Aktualności

Tam, gdzie ratują ludzi…

Data publikacji 16.08.2021

Jestem na ulicy Grójeckiej. Nad bramą, pamiętającą czasy przedwojenne, czerwono-biały szyld: .Pomoc Zimowa”. Białe jak śnieg litery na czerwonym jak krew polu. Miłosierdzie i uczucie. Litość i serce.

Wchodzę przez podwórze do środ­ka. Od razu uderza mnie wielka czy­stość tego lokalu, podzielonego na trzy części. Środkiem biegnie przej­ście, oddzielone barierkami od kuchni i jadalni. Na końcu tego przejścia siedzi policjant, który odgrywa wśród tych ludzi rozgoryczonych i skłon­nych do kłótni rolę Ligi Narodów, tylko że z daleko większym powodzeniem.

Witam się najpierw z kierow­niczką:

- Jestem z prasy, czy może mi pani dać trochę informacji.

- Z przyjemnością.

Więc najpierw lokal. Widzę tu pierwszorzędną kuchnię.

- A tak. To już ze składek na pomoc zimową. Z tych składek, które obowiązują wszystkich obywateli pra­cujących. Z tych składek, do których przyczynia się i robotnik, i wojskowy i ten policjant, który tu pełni ciężką i odpowiedzialną służbę.

Oglądam z kierowniczką urzą­dzenia. Olbrzymie kotły, po 500 i 750 litrów każdy, podgrzewane z dołu i zakończone rurami dla odpływu nad­miaru pary. W tych kotłach gotuje się codziennie posiłek dla 1000 ludzi, pozbawionych pracy, wykolejonych, lub pracujących jedynie częściowo.

Obok trzech ogromnych kotłów mniejsze paleniska do gotowania ja­rzyn i herbaty. Dalej stoły, na któ­rych przygotowuje się mięso i słoni­nę do zup.

Kilka kobiet siedzi na małych stołeczkach i od godziny 9 rano obie­ra bez przerwy kartofle.

- Dbamy nie tylko o to, — wy­jaśnia kierowniczka, — żeby posiłek był obfity, ale żeby był świeży i sma­czny.

- W jakich godzinach rozdają obiady?

- Od godz. 11-ej do 3-ciej. Nie­kiedy nawet dłużej.

- Co mniej więcej daje się bez­robotnym?

- Porcję zupy z mięsem i sło­niną i 250 gr. chleba. I to na każde­go członka rodziny.

- Czy posiłek jest smaczny?

- Proszę, niech pan zobaczy, dzisiaj mamy piątek, więc są śledzie.

Zajrzałem do ogromnej misy. Le­żały tam duże śledzie marynowane z masą pokrajanej cebuli.

- Do tego dostają dużą porcję kartofli i chleb. Śledzie muszą być dobrze przyprawione octem i oliwą. Tak lubią. Staramy się więc gotować w ten sposób, żeby jedli ze smakiem. Proszę mi wierzyć, że niejedna pani domu nie ugotuje tak barszczu czy kartoflanki, jak my tu gotujemy.

- Wierzę. Zwłaszcza nasze słu­żące do wszystkiego.

- Może pan pozwoli do składu.

Idziemy owym przejściem po­między barierkami. Skład jest nie­zwykle czysty. Wszędzie białe półki, gaza. Skrzynie z mąką, oddzielna przegroda na kartofle, na półkach worki z kaszami, butelki z octem, skrzynki z jakimiś jarzynami.

- Mąkę dajemy do piekarni miejskiej, a piekarnia zwraca nam chleb. Ten, który pan widział w kuchni.

- Dziękuję pani, teraz może po­rozmawiam z pani pupilami.

- Proszę bardzo.

Odchodzę przez furtkę w barier­ce, idę do starszego łysego pana, ubranego dość starannie: — mary­narka granatowa, kołnierzyk, krawat.

- Pan jest z zawodu czym?

- Robotnikiem.

- Jest pan dawno bez pracy?

- Obecnie pracuję w ogrodach miejskich.

- Dużo panu płacą?

- Cztery złote dziennie.

- I korzysta pan z pomocy zi­mowej?

- Za opłatą, płacę za obiad 25 groszy.

- Nas jest tu kilku, — odezwał się drugi, nieco starszy. Dostaliśmy robotę od tygodnia. Ale przez zimę wyniszczyliśmy się. Zawsze to ulga mieć taki obiad za 25 gr.

- Są tacy, co sprzedają swoje obiady po 15 gr, — powiedział ów rolnik. Zdarza się, że dostanie robotę tymczasową, a nie może przyjść na obiad. Więc odstępują.

- A to wolno?

- Może i nie wolno, ale co ro­bić. Ma talon przepaść?

- Może i słusznie. Lepiej, że ktoś zje, kto jest w gorszej sytuacji.

Dwaj chłopcy zajadają z apety­tem swoje porcje. Są tu skierowani na dożywienie, gdyż mają zostać w jednej z instytucji gońcami.

- Smacznego, — mówię, — no, obiad macie tutaj, a śniadanie i ko­lację?

- W domu.

- Toście u rodziców?

- Tak, ale ojciec robi tylko 3 dni w tygodniu.

- A matka?

- Matka chora.

Kto nie zaznał nigdy nędzy i gło­du, ten nie zrozumie tego dobrodziej­stwa, jakim jest pomoc zimowa. Bezrobotni nie tylko dostają posiłek. Do­stają także bieliznę, ubranie i obu­wie. W miarę, oczywiście, możności. Poza tym Komitet niesie pomoc węg­lową, mieszkaniową, kąpielową.

- Czy oni to oceniają, — py­tam kierowniczkę?

Jak który. Bezrobocie ogrom­nie demoralizuje. Według mnie, niech mają choćby najskromniejszą pracę, ale niech mają. My tu ratujemy tylko ich ciała. Praca uratowałaby także ich dusze.

Andrzej Świt

Źródło: „Ma Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC

  • Korzystający z jadłodajni w czasie posiłku
  • Kuchnia w jadłodajni
  • Wejście do jadłodajni
Powrót na górę strony