Aktualności

BIEG DO MORZA cz. 3

Data publikacji 10.09.2021

Z chwilą przekroczenia granicy wojewódz­twa pomorskiego, która biegnie zaraz za Mąkowarskiem, zmienia się i krajobraz. Nie widać l tu Już takich czarnoziemów, jak w wojewódz­twie poznańskiem. Spotykamy piaski. To też i ludność jest uboższa.

Śliczne za to są bory Tucholskie! Prze­jeżdżaliśmy przez nie. Szosa, pomimo, że idzie przez las — wysadzona jest jeszcze drzewami liściastemi, jak klon, jesion i t. p. Wokoło za­pach żywicy. Ślicznie naprawdę!..

W Czersku mieliśmy krótki postój, zamel­dowaliśmy się na miejscowym Posterunku P. P. i jazda dalej. Pierwsze miasto, gdzie nie spo­tkaliśmy restauracji i zrezygnowaliśmy z obiadu! Postanowiliśmy szukać jakiejś „oberży" na wsi. Niestety, i tu również nadzieje nas zawiodły!

Znaleźliśmy wprawdzie sklepik, ale prócz wody sodowej nie było nic do zjedzenia. Musieliśmy i tu zrezygnować z obiadu.

Koledzy st. post. Milczarek, post. Cajdler nie dali jednak za wygraną i postanowili szukać zsiadłego mleka w sąsiedniej wiosce, nieco da­lej od szosy. Pojechali. My, pozostali, czekamy. Wreszcie jedziemy dalej. Jedziemy pół godziny, a tamtych nie widać. Jechałem dłuższy czas na przodzie bez oglądania się. Kiedy jednak się obejrzałem, nie zobaczyłem nikogo. Posta­nowili widać czekać na tamtych, co pojechali na mleko.

Postanowiłem jechać dalej do jakiegoś miasteczka. Zresztą i tak zgóry wiemy, że mamy w Kościerzynie nocować, więc mogę śmiało choćby tam jechać. Z Czerska do Kościerzyny jest ponad 70 km. Jadę sam jeden. Doje­żdżam do Zblewa. Wygląda na miasteczko. Powiadają, że to wieś. Stąd do Kościerzyny jest jeszcze 35 km. Droga pod kątem prostym skręca w lewo i wije się na wszystkie strony. Jest wprawdzie inna prostsza droga, ale polna, a w obcej miejscowości — uważałem lepiej nie ryzykować, bo można zamiast sprostować, to jeszcze gorzej pokręcić. Teraz jest przede mną najbliższe miasteczko Stara Kiszawa, odległe o 12 km. od Zblewa.

Po drodze mijam jeszcze dwa malownicze jeziora położone po obu stronach drogi. Zresztą nie są one pierwsze, bo już poprzednio minę­liśmy kilka podobnych. Malownicza naprawdę okolica, choć coprawda uboga! Ludzie tam­tejsi jakoś jednak dają sobie radę.

Wreszcie dojeżdżamy do Starej Kiszawy. Tu nareszcie znów wszyscyśmy się zjechali. Ale słońce już na zachodzie, a do Kościerzyny na nocleg jeszcze 22 km. Siadamy na rowery i jazda dalej. Droga nieco się wyrównała. Gór prawie niema wcale.           Powietrze się oziębiło, jedzie się więc piorunem!.. Wokoło unosi się zapach żółtych łubinów, któremi obsiane szerokie łany pola.

Ściemniło się zupełnie, kiedy przyjechali­śmy do Kościerzyny. Przechodnie przyglądają się nam zaciekawieni. Nareszcie, po błądzeniu tu i tam, meldujemy swoje przybycie na Posterunku P. P. i domawiamy się o nocleg. Ko­lega dyżurny jest zakłopotany, ale każe innemu szukać zaraz komendanta Posterunku. Jest wresz­cie i pan komendant Posterunku, przód. Ma­chowski. Wiedział już o naszem przybyciu i przy­gotował dla nas nocleg w hotelu za małą sto­sunkowo opłatą. Idziemy więc zaraz do hotelu. Pan komendant prowadzi. Tu wstępujemy na piwo pomorskie. Zauważamy przytem, że Pomorzacy piją wódkę naprzemian z piwem, lecz bez „zagrychy. Taki tu już zwyczaj.

Nazajutrz rano pan komendant zaprosił nas do siebie na śniadanie, a po śniadaniu wyruszyliśmy już prosto do Gdyni. Dzieliło nas od niej zaledwie 72 km. Była to już środa, dn. 5 września. Początkowo mieliśmy jechać na Kartuzy, ale wskazano nam prostszą drogę na Żukowo, która miała być o kilka kilometrów krótsza. Tą więc jedziemy.

Szybciej coprawda się pisze, niż jedzie, ale ponieważ po drodze nie mamy żadnych wypadków, więc dojeżdżamy wreszcie do Żuko­wa, jako ostatniego etapu przed Gdynią. Chce­my tu zjeść obiad, ale gdzietam. Można naj­wyżej lemoniady się napić. Teraz musimy albo się pośpieszyć do Gdyni, albo obiad zjemy z ko­lacją razem.

Za godzinę już poczuliśmy oddech morza! Tak, czuliśmy to najwyraźniej!... Zanim jednak dojechaliśmy do samej Gdyni, jeszcze musie­liśmy kilka razy wykręcać w prawo i w lewo, wdół i do góry. Jechaliśmy już polną drogą, gdyż miało być kilka kilometrów bliżej. Po obu stronach drogi góry pokryte sosnowym lasem. Mijamy ostatnią wioskę Mały Kack. Początkowo sądziliśmy, że to już są przedmieścia Gdyni, tymczasem omyliliśmy się trochę. Trochę, bo za kilkanaście lat — będzie to zapewne przedmie­ściem. Narazie jest jeszcze wioską odległą o ja­kieś półtora kilometra od samej Gdyni.

Jesteśmy już w Gdyni, a właściwie na asfaltowej szosie Gdynia—Sopoty, Ale do mia­sta jeszcze pół kilometra. Samochody i taksówki chodzą tu jedna za drugą. Najwięcej niemiec­kich znaków. A więc z Gdańska, z Królewca i t. p. Tu zatrzymaliśmy się, aby się otrzepać z kurzu, który przez całą drogę był nam nie­odstępnym towarzyszem. Za dwie minuty jedziemy już główną ulicą Gdyni, Świętojańską. Ulica jest wyłożona kamienną kostką, ładnie, czyściutko. Droga cały czas idzie zgóry, a więc rowery same się toczą.

Była godzina akurat 5-ta po poł., kiedyśmy się znaleźli w Komisarjacie Głównym, przy ul. Starowiejskiej, niedaleko stacji kolejowej. Tam nam mówią, że nocleg możemy dostać w Czer­wonym Krzyżu za 1 zł. 50 gr. za noc. W ko­misarjacie za pokoje gościnne biorą po 3 zł. Idziemy więc do Czerwonego Krzyża.

Domy noclegowe Czerwonego Krzyża znaj­dują się za miastem. Trzy czy cztery baraki, a w nich dwa rzędy łóżek, jak w szpitalu. Ale tu można utracić i wszystkie „złote”, kto ile ma, gdyby ktoś twardo zasnął. Zostaliśmy już ostrze­żeni o tem w Komisarjacie. Spoglądamy jeden na drugiego, bo niebardzo się nam to uśmiecha.

Zaczął więc każdy szukać znajomych i tak się złożyło, że tylko jeden kolega musiał korzy­stać z .apartamentów" P. C. K.

Jeszcze tego samego wieczoru wyszliśmy na zwiedzenie miasta. Domy duże, kilkopiętrowe, ulice proste, szerokie, brukowane kostką. Tylko gdzie niegdzie można zauważyć stare domy, które psują niekiedy ogólny wygląd ulic. Ale takich jest niewiele.

Jest tu królestwo marynarzy! Wszędzie na każdym kroku można spotkać białe czapki bez daszków. Spostrzegamy, że niektórzy z mary­narzy mają wtyle czapek po dwie czarne wstążki z metalowemi kotwicami na końcach. Dowia­dujemy się, że są to marynarze sowieccy z eska­dry, która przybyła do Gdyni na dwa dni przed nami z rewizytą do polskiej floty. Przybyło 1400 ludzi na trzech okrętach: „Marat” „Kalinin” i „Wołodarskij”. Zachowują się spokojnie. Nie­którzy rozmawiają po polsku. Ci, co nie umieją, też jakoś dają sobie radę. Oprowadzają ich nasi marynarze.

Przez pięć dni było rojno w Gdyni od so­wieckich marynarzy. Podczas swego pobytu w Gdyni zostawili tu ładnych parę tysięcy zło­tych, to też kupcy zacierali ręce. Najwięcej sprze­dano obuwia, które tu w Polsce w porównaniu z Rosją okazało się kilka razy tańsze. W Rosji np., opowiadali marynarze, za parę pantofli trzeba zapłacić dwadzieścia czerwońców. Tu zaś za 20 zł. czyli za 5 czerwońców, miał każdy pantoflel To też kupowali, ile mogli, i oficerowie i szeregowcy. Dziwili się tylko, że tu w Polsce tak wszystko można kupować bez kartek.

— U nas, w Sowietach — mówili — trzeba wszystko kupować za kartką, a niekiedy i w kolejce.

Mimo wszystko, zachwalali swoje stosunki. Napozór wszystko chłopy jak dęby, a jednak... na ich twarzach brak tego życia, co cechuje naszych marynarzy!.. Każdy wygląda, jak ptak wypuszczony na chwilę z klatki, jakby się cze­goś bał.

Na drugi dzień rano, t. j. w czwartek dn. 6.IX, udaliśmy się na zwiedzenie portu. Przedewszystkiem zobaczyliśmy okręty rosyjskie. Największy z nich — to pancernik „Marat”, no­szący dawniej nazwę „Petropawłowsk”, o po­jemności 23 tysiące tonn. Długość jego wynosi 140 a szerokość 18 metrów. Załoga liczy 1100 lu­dzi. Pozostałe dwa, to są kontrtorpedowce: „Kalinin” i „Wołodarskij” o mniejszej pojem­ności.

Obejrzeliśmy potem kolejno okręty han­dlowe stojące w porcie, A więc: szwedzkie, angielskie, niemieckie, holenderskie o różnych nazwach. Na statek angielski „Baltonję” wcho­dziliśmy na pokład. Luksusowe urządzenia!

Szkoda, że żaden ze spotkanych Anglików nie mówił po polsku.

JAN DASZKIEWICZ, posterunkowy P. P.

Źródło: „Na Posterunku”, zdj. NAC

  • Zespół kolarski Świetlicy policyjnej w Kaliszu
Powrót na górę strony