przychodzi moment naszej Wigilii. Nigdy jej w życiu nie zapomnę.

W sali nr 9 jest nas 27 oficerów.

Zabiera głos starszy sali, tzw. starosta - komisarz z Warszawy, Józef Jarosz: „Koledzy, dziś Wigilia i...” - głos mu się szlochem załamał. Przemógł się i mówi o poprzednich i dzisiejszych świętach. Mówi i płacze... Płaczemy, a raczej bólem niezrównanym wprost wyjemy wszyscy.

Następuje moment łamania się opłatkiem, jakże innym od naszego z kraju, a jednak tak nam drogim, łamiemy się, ściskamy i całujemy...

Darowujemy swoje przewiny i przykrości, bo nas przecież w ciasnym pokoju 27 ludzi w różnym wieku i o różnych wadach; nie zawsze ze sobą w zgodzie żyliśmy. Ten moment jest momentem naprawdę z Ludwikiem Szałajko, najlepszym towarzyszem, specjalnie się serdecznie ściskamy, bo i on pozostawił żonę i 3 dzieci...

Siadamy do tej zupy, zjadamy wspólnie z Chlebem, a potem się wzajemnie częstujemy cukierkami i tym, co kto ma. Kolega Jarosz wyciąga z plecaka papierosy „Płaskie”, te z Polski, tak miłe dla nas. Sam nie palił, ale chował je na ten uroczysty dzień. Potem rozlega się kolęda - „Wśród nocnej ciszy..." Ciężko nam ją śpiewać...

Choinka - makieta ze świeczką - wisi nad drzwiami. Wachciorzy latają po korytarzach, szukają choinek, by je zabrać i krzyczą - „Nie śpiewać, nie wolno...” Nie zwracamy na to uwagi. Pieśnią - kolędą rozbrzmiewa cała wyspa. Śpiewa siedem tysięcy ludzi, bo tyle tutaj nas jest.

Tak składaliśmy sobie życzenia, lecz wśród naszych słów były myśli nasze tam, u Was, przy Was. Oczyma duszy widziałem swoją zapłakaną gromadkę z bólem i płaczem składającą sobie życzenia. Widziałem to puste miejsce, to puste nakrycie, przy którym nie siadłem razem z Wami. Oj, bolało serce, bolała dusza.

Mróz około -20°C. Wieczorem idziemy do baraków żołnierskich, by złożyć kolegom życzenia. Idę do grupy znajomych, z życzeniami, słowami pociechy i cukierkami - symbolem naszej polskiej gościnności.

Gwarzymy o naszych bliskich z kraju. Później poszczególne delegacje sal sąsiednich przynoszą życzenia, a wśród wielu, wielu życzeń zawsze pada życzenie, by drugie święta spędzić w wolnej ojczyźnie i w gronie najbliższych.

XII (Poniedziałek) - Boże Narodzenie. Uczucia nasze wyładowane zostały wczoraj.

Niewiele ich pozostało na dziś. Śniadania nie jedliśmy. Zemścili się na nas kucharze. Dużo poszło dziś do roboty zgarniać i wywozie śnieg z obozu. Niemniej nastrój świąteczny. Daleko niesie echo odgłos zbiorowo śpiewanych kolęd.

Po południu, do późnego wieczora w naszym bloku oficerskim pełno szeregowych, którzy przychodzą z życzeniami do swych byłych dowódców. Wieczorem modlitwa i znów kolędy i tak święta nasze najprzykrzejsze w życiu dobiegły końca.

Lecz przykry wypadek zmącił uroczystości. W Wigilię zjawiły się pierwsze listy z kraju. Ja nie mam, oczywiście, bo i ode mnie nie mają. Jeden z naszych kolegów, komisarz Straży Granicznej, Jastrzębski otrzymał list od żony i córki.

Zabolało serce. Wzruszenia nad miarę nie wytrzymał i koło północy komisarz zakończył życie...

Wiele później przychodziło do niego listów od żony i córki. Pisały - „Jesteśmy Tatusiu, zdrowe”. Ale tatusia już dawno pokrywała gruba warstwa śniegu na Ptasiej Wyspie

***

Franciszek Bator był nauczycielem w Budziskach, pow. Stop­nica, woj. kieleckie, działaczem niepodległościowym, walczył z Sowietami w latach 1918-20. 29 VIII 39 zmobilizowany w Kiel­cach i przydzielony do kompanii rezerw policji. Do niewoli dostał się 23 IX 39 r. w Toporowie pod Złoczowem, skąd przez obozy we Frydrychówce, Jarmolińcach i Szepietówce trafił do Ostaszkowa. Życie zawdzięcza pomyłce! Po obozie w Jarmolińcach potrakto­wano go jako... Czecha z Legionu Czeskiego - dla którego to Jarmolińce były przeznaczone. W dodatku niestarannie spisano tam dokumenty i stąd nie wszedł do etatu śmierci. Komendant obozu Borisowiec dopiero 4 IV 40 r. zwraca się do centrali w Moskwie pismem <10920.2> z prośbą o „nadesłanie dokumentów; BA­TOR Franc - ppor. rez. w stanie spoczynku, z Kielc, imię ojca i da­ta urodzenia nieznane”. Franciszek Bator wysłany z Iłowej do Pawliszczew Boru decyzją Mierkułowa <pozycja 242, przyczyna: inne> 29 IV 40 r., po pobycie w Griazowcu, od wizyty gen. An­dersa 25 VIII 1941 r. w II Korpusie, przechodzi szlak bojowy przez Iran, Irak, a w 1943 r. pozostaje w Palestynie jako nauczyciel. Wraca do Polski w 1946 r. i pracuje w oświacie w Kielcach i Gdań­sku. Umiera w Sopocie w 1969 r.

Źródło: Gazeta Policyjna, nr 48/2000, s. 15, Franciszek Bator

  • Zimowy pejzaż
  • Przed Wigilią w sowieckim obozie - reprodukcja oryginalnego rysunku jeńca Kozielska por. Stanisława Westfalewicza
Powrót na górę strony