Poprzez zbrodnie - do sławy cz. 1
Ciężkie i złowrogie chwile przeżywali w marcu i kwietniu roku 1927 mieszkańcy wsi Bzite, powiatu krasnostawskiego. Przybysz, który w tym zawitał do wsi Bzite, odnosił wrażenie, że jest gdzieś w pobliżu pobojowiska i pożogi wojennej. Spalone zgliszcza i ruiny trzydziestu zabudowań, zerwane strzechy i dachy ze wszystkich ocalałych budynków, wszystkie sprzęty domowe, inwentarz żywy i martwy oraz zboże usunięte na pola, ludność wystraszona, obozująca pod gołem niebem—wszystko to składało się na obraz przygniatający.
Ten stan rzeczy wywołany został przez pożary z podpaleń, jakim wieś Bzite systematycznie ulegała od dnia 11 marca, w ciągu z górą 6 tygodni czasu. Nie pomagały ani dochodzenia miejscowych władz policyjnych, ani samoobrona, z jaką wystąpiła nieszczęśliwa wieś, organizując specjalną straż bezpieczeństwa. Pomimo warty i gęsty łańcuch ochrony, złożony z samych właścicieli posesyj, ogień wciąż trawił coraz to nowe budynki. Pożary powstawały nie tylko w nocy, z wieczora, ale i w biały dzień - w południe. Odstępy czasu między pożarami były zazwyczaj dwu-trzydniowe. Równocześnie jakaś nieznana ręka rozrzucała we wsi kartki, na treść których składała się zapowiedź dalszych podpaleń. Zapowiedź często obejmowała nazwiska przyszłych pogorzelców, datę i godzinę pożarów, ponieważ zaś zapowiedzi te ściśle się spełniały, przeto niewątpliwie podpalaczem był autor kartek.
W takich to warunkach przyjechałem do wsi Bzite w dniu 25 kwietnia 1927 r. dla zlikwidowania podpaleń i wykrycia zbrodniarza.
Przed przystąpieniem do akcji śledczej na miejscu, przyjąłem relację od miejscowych funkcjonarjuszów policji. Zorjentowali mnie oni w tym kierunku, że motywów podpaleń należy dopatrywać w zatargu między ludnością wsi Bzite a wsi Stężyca, o cerkiew tej ostatniej wsi, wyświęconą na kościół. Było to mniemanie tak powszechne, że znalazło wyraz nawet w prasie lubelskiej, która w podobny sposób oświetlała sprawę podpaleń we wsi Bzite.
Chcąc poddać sprawdzeniu te pierwsze rewelacje, które mnie doszły już w Lublinie z głosów prasy, jeszcze przed wyjazdem do wsi Bzite zapoznałem się z aktami urzędu wojewódzkiego sprawie wyświęcenia cerkwi. Z materjałów, jakie te akta zawierały, wynikało, że sprawa zatargu o cerkiew powstała w roku 1924 i wtedy to mieszkańcy wsi Stężyca — Rusini stawiali opór organom, które dokonywały przejęcia tamtejszej cerkwi na rzecz kościoła katolickiego. Z akt wynikało dalej, że cerkiew ta w czasach prześladowania Unji przez rząd moskiewski była kościołem, który uległ konfiskacie na rzecz nielicznej grupy prawosławnych.
Tyle mówiły akta. Z badań przeprowadzonych na miejscu dowiedziałem się, że pomimo przejścia cerkwi parafja nie została w niej jeszcze dotychczas kreowana. Naprężenie stosunków uwydatniło się ostro raz tylko, w momencie przejmowania cerkwi, o czem już wspomniałem. Potem sprawa potrosze utarła się, namiętności przycichły, tak że potem zachowanie się ludności rusińskiej w Stężycy w stosunku do wsi katolickiej Bzite nie wskazywało wcale na to, że kiedyś może dojść do porachunków lub stosowania aktów zemsty. W tych warunkach przypuszczenie, że we wsi Bzite wybuchały pożary za sprawą mszczących się mieszkańców wsi Stężyca wydało mi się nieprawdopodobnem i niezasługującem na poważne traktowanie.
Informacje, jakie uzyskałem o wsi Stężyca oparte na głębokim wywiadzie wewnętrznym, utrwaliły mnie w przekonaniu, że pierwotny kierunek dochodzeń w sprawie pożarów we wsi Bzite, czemu wyraz dawała także i opinja publiczna w prasie, należy zmienić. Z całokształtu warunków i okoliczności, w jakich powstawały podpalenia, poddanych gruntowej analizie, wysnuć należało raczej przypuszczenie, że ogień podkłada ktoś z mieszkańców wsi Bzite i że poprzez zamiary podpalacza nie przewija się chęć zniszczenia wsi względnie zdezorganizowania jej życia na dłuższy czas. Do takiego przeświadczenia przyszedłem na podstawie następujących faktów, z któremi wypadło mi się spotkać podczas akcji śledczej:
Ogień podkładano pod objekty i budynki izolowane znaczną przestrzenią od innych. Sprawca nie dążył widocznie do wywołania wielkiego pożaru, któryby mógł zniszczyć wieś od jednego razu.
Ogień podkładano w dzień, gdy czuwała straż i kiedy nikt obcy nie mógł przedostać się niepostrzeżenie do wsi.
Kartki rozrzucano we wsi wśród oko liczności, wykluczających pochodzenie ich od ludzi obcych.
Te to względy zmusiły mnie do zastanowienia się nad kwestją, kogo z mieszkańców wsi Bzite można podejrzewać o udział w podpaleniach
Nadkom. Antoni Sitkowski, naczelnik Urzędu Śledczego w Lublinie
Źródło: „Na Posterunku”, 1928 r., zdj. NAC