Jak strzelała przedwojenna policja
Omawiane w poprzednich odcinkach opracowanie Jana Widackiego i Józefa Wójcikiewicza* przynosi garść zajmujących informacji o użyciu środków przymusu bezpośredniego oraz broni palnej przez Policję Państwową w II Rzeczypospolitej Polskiej
PP została uprawniona do stosowania niezbędnych środków przymusu, a szczególnie siły fizycznej na podstawie artykułu 14 rozporządzenia Prezydenta RP z 6 marca 1928 roku o Policji Państwowej. Zauważmy rangę przepisu, będącego swoistą konstytucją całej państwowej formacji policyjnej, podczas gdy dziś padają głosy, by kwestie statusu i roli dzielnicowego regulować aktem prawnym na miarę ustawy sejmowej.
Powracając do istoty materii: nie istniało wtedy jednak żadne rozporządzenie wykonawcze. Kwestie zastosowania środków przymusu regulowała bardziej szczegółowo, aczkolwiek nie wyczerpująco, tymczasowa instrukcja dla Policji Państwowej. Komentarz do tych wytycznych, zawarty w podręczniku z 1930 roku opisywał np. użycie siły fizycznej następująco: „...energicznie ująć pod rękę daną osobę i pociągnąć za sobą, względnie stosownie do okoliczności zapewnić sobie pomoc osób postronnych, daną osobę związać i, wsadzić na wóz”.
Przepis nie precyzował, czy „daną osobę” należy najpierw pociągnąć za rękę, czy najpierw zapewnić sobie pomoc „osoby postronnej”? Czy „osoba postronna” wobec dzisiejszych pojęć kwalifikuje się w ogóle do udzielania pomocy? I najważniejsze: skąd wziąć rzeczony wóz? Mimo tylu wątpliwości, a nawet ośmielę się rzec sprzeczności i niedorzeczności, przedwojenni policjanci jakoś dawali sobie radę nie tylko z przepisem, ale z konkretnymi sytuacjami.
Instrukcja nakazywała, by wcześniej, w przypadkach biernego oporu, krótko i stanowczo wezwać daną osobę do posłuchu i ostrzec ją o ewentualności użycia siły fizycznej. Na zaniechanie wezwań i ostrzeżeń przed przystąpieniem do związania i nałożenia kajdanek dopuszczano prawnie przy zatrzymywaniu niebezpiecznych przestępców lub osób „silnie podejrzanych” o dopuszczenie się ciężkich zbrodni.
Platformę prawną praktycznego zastosowania broni palnej przez funkcjonariuszy PP stwarzało rozporządzenie Prezydenta RP z 14 lutego 1928 roku o użyciu broni przez organy służby bezpieczeństwa publicznego i ochrony granic. Nader lakoniczny, bo liczący zaledwie 7 artykułów tekst (dziś jeden, artykuł. 17 ustawy o Policji z 6 kwietnia 1990 roku, zawiera kilka ustępów, z których pierwszy ma 9 punktów, a niektóre z nich po kilka podpunktów) opisywał zarówno przypadki, jak i sposób - metodykę - użycia broni palnej.
Rozporządzenie uprawniało policjantów do użycia broni palnej w sytuacjach generalnie zbliżonych do obecnie określonych w przepisach. Posługiwało się pojęciem „niebezpiecznego przestępcy”, nie definiując zresztą jego desygnatów. Precyzowało jednak zakres nazwy instrukcja służbowa przyzwalająca, wręcz nakazująca, by za niebezpiecznego przestępcę uznawać w pierwszym rzędzie: zdrajców państwa, szpiegów, zabójców, podpalaczy, fałszerzy pieniędzy, zawodowych koniokradów, włamywaczy, uzbrojonych włóczęgów, sabotaży- stów, dezerterów wojskowych i przemytników.
Bezkrytycznym apologetom PP należy w tym momencie koniecznie zadać pytanie: w jaki sposób przeciętny policjant rozpoznawał szpiega, fałszerza, zawodowego koniokrada, sabotażystę, dezertera? I to w stopniu graniczącym z pewnością, że należy wobec nich użyć broni palnej? Dlaczego państwowe, rzekomo praworządne procedury dopuszczały zastrzelenie w majestacie prawa włamywacza, który po wybiciu szybki w kiosku ukradł paczkę papierosów albo butelkę lemoniady?
Pozostawmy jednak te dywagacje na boku, czekają bowiem na nas rozporządzenia ciekawsze. Wymieniona decyzja prezydencka rozszerzała znacznie potencjalne możliwości użycia broni palnej przez oddziały zwarte. Mogły one korzystać z broni nawet w wypadkach oporu biernego, stawianego przez tłum przy wykonywaniu przez oddział jego obowiązków lub powierzonego zadania. Pojęcie „tłum” do dzisiaj jest niejednoznaczne. Priorytet zaś „obowiązków” i „powierzonego zadania” stanął wyraziście podczas osądzania pewnych osób przez Trybunał Haski. Policyjne uprawnienia w II Rzeczypospolitej, chociaż przystające do ówczesnych międzynarodowych standardów, mocno kłócą się ze współczesnymi poglądami na praworządność, prawa obywatelskie, swobody polityczne itp.
Po raz kolejny powracając do zasadniczego tematu: użycie broni palnej przez funkcjonariusza uzbrojonej formacji państwowej, zajmującej się zapewnieniem bezpieczeństwa, mogło nastąpić po jednorazowym wezwaniu „do zaniechania względnie spełnienia danej czynności”. Uważano je za konieczne tylko w razie oczywistej niezbędności, o ile nie zagrażałoby bezpośrednio życiu osób postronnych, w razie odpierania niebezpiecznego napadu bądź przeciwdziałania czynnościom zmierzającym bezpośrednio do takiego napadu lub zamachu. Gdyby wezwanie do zaniechania działania było niemożliwe, należało oddać strzał ostrzegawczy w powietrze.
Wymienione rygory i ograniczenia nie znajdowały - w sposób dopuszczalny przez prawo - zastosowania w obliczu zwłoki grożącej niebezpieczeństwem dla życia funkcjonariuszy lub osób trzecich albo umożliwiającej udaremnienie pościgu i ujęcia przestępcy. Także wtedy, gdy groziła klęska żywiołowa. Co znaczy ostatni zapis, czy zezwalał na strzelanie do chmur gradowych, fal powodziowych czy do ściany ognia w lesie, doprawdy nie wiem...
Źródło: Gazeta Policyjna/Adam K. Podgórski, nr 34/1999, s. 11, fot. NAC, Policja Państwowa