Aktualności

Więzień nr 3907

Data publikacji 19.05.2021

Gdy Stefan Pakulski miał szesnaście lat, Polski na mapie Europy nie było. Nadzieje Polaków na przywrócenie własnego państwa odżyły wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej

Młody człowiek postanowił wstąpić do tworzących się legionów. Wbrew zakazowi rodziców, porzucił dom i udał się do Krakowa, gdzie formowano polskie oddziały zbrojne. Tam spełniły się romantyczne marzenia szesnastolatka. Został legionistą.

Wraz ze swym oddziałem uczestniczył we wszystkich większych bitwach z zaborcami. Łącznie z Bitwą Warszawską w 1920 r. Za odwagę i bohaterskie czyny marszałek Józef Piłsudski wyróżnił go m.in. przyjęciem do służby w swej kancelarii.

Po wojnie, gdy marszałek osiadł w Sulejówku, Stefan Pakulski był dalej w jego kancelarii. Na terenie rezydencji wodza otrzymał mieszkanie, w którym osiedlił się ze swą małżonką - nauczycielką języka niemieckiego. W sulejowskim mieszkaniu przyszedł na świat syn Anny i Stefana Pakulskich, Hieronim.

Po odzyskaniu niepodległości marszałek Józef Piłsudski pragnął zaprowadzić w kraju spokój i bezpieczeństwo. Zadaniom tym mogła sprostać tylko silna, dobrze wyposażona policja. Taką formację naczelnik państwa tworzył, śląc w jej szeregi zasłużonych legionistów. Wśród nich znalazł się Stefan Pakulski.

W stopniu st. przodownika został mianowany komendantem Policji Państwowej Powiatu Warszawskiego. Nominacja ta nie miała precedensu. Komendantem powiatowym mógł wtedy zostać tylko oficer, przeważnie w stopniu nadkomisarza. Kierownictwo policji uczyniło wyjątek, ale tylko pod względem funkcji a nie stopnia, który przysługiwał jedynie osobom posiadającym odpowiednie wykształcenie. Stefan Pakulski zamierzał je zdobyć podczas służby.

Jednostka przez niego kierowana odnosiła duże sukcesy. Do powiatu warszawskiego wracał spokój. Groźni bandyci trafiali do więzień.

- Ojciec pasjonował się sportem - wspomina syn Hieronim. Należał do czołówki strzelców w Policji Państwowej. Wygrywał turnieje, zdobywał cenne nagrody. Wolne od służby i nauki chwile spędzał na policyjnej strzelnicy, która znajdowała się tam, gdzie obecnie Stadion X-lecia.

Gdy 1 września rano na Warszawę spadły pierwsze niemieckie bomby, st. przodownik Stefan Pakulski polecił wywieźć swą najbliższą rodzinę do Karczewa.

Punktem docelowym miały być Zaleszczyki - wspomina Hieronim Pakulski. - Ojca już więcej nie zobaczyłem. Zgodnie z jego poleceniem, policjanci służbowymi pojazdami przerzucali nas coraz dalej na wschód.

Z Chełma Lubelskiego - kontynuuje - wyekspediowano nas czterema furmankami. Znajdowali się na nich także uzbrojeni policjanci. Mieli odpierać ataki bandytów. Do starć dochodziło wielokrotnie. Nasza eskorta nie pozwalała napastnikom na bliższe podejście do furmanek. Ich strzały, oddawane z daleka, byty niecelne. Któż z nas wtedy pomyślał, że te potyczki są jedynie wątłym przyczynkiem do tego, co niebawem miało nastąpić? Liczyliśmy już kilometry dzielące nas od Zaleszczyk. I wtedy, jak grom z jasnego nieba, spadło na nas największe nieszczęście. Zostaliśmy zatrzymani i otoczeni przez spory oddział Armii Czerwonej.

Kazano nam zejść z furmanek, oddać broń i kosztowności oraz wszystkie polskie i obce pieniądze. Gdy spełniliśmy ten rozkaz, czerwonoarmiści, w naszej obecności, zastrzelili czterech policjantów. Resztę pod konwojem, łącznie z nami, przewieziono do Przemyśla. Zostaliśmy umieszczeni w stodole na obrzeżu miasta. Pilnowało nas kilku czerwonoarmistów.

Udało nam się ich przekupić. Zgodzili się wypuścić nas i wskazać przejście na stronę niemiecką. Dalej już wzięła ster w swoje ręce moja matka. Jej panieńskie nazwisko (Lidke) zadziałało niczym przepustka podpisana przez hitlerowskiego dygnitarza. Bez przeszkód dotarliśmy do Warszawy. Obcy ludzie przyjęli nas do swego mieszkania na Targówku. Nasz dom został doszczętnie spalony.

Niedługo potem czteroosobowa rodzina Pakulskich, bez mieszkania i środków do życia, musiała opuścić Warszawę i wyjechać ponownie do Chełma Lubelskiego. Mieszkał tam rodzony brat Stefana Pakulskiego.

O st. przodowniku Stefanie słuch zaginął.

W 1943 r. rodzinę Pakulskich w Chełmie Lubelskim odwiedził mężczyzna, który oznajmił, że był świadkiem aresztowania komendanta warszawskiej powiatówki przez żołnierzy radzieckich. On zdołał uciec.

Prawdy o losach funkcjonariuszy PP aresztowanych przez czerwonoarmistów nikt dokładnie nie znał. Odsłoniły ją dopiero dokumenty KGB przekazane Polsce przez stronę rosyjską. Na jednej z list więźniów obozu w Ostaszkowie widniało m.in. nazwisko komendanta warszawskiej powiatówki. Z akt wynikało, że st. przodownik PP Stefan Pakulski, z numerem obozowym 3907, został tam osadzony na podstawie specjalnej listy nr 023/1, poz. 77, a następnie wywieziony do Tweru. Tam zaś, 10 kwietnia 1940 r., około godziny 11.00 rozstrzelany. Miał wtedy... 42 lata.

Źródło: Gazeta Policyjna/Edward Nowak, nr 37/1998, s. 9

  • Stefan Pakulski
Powrót na górę strony