Aktualności

Poprzez zbrodnię — do sławy cz. 3

Data publikacji 06.08.2021

(Dokończenie).

Mając wszystko poprzednio wyłuszczone na uwadze, zacząłem szukać materjalnych motywów podpaleń, których sprawcą zdawał się być według wszelkiego prawdopodobieństwa Rudnicki. Ani jednak wywiady, ani rozpyty­wania pogorzelców i mieszkańców wsi nie na­prowadziły mnie na żaden ślad w tym względzie. Rudnicki z pogorzelcami nie miał żadnych za­targów i nie zależało mu zupełnie na ich krzyw­dzie. Próby ustalenia, czy nie był on narzę­dziem w ręku innych ludzi, dały rezultat nega­tywny i nie wykryły nawet cienia tego rodzaju możliwości. Wobec tego pozostało tylko przy­puszczenie, że strażak Rudnicki podpalał z po­budek, wynikających z rozstroju władz psy­chicznych.

Ustaliwszy sobie taki pogląd na sprawę zarządziłem w dniu 27 kwietnia r. 1927 aresz­towanie Rudnickiego oraz szczegółową rewizję w jego mieszkaniu i na całe} posesji, gdzie on mieszkał, oraz w mieszkaniu jego rodziców i ro­dziny. Rewizje te trwały w ciągu dwóch dni i dały taki rezultat, że znaleziono:

1) ołówek, którym były pisane wspomniane już poprzednio kartki (miejsce ukrycia Rudnicki sam wskazał),

2) zeszyt oraz inny papier w luźnych odcinkach z gatunku, na którym były pisane kartki,

3) starą, zniszczoną kołdrę, z której połowę waty Rudnicki wybrał na zapały do podłożenia ognia; resztki identycznej waty znaleziono na pożarowiskach; masę wybuchową w zapale z waty sta­nowiły zapałki zbite łebkami w jednym punkcie wnętrza ładunku, który był zarzewiem ognia.

Przesłuchiwany przeze mnie w dniu 27 kwiet­nia r. 1927 Rudnicki do zbrodni podpalania wsi Bzite nie przyznawał się. Natomiast przyznał się do napisania kartki z adresem do siebie, o której dała zeznanie miejscowa nauczycielka. W dniu 28 kwietnia rano przesłuchałem Rudnickiego ponownie i wtedy przyznał się, że jest autorem pozostałych 4 kartek. W dniu 28 kwietnia ponowiłem przesłuchiwanie Rudnickiego, który w dalszym ciągu twierdził, że podpaleń we wsi Bzite nie dokonał. Zaplątawszy się jed­nak w całym szeregu kwestyj, które wypłynęły z rezultatu moich dochodzeń, przyznał się wresz­cie do winy szczerze i opisał szczegółowo historję wszystkich podpaleń.

Tu pozwalam sobie przytoczyć więcej cie­kawe wyjątki z protokółu przesłuchania Rud­nickiego w trakcie dochodzenia policyjnego, wyjaśniające bliżej niektóre punkty moich wywo­dów. „Odnośnie do postawionych mi teraz za­rzutów zeznaję: wszystkie pożary i podpalenia, jakie zaszły na terenie wsi Bzite w marcu i kwiet­niu w roku bieżącym spowodowane zostały przeze mnie. We wszystkich wypadkach pod­łożyłem ogień osobiście i żadnych pomocników nie miałem. Z podpaleń tych nikomu się nie zwierzałem i nikt we wsi ode mnie nie wiedział, że to ja jestem sprawcą, Podpalając zagrody włościan we wsi Bzite, nie kierowałem się ani zemstą, ani korzyścią, ani żadnemi innemi względami natury takiej, jak zysk łub korzyść pieniężna. Nikt mnie do podłożenia ognia nie namawiał. Co mną powodowało przy podkła­daniu ognia, dokładnie nie mogę wyjaśnić. Od kilku lat cierpię na silne bóle głowy w okoli­cach czoła, kości skroniowych i kości potylicz­nej. Te bóle głowy powtarzają się mniej wię­cej co dwa tygodnie. W czasie bólu głowy źle sypiam i mam bardzo przykre sny w rodzaju, że się topię, źe mnie ktoś morduje, a ja się bronię itp. Sny te strasznie mnie męczą i bezpośrednio po nich budzę się bardzo osłabiony i z potami na całym ciele. W ciągu bar­dzo długiego czasu, jeszcze na długo przed pożarami, jakaś niewidzialna siła ustawicznie po­pychała mnie do różnych zaczepek i bójek z ludźmi. Bardzo często dla błahej przyczyny zaczepiałem ludzi i biłem się z nimi. W ogóle jestem bardzo gwałtowny w działaniach. W pierw­szych dniach marca r. b. bóle głowy znów się powtórzyły i w trakcie tym powstała we mnie myśl wywracania płotów, bicia i drażnienia psów. Płotów wprawdzie nie wywracałem, ale psy bez przyczyny biłem i drażniłem. Okulawiłem nawet psa Andrzejowi Górniakowi i z tego powodu miałem z nim kłótnię. Po upływie dwóch lub trzech dni wzięła mnie pokusa pod­łożenia ognia pod budynki i na polu. I do tego czynu pchała mnie jakaś niewidzialna siła. Pokusie tej opierałem się przez kilka dni, ale nadaremnie. Złe myśli zwyciężyły i zrobiły ze mnie podpalacza. Już idąc na miejsce, gdzie zakładałem ogień, walczyłem ze sobą i zawraca­łem z drogi, lecz ta niewidzialna siła spowodo­wała, że ogień wreszcie podkładałem. Z miejsca podpalenia uciekałem natychmiast do domu lub gdzie indziej. W momencie alarmu pożarnego nieraz miałem zamiar wstrzymać się od udziału w akcji ratowniczej jako strażak. Ta sama siła, która popychała ręce moje do podłożenia ognia, nakazywała mi powstrzymanie się od niesienia pomocy palącym się gospodarstwom. Ale wtedy występowała druga niewidzialna siła, która wysyłała mnie na miejsce, gdzie się paliło. Rzucałem się w ogień i ratowałem zagrożone mienie z narażeniem własnego życia. Gdy następnie wi­działem pożarowiska, chwytał mnie ogromny żal i rodziła się we mnie litość dla pogorzelców. Często płakałem długo i serdecznie. Lecz na­stępnego dnia lub później znów się rodziła we mnie potrzeba podłożenia ognia i to czyniłem aż do ostatniego pożaru w dniu 20 kwietnia r.b. Jako środków do podpalenia używałem waty ! zapałek. Watę brałem ze starej kołdry, jaka się znajdowała na górze domu u Łukasza Do­bosza, gdzie mieszkam z żoną. Watę brałem pokryjomu, bez wiedzy Dobosza i w ogóle czyjejkolwiek innej. Zapałki specjalnie dla podpaleń kupiłem w sklepie Waszczuka w Bzitem w ilości jednej paczki t. j. 10 pudełek. Zapałki kupiłem na początku marca r. b. i schowałem je w stoż­ku siana, który stał na podwórzu posesji Dobo­sza. Do podpaleń zużyłem 5 pudelek, 2 pu­dełka zużyłem w domu i do papierosów, a trzy wyrzuciłem na drodze w różnych punktach wsi Bzite. W podpaleniach trzymałem się tej tak­tyki, że zapał z waty i zapałek z płomykiem ognia u końca wkładałem w strzechę słomianą. Zapały używane przeze mnie miały formę i spo­sób konstrukcji taki, jaki obecnie zademonstro­wałem. Prochu ani innej masy wybuchowej do podpalenia nie używałem. Zaraz w niedzielę podłożyłem ogień w stercie słomy między stodołami gospodarza Wojciecha Markiewicza. Ogień stłu­miono w zarodku. Po podłożeniu ognia wróciłem do domu i przygotowa­łem sobie ekwipunek strażacki na chwilę, kiedy zaczną trąbić na alarm. Wziąłem udział w gaszeniu ognia. Trze­cie podpalenie objęło dom Antoniego Szczołka. Było to w poniedziałek, dnia nie pamiętam, o godz. 19—20. Ogień podłożyłem w zagatę ścian i wró­ciłem zaraz do swego domu. Oczekiwałem alar­mu. Ogień jednak ugaszono w zarodku i alarmu nie było, Z tej przyczyny nie brałem udziału w gaszeniu tego ognia. Czwarte podpalenie ob­jęło stodołę Andrzeja Górniaka. Nastąpiło to, zdaje się, w niedzielę, ale daty nie pamiętam. Zapa­liłem tu dach przybudówki stodoły. Ogień za­łożyłem nad ranem. W tym czasie peł­niłem służbę wartowniczą za ojca swego Andrzeja Rudnickiego, któ­ry wtedy był chory. Ogień w stodole Górniaka powstał dopiero w niedzielę po połu­dniu. Udział w gaszeniu brałem. Okazane mi w tej chwili kartki, oprócz oznaczonej liczbą 24, są pisane przeze mnie i przeze mnie rozrzucane w czasie podpalenia na wsi Bzite. Papier na te kartki wziąłem z tych zeszytów, które mi zabrała policja. Pisałem je ołówkiem, stanowiącym wła­sność Łukasza Dobosza. Ołówek ten brałem pokryjomu z jego mieszkania z niezamkniętej szuflady w stoliku. Oprócz okazanych mi kar­tek napisałem jeszcze i rzuciłem jedną z adre­sem do siebie. Na treść tej kartki złożyły się następujące słowa: „Szanowny strażaku, ponie­kąd przeszkadzasz mi w robocie swojem alar­mowaniem, więc w każdej chwili spodziewaj się śmierci. Zatrąbi ci, ale kto inny na mogile". Ża­łuję bardzo swych czynów i proszę o traktowanie mnie jako człowieka chorego. Podpalając wymie­nione zagrody, byłem niepoczytalny i nie zdawałem sobie sprawy z ogromu nieszczęść, jakie przez swoje czyny sprowadziłem na wieś Bzite”.

Nadkom. Antoni Sitkowski, Naczelnik Urzędu Śledczego w Lublinie

Źródło: „Na Posterunku”, 1928 r., zdj. NAC

  • Płonący stóg siana
Powrót na górę strony