Aktualności

Bieg do morza cz. 2

Data publikacji 29.08.2021

Samo miasteczko Strzelno jest nieduże, coś około 5 tysięcy mieszkańców, lecz dość czysto utrzymane. Ulice są wybrukowane kost­ką. Chodniki szerokie. Widać odrazu różnicę pomiędzy miastami Kongresówki a Poznań­skiego. Najbardziej rzuca się w oczy to chyba, że nigdzie nie widać Żyda! Absolutnie! Można się zakładać o najgrubsze stawki! Pytam się więc hotelarki co to ma znaczyć? Opowiada ona, że w calem mieście jest zaledwie 5 rodzin żydowskich, jednakże ci tak się ubierają, że trudno poznać, że są Żydami.

Jest zato więcej Niemców. Widać to od­razu, bo nawet swój kościół mają w środku rynku, podczas gdy katolicki jest gdzieś na krańcach miasta. Widać nawet, że i moja roz­mówczyni wygląda na Niemkę. Zdradza ją akcent wymowy, no i... perukal... Zresztą sza­nowny jej mężulek jeszcze więcej upewnia mnie w mojem przypuszczeniu... Kończę jednak z nią rozmowę, bo zaczyna się wypogadzać na dobre.

Na Posterunku zbiórka. Załatwiamy czem prędzej „formalności meldunkowe — i jazda w drogę! Kierunek — Inowrocław. Odrazu na wstępie powitał nas „wiatr od morza"! Dmie prosto w oczy. Hamuje całkiem bieg. Rowery i nogi ociężały!... Nadomiar złego — rozmokły piasek nowowybudowanej szosy!...

Nie ujechaliśmy jednego kilometra, a już jeden zawraca. Zapomniał zabrać teczki z Po­sterunku. Na drugim kilometrze — zawraca drugi! Zapomniał zabrać plecaka! Szczęście jeszcze, że niedaleko odjechaliśmy. Za pół go­dziny doganiają nas.

Na godzinę 12-tą przyjeżdżamy do Ino­wrocławia. Tu postanawiamy jechać dalej, bez zatrzymywania się. Przejeżdżamy przez miasto w szybkiem tempie. Na ulicy ruch. Wszyscy przypatrują się nam ciekawie Inowrocław wy­gląda bardzo zachęcająco. Są tu nawet tram­waje, chociaż zdaje się nieliczne. Wartoby było zatrzymać się dłużej i zwiedzić miasto, a szczególniej warzonki soli krystalicznej, ale cóż, ko­ledzy postanowili jak najprędzej dostać się do Gdyni, a w pierwszym rzędzie... na obiad do Byd­goszczy. Pojechaliśmy więc dalej.

Widać w tych stronach na każdym prawie kroku coś odmiennego, niż w „Królestwie. Po drodze w każdej wsi spotykamy knajpy. Na­zywają się tu jednak „oberżami”. Zachodzili­śmy po drodze do paru takich „oberży”, natu­ralnie nie na „jednego, tylko na parę butelek lemoniady!.. Pić się chciało w drodze okrop­nie! Oberżyści dobrze zarobili od nas na lemoniadzie po drodze, zanim dojechaliśmy do Gdyni! Niema co!

Zaszedłem do jednej takiej „oberży", a na­wet zdaje się sklepiku zwyczajnego, jak zwykle, na lemoniadę. A tu naraz wchodzi za mną ja­kiś Niemiec i mówi do sklepikarza po niemiec­ku: „haben sie eine Flasche Schnaps”? A ten spogląda z ukosa na mnie i odpowiada, że ma, tylko niech trochę poczeka, aż ja pójdę. Po­wiedziałem więc, że może się nie obawiać mnie, skoro już się wygadał. A wtedy on się nie­co stropił i powiedział, że to sąsiad jego przy­szedł się zapytać czy ma trochę wódki na spo­rządzenie jakiegoś lekarstwa dla chorej żony. Był jednak mocno zaskoczony, ponieważ się nie spodziewał, że go zrozumiałem po i niemiecku. Zapewne na drugi raz będzie ostrożniejszy!..

Dojechaliśmy wreszcie do Bydgoszczy. Była godzina akurat 15-ta, kiedyśmy nareszcie przybyli pod Komisarjat Główny. W budynku tym mieści się kilka urzędów. I Urząd Skarbowy, I Kasa Skarbowa, i Sędzia Śledczy, i Urząd Kon­troli Skarbowej i jeszcze inne. Szukamy pana instruktora komisarjatu, prezesa P. K. S-u. Znajdujemy wreszcie. Pan Instruktor zlustrował nas badawczo i zaczął rozmowę, wreszcie wskazał kierunek drogi do Koronowa. W zachowa­niu się jego wyczuliśmy pewien chłód, a nie chcąc wnikać w przyczynę odjechaliśmy, by sko­rzystać z jego wskazówek. Po krótkim odpo­czynku i obiedzie w mieście — odjechaliśmy do Koronowa.

Przed wyjazdem z Bydgoszczy zasięgnę­liśmy języka, że droga do Koronowa będzie bardzo trudna. Okazało się, że tak jest w isto­cie. Droga ta na przestrzeni 22 km była całko­wicie z góry i pod górę! Te wszystkie wznie­sienia, jakie spotykaliśmy po drodze do Byd­goszczy, były niczem w porównaniu z tem, cośmy spotkali pomiędzy Bydgoszczą a Koronowem. To też i rozciągnęła się nasza drużyna na przestrzeni około 5-ciu km. Kto był silniejnlejszy, ten był pierwszy. Nareszcie pierwsza trójka nas ze st. post. Stępińskim i post. Cajdlerem z góry półkilometrowej długości i z 30-tu wysokości wjechała pędem do Koronowa. Po­została trójka przyjechała w kilkanaście minut później.

Koronowo posiada około 5 tysięcy ludno­ści. Leży w głębokiej kotlinie nad rzeką Brdą. Miasto to jest znane z posiadania jednego z naj­większych więzień w Polsce, mieszczącego ponad 800 więźniów, w tem około 300 więźniów dożywotnich. Żadnych zabytków historycznych miasto nie posiada, a przynajmniej nie słysze­liśmy o nich.

Cała nasza drużyna rozgościła się na Po­sterunku P. P. w Koronowie, dzięki wyjątkowej uprzejmości pana przodownika Dieringa, ko­mendanta tego Posterunku. Pan przód. Diering przyjął nas bardzo gościnnie, własne swoje mieszkanie nam odstąpił, a ponadto jeszcze dla dwóch zamówił miejsce u sąsiadki, gdy w jego mieszkaniu nie mogli się wszyscy zmieścić. Pani komendantowa również dołożyła niemało trudu, aby niespodziewani goście nie byli głodni!

Nazajutrz, t. j. dn. 4 września po śniada­niu o godz. 10-ej pożegnaliśmy się z zacnem państwem komendantostwem w Koronowie i od­jechaliśmy do Kościerzyny. Ja pojechałem na­przód, pozostali jechali wtyle, w odległości półkilometrowej. Dojeżdżam do wsi Nowy Dwór, odległej o 6 kim. od Koronowa. Naprzeciwko mnie jedzie samochód. Mijamy się narówni z pierwszą chałupą wioski. Na nieszczęście zna­lazła się w tem miejscu kałuża wody. Nie zdą­żyłem skręcić wbok, gdy samochód w całym pędzie przejechał kałużę, a woda z błotem z pod kół samochodu zachlapała mnie całego! Tymczasem nadjechali ci, co byli za mną wtyle. Wybuchnęli śmiechem!.. Mnie jednak było nie do śmiechu. Nie było jednak czasu boleć nad tem co zaszło, trzeba było coś robić i to zaraz. Nie czekając długo zaszedłem do pierwszej z brzegu chaty i poprosiłem o szczotkę i wodę. Zaraz pośpieszono mi z życzliwą pomocą. Za pół godziny mogłem już jechać dalej.

Mijam Mąkowarsk—pół wieś, pół miasto— odległy o 12 kim. od Koronowa, ostatnia miej­scowość w woj. poznańskiem. Tu znowu góra kilometrowej długości! Ale już przyzwyczailiśmy się do tego rodzaju niespodzianek. Wywindo­wałem się niebawem na tę górę i zacząłem do­ganiać tych, co przed godziną byli za mną wtyle... Taka zmiana „prowadzenia” w wy­cieczce następowała na dzień kilka razy.

Przyjechaliśmy wreszcie do Czerska. Tu już zaczęła się szosa asfaltowa. Równa, gładziutka, jak stół! Niestety i tu takie same góry! Nie­wiele więc pociechy z asfaltowej szosy...

Jan Daszkiewicz, posterunkowy P. P.

Źródło: „Na Posterunku”, 1934 r., zdj. Na posterunku, NAC

  • Patrole rowerowe Policji Państwowej przed Komendą
Powrót na górę strony