Aktualności

Jeszcze o zameldowaniu

Data publikacji 22.08.2021

Przyjmując meldunek o przestępstwie od poszkodowanego, pomimo, że współczujemy krzywdzie, jaką mu wyrządzono przez przestępstwo, starajmy się być obiektywnymi i bezstronnymi.

Nie można od razu z opowiadania mel­dującego nabierać przekonania, że tak jest, jak on opowiada i że ten jest przestępcą, na któ­rego on wskazuje. Starajmy się nie ulegać su­gestii meldującego i nie kierujmy dochodzenia jedynie w kierunku, jaki on nam wskaże. Trze­ba wyrobić sobie przekonanie, czy rzeczywiście wypadek miał taki przebieg, jak to opowiedział meldujący, wyrobić sobie właściwy sąd o da­nym wypadku i dopiero rozpocząć właściwe dochodzenie.

Jako przykład przytoczę wypadek, który dobitnie świadczy o tym, jak trzeba być ostroż­nym i nie wierzyć dosłownie opowiadaniom meldującego.

Do Posterunku w K., gdzie pełniłem służ­bę, zgłosił się Bazyli P. i złożył meldunek, że dnia tego o godz. 6, w drodze na jarmark do miasteczka, został napadnięty przez 3 niezna­nych mężczyzn pomiędzy wsią N. a Oz. Na­pastnicy zażądali oddania im pieniędzy, a kiedy odmówił, użyli siły i zabrali mu 6 zł. W czasie szamotania się jeden z napastników groził mu rewolwerem. W czasie dalszego szamotania po­siadacz rewolweru strzelił do niego, raniąc go w dłoń lewej ręki. Meldujący podał rysopis na­pastników, a zasięgnięte informacje od lekarza, który mu zrobił opatrunek, opiewały, że posia­da przestrzeloną lewą dłoń.

Na podstawie meldunku wszczęty został pościg za sprawcami napadu. Wyjechało sześ­ciu policjantów, z którymi i ja również miałem jechać, lecz ponieważ w tym czasie pełniłem inną służbę, zanim przybyłem do posterunku, koledzy już odjechali.

Dyżurny posterunku opowiedział mi o wy­padku i oznajmił, gdzie mam udać się w po­ścig. Przed wyjazdem postanowiłem wypytać jeszcze o pewne szczegóły pokrzywdzonego, który jeszcze znajdował się na posterunku. Zna­łem go osobiście, bo miałem z nim już do czy­nienia poprzednio, był on bowiem podejrzany o drobne kradzieże wiejskie. W opowiadaniu jego o napadzie wyczułem pewne rozbieżności i nieścisłość, raz bowiem opowiadał, że pienią­dze zabrano mu przed strzałem, a drugi raz, że najpierw został postrzelony, a później ograbio­ny. Przy tym nie mógł dokładnie opowiedzieć, jak stał sprawca, który do niego strzelał, lecz twierdził, że strzał dany został z przodu w chwili, kiedy on usiłować złapać napastnika za ręce. Wypytywany o szczegóły napadu, dawał tak nieścisłe i niepewne odpowiedzi, iż nabrałem przekonania, że cały ten napad albo został zmyślony, albo pokrzywdzony nie mówił całej prawdy. Takie było moje przekonanie, lecz do­wodów żadnych nie miałem. Postanowiłem przy­puszczenia swoje sprawdzić.

Najpierw udałem się do szpitala do leka­rza, który postrzelonemu robił opatrunek, dla uzyskania wiadomości o wlocie, wylocie i wiel­kości rany na dłoni postrzelonego. Lekarz u- dzielił mi wiadomości dokładnych, a nawet wy­dał ml zaświadczenie, w którym opisał dokład­nie wszystkie dane dotyczące rany. Z informacji lekarza oraz wydanego zaświadczenia wynikało, że kula weszła w dłoń od strony wewnętrznej tuż przy nasadzie pierwszego palca (kciuka), a wyszła pomiędzy drugim, a trzecim palcem. Wynikało z tego, że strzał musiał być dany od tyłu, tj. od strony łokcia postrzelonego. Naj­ważniejsze zaś było to, że cała dłoń jego we­wnątrz była osmalona i posiadała w skórze niespalone cząstki prochu, co dowodziło znów, że strzał nastąpił z bliska.

Postrzelony twierdził, że napastnik strzelał do niego z odległości 5 kroków i strzelał z przo­du. Było to sprzeczne z orzeczeniem lekarza. Ustaliłem przy tym, że postrzelony za opatru­nek ręki zapłacił 2 złote w szpitalu, do czego oczywiście na posterunku nie przyznał się. Na pytanie moje oświadczył mi, że posiadał przy sobie tylko 6 zł i te zostały mu zabrane przez sprawców. Ze szpitala wziąłem pokwitowanie na 2 zł, wpłacone przez postrzelonego za opatru­nek i z tymi dowodami przystąpiłem do dodat­kowego badania. Ponieważ postrzelony nie chciał przyznać się do złożenia fałszywego mel­dunku, nie widząc innego wyjścia, dokonałem przy nim rewizji osobistej i w czapce pod pod­szewką odnalazłem ukryte dwie monety 2 zlo­towe. Wtedy dopiero przyznał się, że napad zmyślił. Wyjaśnił, że miał on sprzedać swój nie­legalnie posiadany rewolwer jednemu z kole­gów. W czasie pokazywania rewolweru oraz po­uczania nabywcy, jak go repetować, nastąpił wystrzał, który zranił go w rękę.

Po zranieniu się, rewolwer ukrył na cmen­tarzu, a sam za namową kolegów udał się na posterunek P. P. i złożył fałszywe zameldowa­nie o nie istniejącym napadzie dlatego, by uniknąć odpowiedzialności za nielegalne posia­danie broni, gdyż obawiał się, że sprawa po­strzelenia prędzej czy później wyjdzie na jaw.

W przeciągu kilku godzin wyświetliłem sprawę rzekomego napadu, a to dzięki znajo­mości stosunków miejscowych i krytycznemu podejściu do sprawy oraz większemu zainte­resowaniu się jej okolicznościami. Bierzmy przy każdej sprawie okoliczności przemawiające za i przeciw, a będziemy pewni, że ją szybciej wyświetlimy.

W. Puchrylski, posterunkowy P. P.

Źródło: „Na Posterunku”, 1939 r., zdj. NAC

  • Posterunek Policji Państwowej
Powrót na górę strony