Aktualności

Jak policjanci zwodzili NKWD

Data publikacji 18.01.2021

Na tle obszernej literatury poświęconej policjantom zamordowanym podczas II wojny światowej, wydany w 2000 r. opasły tom „Naznaczeni piętnem Ostaszkowa” jest czymś wyjątkowym, ponieważ zawiera dane zgromadzone w szczególnych okolicznościach i jest świadectwem nierównej, z góry skazanej na klęskę, gry, jaką wielu uwięzionych tam policjantów podjęło ze swymi katami, aby ratować siebie i najbliższych.

Książka zawiera materiały odkryte przez polskich hi­storyków z Archiwum Minister­stwa Spraw Wewnętrznych i Ad­ministracji w niedostępnych do­tychczas zbiorach rosyjskich, a autorem wstępu jest zmarły niedawno dr Grzegorz Jakubow­ski. Opublikowano w niej kilka dokumentów z akt obozowych, m.in. dotyczących spraw załogi obozu i jeńców. Mówią one także o różnych wydarzeniach z życia codziennego, jak np. kradzież przez jednego z jeńców wiadra kaszy dla kolegów. W opubliko­wanym raporcie sytuacyjnym od­notowano różne przypadki sta­wiania przez policjantów bierne­go oporu, np. przez odmowę wy­konywania pracy. Są tam infor­macje o nastrojach. Z pism władz obozowych widać, że jeńcy nie załamywali się. Byli solidami i ko­leżeńscy. Próbowali nielegalnie przekazywać informacje z obozu. Za pomoc jednemu z jeńców w prowadzeniu nielegalnej kore­spondencji z rodziną zwolniono z pracy w obozie kierowniczkę stołówki. Podobnych przypad­ków było więcej.

Policjanci ukrywali przed wła­dzami obozowymi różne rzeczy osobiste i pieniądze. Podczas re­wizji 24 listopada 1939 r. zabrano im np. 31 kompasów, 180 medali, 15 map topograficznych, 43 noże i 49 gwizdków policyjnych. Pod­czas kolejnego przeszukania w lu­tym 1940 r. znaleziono i zabrano im dużą ilość różnych kluczy, pil, pilników, łomów, wytrychów, no­życ do cięcia metalu i tym podob­nych przedmiotów, których cha­rakter wyraźnie wskazuje, że poli­cjanci nie rezygnowali z planów ucieczki. Byty to narzędzia ukra­dzione z miejsc pracy i przemyco­ne do baraków. Opublikowane do­kumenty wskazują też na niski po­ziom moralny załogi obozu ostaszkowskiego, panujące wśród straż­ników pijaństwo i łapownictwo.

Podstawowy trzon książki sta­nowią krótkie noty o 2610 jeń­cach i ich rodzinach. Sporządzo­no je prawdopodobnie w marcu 1940 r., gdy przygotowywano się do wymordowania jeńców. W dalszej perspektywie NKWD miało represjonowanie ich naj­bliższych. W kwietniu 1940 r. większość policyjnych rodzin mieszkających na terenach zaję­tych przez ZSRR została deporto­wana na wschód do Kazachstanu lub na Syberię. Z myślą o kolej­nych zsyłkach, także z terenów opanowanych w 1939 r. przez Niemców, władze sowieckie wcześniej przygotowywały listy osób przewidzianych do wywóz­ki. W celu ich sporządzenia NKWD przesłuchiwało jeńców. Pytano ich nie tylko o stopień i stanowiska służbowe, ale także o stan majątkowy, pozycję spo­łeczną i członków rodziny (wiek, imiona, zatrudnienie i narodo­wość) oraz adresy.

Analiza informacji przekaza­nych przez policjantów funkcjo­nariuszom NKWD podczas tych przesłuchań zawiera bezcenne dane. Nie wiedzieli, do czego NKWD są one potrzebne, ale oba­wiali się, że mogą być wykorzy­stane przeciwko nim. Uwięzieni wiedzieli, które dane NKWD mo­że zweryfikować. Dlatego wielu mówiło śledczym prawdę o zaj­mowanych stanowiskach i człon­kach rodziny. Nie naginali faktów, gdy nie było im to na rękę. Tylko nieliczni zatajali informacje o dzieciach.

Z relacji wynika, że żony poli­cjantów nie pracowały zawodo­wo. Tylko kilka z nich było na­uczycielkami i urzędniczkami. Niektóre pracowały jako lekarki, farmaceutki, akuszerki i laborantki. Były także dwie łódzkie robotnice i dwie krawcowe. Większość ich dzieci kontynu­owała naukę w szkołach śred­nich, a byli także studenci.

Te lapidarne wzmianki kryją historię wielkich tragedii policyj­nych rodzin. Nie sposób mówić o wszystkich. Wspomnijmy star­szego posterunkowego Wojcie­cha Kopcia, zastępcę komendan­ta posterunku w Wielkanocy w pow. miechowskim, który zgodnie z prawdą podał, że ma czworo małoletnich dzieci. Nie wspomniał o żonie, ponieważ z innych źródeł wiemy, że zmarła w lutym 1938 roku. Po jego ewa­kuacji na wschód we wrześniu 1939 r. dzieci zostały pod opieką babci, która gospodarzyła na 2 morgach jego ziemi i trzymała jedną krowę. W 1941 roku po jej śmierci sierotami zajęli się poli­cjanci z Miechowa, ratując je przed wywiezieniem do Niemiec. Posterunkowy z pow. garwolińskiego podał, że ma miesięczne­go syna, o czym prawdopodobnie dowiedział się, będąc już w obo­zie i nigdy swojego dziecka nie zobaczył. Feliks Mastalerz, ko­mendant posterunku z Nowego Sącza trafił do Ostaszkowa razem z synem, którego władze obozo­we przeniosły do miejscowego domu dziecka.

Wielu policjantów liczyło na możliwość uwolnienia, dezinfor­mując NKWD o swoim statusie służbowym. Dlatego podawali się za pisarzy, kasjerów, kierowni­ków działów gospodarczych, bu­chalterów, telefonistów, telegrafi­stów i dyżurnych, a więc wskazy­wali na stanowiska nie mające bezpośredniego związku ze ściga­niem przestępców. Policjanci twierdzili też, że są muzykami (nawet w komisariatach!), szofe­rami, bibliotekarzami, instrukto­rami sportowymi, ślusarzami, elektromonterami, malarzami, stolarzami, sportowcami. Stani­sław Kotyza z I Komisariatu w Krakowie podał się za kierow­nika policyjnego sklepu spożyw­czego.

Śledząc te informacje, można odnieść całkowicie mylne wraże­nie, że Policja Państwowa była nieprawdopodobnie zbiurokraty­zowana, ponieważ składała się niemal z samych urzędników. Niektórzy na pytanie o stanowi­sko podawali: „piszę na maszynie do pisania”, „maszynista maszy­ny do pisania”. Pewien starszy posterunkowy z XX Komisariatu w Warszawie twierdził, że jest „sprzątaczem”. Podawali też ta­kie dziwne zajęcia, jak „nadzór nad szantażystami” (posterunko­wy z Radomska). Ale dowiaduje­my się również o ekspertach kry­minalistyki oraz dzielnicowych. Łódzki policjant przyznał się do znajomości pięciu obcych języ­ków i twierdził, że jest w komen­dzie tłumaczem. Posterunkowi z Wąchocka, Pruszkowa, Piotrko­wa Trybunalskiego, Zduńskiej Woli, Gołymina, Wielunia i Opa­towa i innych małych miejscowo­ści twierdzili, że ich głównym za­jęciem w policji było regulowanie ruchem ulicznym.

Natomiast wyraźnie niechęt­nie przyznawali się do służby śledczej. Edward Brzozowski z Urzędu Śledczego w Łodzi po­dał, że ścigał fałszerzy pieniędzy, asp. Franciszek Piątkiewicz z Urzędu Śledczego w Poznaniu podał się za naczelnika działu go­spodarczego. Nie przyznawali się do swoich szarż i stanowisk nie­którzy kierownicy posterunków, a nawet komendanci powiatowi. Zastępca komendanta powiato­wego w Busku twierdził, że jest nauczycielem zmobilizowanym do policji 29 sierpnia 1939 roku. Starszy przodownik Stefan Pakul­ski, dowódca rezerwy Komendy Powiatowej PP w Warszawie, ze­znał, że jest kierownikiem gara­żu. Inni podawali się za pisarzy, sekretarzy, kierowników działów gospodarczych, pomocników ko­mendantów itp. Józef Wilczyń­ski, komendant posterunku w Łańcucie, twierdził, że „służy! w leśnym oddziale u hrabiego Po­tockiego”. Podkomisarz Józef Miodowicz, komendant powiato­wy z Szubina, podał się za szere­gowego policjanta śledczego z Krakowa, mieszkającego przy placu Serkowskiego. Wskazany przez niego adres należał do zmarłych przed wojną jego teściów. Także w niektórych in­nych zeznaniach spotykamy błędnie podane adresy, na przy­kład inną ulicę i numer domu. Policjanci wiedzieli, że takie fał­szerstwa NKWD łatwo mogła wykryć podczas kontroli ich ko­respondencji, dlatego prawdo­podobnie większość adresów jest prawdziwa. Porównanie ad­resów z przydziałami służbowy­mi pokazuje natomiast, ilu poli­cjantów służyło poza miejscem zamieszkania.

Wczytując się w podane przez policjantów informacje, dostrze­żemy dwie prawidłowości. Pierwsza polega na zbieżności przekłamań policjantów z tych samych jednostek, co pozwala przypuszczać, że uzgadniali od­powiedzi na niektóre pytania, stąd np. mnożyli się dyżurni i funkcjonariusze drogówki. Na­tomiast na całkowitą dezinfor­mację pozwalali sobie tylko poli­cjanci, których danych nie mogli zweryfikować inni jeńcy.

Nieliczni przyznali się do przy­należności partyjnej i to tylko do członkostwa w PPS. Przy niektó­rych nazwiskach są informacje stanie majątkowym. Policjant z Piaseczna podał, że dzierżawi piekarnię. Inny, z Tłuszcza, miał ha ogrodu. Nieliczni szeregowi policjanci byli właścicielami młynów, zakładów rymarskich, krawieckich, ślusarskich, koło­dziejskich, stolarskich, szew­skich, sklepów, kuźni, rzeźni. Najczęściej mówili o posiadaniu ziemi, krów i koni. Z reguły nale­żały do nich niewielkie gospo­darstwa rolne, uprawiane przy użyciu jednego lub dwóch koni, a w oborze stało od jednej do kil­ku krów. Kilku miało większe go­spodarstwa rolne. Posterunkowy z Częstochowy miał 23 ha, 3 ko­nie i 12 krów. Prawdziwym bo­gaczem był starszy posterunko­wy Michał Lewicki z pow. staro­gardzkiego, do którego należało 75 ha ziemi, 24 krowy i 6 koni. Ponad 30 ha ziemi miał post. Stanisław Kosmala z Poznania, który twierdził, że reguluje ru­chem ulicznym. Jeżeli dane o ich stanie majątkowym były prawdziwe, to można się zasta­nowić, co tacy majętni gospoda­rze robili w policji.

Uwięzieni na wyspie Stołbnyj policjanci, składając te zeznania, nie wiedzieli, że ich los został już przesądzony i cokolwiek by po­wiedzieli, to i tak nie zmieni wy­danego na nich wyroku, ale opu­blikowane w tej książce zezna­nia są dowodem, że do końca walczyli o honor i życie. Swoje i najbliższych.

Źródło: Gazeta Policyjna/Bolesław Sprengel, nr 48/2001, s.37-38

Naznaczeni piętnem Ostaszkowa. Wykaz jeńców obozu ostaszkowskiego i ich rodzin, Oficyna wydawnicza Rytm, Warszawa 2000, s. 596

  • Klasztor na wyspie Stołbnyj
Powrót na górę strony