Poprzez zbrodnię — do sławy cz. 3
(Dokończenie).
Mając wszystko poprzednio wyłuszczone na uwadze, zacząłem szukać materjalnych motywów podpaleń, których sprawcą zdawał się być według wszelkiego prawdopodobieństwa Rudnicki. Ani jednak wywiady, ani rozpytywania pogorzelców i mieszkańców wsi nie naprowadziły mnie na żaden ślad w tym względzie. Rudnicki z pogorzelcami nie miał żadnych zatargów i nie zależało mu zupełnie na ich krzywdzie. Próby ustalenia, czy nie był on narzędziem w ręku innych ludzi, dały rezultat negatywny i nie wykryły nawet cienia tego rodzaju możliwości. Wobec tego pozostało tylko przypuszczenie, że strażak Rudnicki podpalał z pobudek, wynikających z rozstroju władz psychicznych.
Ustaliwszy sobie taki pogląd na sprawę zarządziłem w dniu 27 kwietnia r. 1927 aresztowanie Rudnickiego oraz szczegółową rewizję w jego mieszkaniu i na całe} posesji, gdzie on mieszkał, oraz w mieszkaniu jego rodziców i rodziny. Rewizje te trwały w ciągu dwóch dni i dały taki rezultat, że znaleziono:
1) ołówek, którym były pisane wspomniane już poprzednio kartki (miejsce ukrycia Rudnicki sam wskazał),
2) zeszyt oraz inny papier w luźnych odcinkach z gatunku, na którym były pisane kartki,
3) starą, zniszczoną kołdrę, z której połowę waty Rudnicki wybrał na zapały do podłożenia ognia; resztki identycznej waty znaleziono na pożarowiskach; masę wybuchową w zapale z waty stanowiły zapałki zbite łebkami w jednym punkcie wnętrza ładunku, który był zarzewiem ognia.
Przesłuchiwany przeze mnie w dniu 27 kwietnia r. 1927 Rudnicki do zbrodni podpalania wsi Bzite nie przyznawał się. Natomiast przyznał się do napisania kartki z adresem do siebie, o której dała zeznanie miejscowa nauczycielka. W dniu 28 kwietnia rano przesłuchałem Rudnickiego ponownie i wtedy przyznał się, że jest autorem pozostałych 4 kartek. W dniu 28 kwietnia ponowiłem przesłuchiwanie Rudnickiego, który w dalszym ciągu twierdził, że podpaleń we wsi Bzite nie dokonał. Zaplątawszy się jednak w całym szeregu kwestyj, które wypłynęły z rezultatu moich dochodzeń, przyznał się wreszcie do winy szczerze i opisał szczegółowo historję wszystkich podpaleń.
Tu pozwalam sobie przytoczyć więcej ciekawe wyjątki z protokółu przesłuchania Rudnickiego w trakcie dochodzenia policyjnego, wyjaśniające bliżej niektóre punkty moich wywodów. „Odnośnie do postawionych mi teraz zarzutów zeznaję: wszystkie pożary i podpalenia, jakie zaszły na terenie wsi Bzite w marcu i kwietniu w roku bieżącym spowodowane zostały przeze mnie. We wszystkich wypadkach podłożyłem ogień osobiście i żadnych pomocników nie miałem. Z podpaleń tych nikomu się nie zwierzałem i nikt we wsi ode mnie nie wiedział, że to ja jestem sprawcą, Podpalając zagrody włościan we wsi Bzite, nie kierowałem się ani zemstą, ani korzyścią, ani żadnemi innemi względami natury takiej, jak zysk łub korzyść pieniężna. Nikt mnie do podłożenia ognia nie namawiał. Co mną powodowało przy podkładaniu ognia, dokładnie nie mogę wyjaśnić. Od kilku lat cierpię na silne bóle głowy w okolicach czoła, kości skroniowych i kości potylicznej. Te bóle głowy powtarzają się mniej więcej co dwa tygodnie. W czasie bólu głowy źle sypiam i mam bardzo przykre sny w rodzaju, że się topię, źe mnie ktoś morduje, a ja się bronię itp. Sny te strasznie mnie męczą i bezpośrednio po nich budzę się bardzo osłabiony i z potami na całym ciele. W ciągu bardzo długiego czasu, jeszcze na długo przed pożarami, jakaś niewidzialna siła ustawicznie popychała mnie do różnych zaczepek i bójek z ludźmi. Bardzo często dla błahej przyczyny zaczepiałem ludzi i biłem się z nimi. W ogóle jestem bardzo gwałtowny w działaniach. W pierwszych dniach marca r. b. bóle głowy znów się powtórzyły i w trakcie tym powstała we mnie myśl wywracania płotów, bicia i drażnienia psów. Płotów wprawdzie nie wywracałem, ale psy bez przyczyny biłem i drażniłem. Okulawiłem nawet psa Andrzejowi Górniakowi i z tego powodu miałem z nim kłótnię. Po upływie dwóch lub trzech dni wzięła mnie pokusa podłożenia ognia pod budynki i na polu. I do tego czynu pchała mnie jakaś niewidzialna siła. Pokusie tej opierałem się przez kilka dni, ale nadaremnie. Złe myśli zwyciężyły i zrobiły ze mnie podpalacza. Już idąc na miejsce, gdzie zakładałem ogień, walczyłem ze sobą i zawracałem z drogi, lecz ta niewidzialna siła spowodowała, że ogień wreszcie podkładałem. Z miejsca podpalenia uciekałem natychmiast do domu lub gdzie indziej. W momencie alarmu pożarnego nieraz miałem zamiar wstrzymać się od udziału w akcji ratowniczej jako strażak. Ta sama siła, która popychała ręce moje do podłożenia ognia, nakazywała mi powstrzymanie się od niesienia pomocy palącym się gospodarstwom. Ale wtedy występowała druga niewidzialna siła, która wysyłała mnie na miejsce, gdzie się paliło. Rzucałem się w ogień i ratowałem zagrożone mienie z narażeniem własnego życia. Gdy następnie widziałem pożarowiska, chwytał mnie ogromny żal i rodziła się we mnie litość dla pogorzelców. Często płakałem długo i serdecznie. Lecz następnego dnia lub później znów się rodziła we mnie potrzeba podłożenia ognia i to czyniłem aż do ostatniego pożaru w dniu 20 kwietnia r.b. Jako środków do podpalenia używałem waty ! zapałek. Watę brałem ze starej kołdry, jaka się znajdowała na górze domu u Łukasza Dobosza, gdzie mieszkam z żoną. Watę brałem pokryjomu, bez wiedzy Dobosza i w ogóle czyjejkolwiek innej. Zapałki specjalnie dla podpaleń kupiłem w sklepie Waszczuka w Bzitem w ilości jednej paczki t. j. 10 pudełek. Zapałki kupiłem na początku marca r. b. i schowałem je w stożku siana, który stał na podwórzu posesji Dobosza. Do podpaleń zużyłem 5 pudelek, 2 pudełka zużyłem w domu i do papierosów, a trzy wyrzuciłem na drodze w różnych punktach wsi Bzite. W podpaleniach trzymałem się tej taktyki, że zapał z waty i zapałek z płomykiem ognia u końca wkładałem w strzechę słomianą. Zapały używane przeze mnie miały formę i sposób konstrukcji taki, jaki obecnie zademonstrowałem. Prochu ani innej masy wybuchowej do podpalenia nie używałem. Zaraz w niedzielę podłożyłem ogień w stercie słomy między stodołami gospodarza Wojciecha Markiewicza. Ogień stłumiono w zarodku. Po podłożeniu ognia wróciłem do domu i przygotowałem sobie ekwipunek strażacki na chwilę, kiedy zaczną trąbić na alarm. Wziąłem udział w gaszeniu ognia. Trzecie podpalenie objęło dom Antoniego Szczołka. Było to w poniedziałek, dnia nie pamiętam, o godz. 19—20. Ogień podłożyłem w zagatę ścian i wróciłem zaraz do swego domu. Oczekiwałem alarmu. Ogień jednak ugaszono w zarodku i alarmu nie było, Z tej przyczyny nie brałem udziału w gaszeniu tego ognia. Czwarte podpalenie objęło stodołę Andrzeja Górniaka. Nastąpiło to, zdaje się, w niedzielę, ale daty nie pamiętam. Zapaliłem tu dach przybudówki stodoły. Ogień założyłem nad ranem. W tym czasie pełniłem służbę wartowniczą za ojca swego Andrzeja Rudnickiego, który wtedy był chory. Ogień w stodole Górniaka powstał dopiero w niedzielę po południu. Udział w gaszeniu brałem. Okazane mi w tej chwili kartki, oprócz oznaczonej liczbą 24, są pisane przeze mnie i przeze mnie rozrzucane w czasie podpalenia na wsi Bzite. Papier na te kartki wziąłem z tych zeszytów, które mi zabrała policja. Pisałem je ołówkiem, stanowiącym własność Łukasza Dobosza. Ołówek ten brałem pokryjomu z jego mieszkania z niezamkniętej szuflady w stoliku. Oprócz okazanych mi kartek napisałem jeszcze i rzuciłem jedną z adresem do siebie. Na treść tej kartki złożyły się następujące słowa: „Szanowny strażaku, poniekąd przeszkadzasz mi w robocie swojem alarmowaniem, więc w każdej chwili spodziewaj się śmierci. Zatrąbi ci, ale kto inny na mogile". Żałuję bardzo swych czynów i proszę o traktowanie mnie jako człowieka chorego. Podpalając wymienione zagrody, byłem niepoczytalny i nie zdawałem sobie sprawy z ogromu nieszczęść, jakie przez swoje czyny sprowadziłem na wieś Bzite”.
Nadkom. Antoni Sitkowski, Naczelnik Urzędu Śledczego w Lublinie
Źródło: „Na Posterunku”, 1928 r., zdj. NAC