Aktualności

Z dokładnością do pół sekundy

Data publikacji 03.01.2022

— Bawiłem niedawno u przyjaciół pod Rudziszkami. Nie wiecie, gdzie leżą Rudziszki?... Więc objaśnię. Trochę na południe od Trok, a nieco na północ od Olkienik... Powiadacie, że to informacja nieścisła?... A co — możebyście chcieli, żebym podał stopień długości i szerokości geograficznej?... E, ktoby w tamtych stronach zajmował się takiemi detalami. Pytałem, jak daleko z onych Rudziszek do Wilna... .Niedaleko — mówi gajowy Kostro- patko—najwyżej 30 wiorst". „Daleko—ostrzega ekonom Użdawinis — będzie ze 25, a może i 40 wiorst".

Niedaleko—30 wiorst; daleko 25... Dziwne?... Wcale nie dziwne. Kostropatko jechał zimą, przy dobrej sannie; konia miał dobrego, sanki lekkie... Drogę odbył migiem, więc mu się bliska wydała. (Jżdawinis podróżował wiosną, w czasie roztopów; szkapinę miał słabą, wozisko naładowane — to mu się 25 wiorst zamieniło w 40.

Już z tego widzicie, że jest to kraj miar bardzo nieścisłych. Kraj — powiem nawet — odnoszący się do nich z pewną pogardą. Mój przyjaciel, flntuk Jurgielewicz, zajmujący odpo-wiedzialne stanowisko pastucha gromadzkiego, twierdzi z calem przekonaniem, że „wy, ludzie miastowe, słońca nie widzicie". — „Co też ty pleciesz, Antuk"? — zawołałem — „skąd ci to przyszło do głowy?* Machnął ręką i powiada: „Wiem ja, panoczku, co mówię. Koliby one słońce widzieli, tak nacoby maszynę w kieszeni nosili?" (Maszyna znaczy zegarek). Bo istotnie, Antuk wcale nie wyobraża sobie potrzeby tego instrumentu.

Po kiego licha?... Toć wiadomo. Słońce wschodzi—znaczy się — rano. Zachodzi — wieczór. A wysoko na niebie — południe, czas na obiad. Nawet bez słońca każdy czuje, bo mu w brzuchu markotno, Antukowi więcej nie potrzeba. Przypędzi bydło o 10 minut za wcześnie, czy o pół godziny później—wielka bieda?... Zresztą, nietylko dla pastucha, ale i całego środowiska, w którem on się urodził, wzrósł i pożegna świat—minuta jest tak drobną jednostką czasu, że się nie liczy. Nawet niewiadomo, poco to wymyślono. Chyba na to tylko, żeby człowiekowi utrudniać, kiedy mu czasami wypadnie dokąd koleją pojechać.

- O której pociąg z Rudnik odchodzi? — pytam rządcy majątku, szykując się do odjazdu.

- Po czwartej — odpowiada.

- Dużo po czwartej?

- Nie wiem — mówi — ale zawsze lepiej przed czwartą być na stacji.

- To o której stąd mam wyjechać?...

- O pierwszej. Dość będzie pan miał czasu. Pan dziedzic też zawsze wyjeżdża z domu o 1-ej.

O wpół do 1-ej bryczka zajechała przed ganek.

- Co to? Już? — pytam.

- E, co znowu! — uspokaja mnie pan domu — masz jeszcze kupę czasu...

- To czemu już zajechał?

- Nie szkodzi. Poczeka. Lepiej tak, niż żeby potem łapu capu... My tu nie lubimy pośpiechu.

I czekał poczciwy fornal cierpliwie. Wcale go nie dziwiło, że kazano mu całe pół godziny przemarnować. Wreszcie pożegnałem kochanych gospodarzy. Na bryczkę i jazda. Zdrowe koniki z miejsca ruszyły kłusem; po pewnym czasie kłus zmienił się w truchcik, ale i ten coraz częściej przechodził w stępa. Droga fatalna. Piachy, pagórki...

- Tylko czy się nie spóźnimy, Franciszku...

- Chyba nie, panoczku. U nas tego niema.

Przeszłego lata raz tylko było spóźniwszy się. Samą panią woziłem, Ale i to wszystkiego 5 minut. No i patrzaj pan; zawiadowca przecie wiedział, że sama pani do Warszawy jedzie, a zaczekać nie kazał. Po kartofla do dworu przysłać chłopaka to umie, a taka grzeczność nie zrobi.

Daremnie próbowałem wytłómaczyć Franciszkowi, że zawiadowca nie miał prawa tego uczynić. Nie chciał wierzyć, by ktokolwiek zauważył przetrzymanie pociągu 6 minut zamiast minuty. Ale tym razem spisał się mój Franciszek chwacko. Nietylko nie spóźniliśmy się o 5 minut, ale przeciwnie — 5 minut przed czwartą zajechaliśmy przed tak zwany po tamtejszemu „wagzał”. Tu dopiero dowiedziałem się, że pociąg istotnie odchodzi po 4-tej... mianowicie: 4,56. Wypadło mi więc przeszło godzinę czekać.

Tak — pomyślałem — oto kraj szczęśliwy: kraj, gdzie nawet w dwudziestym wieku ludzie się nie śpieszą. Angielska maksyma: czas to pieniądz — na tym gruncie wydaje się interesującym paradoksem i niczem więcej. Ktoby ją naprzód. Wpłynęła na to Wielka Wojna, wehikuły mechaniczne i sporty. A zdobycz tą obecnie utwierdza — radjo.

Wojna!.. Pamiętacie, jaka to była nędza w czasie wojny. Klęliśmy ją, na czem świat stoi. Ale wtedy dopiero nauczyliśmy sią ważyć chleb na gramy. Czy kto u nas widział kiedy ważyć chleb?.. Kupowało się bochenki — większe, mniejsze — nikt nie sprawdzał. Owoce — jabłka, gruszki — na sztuki; wiśnie na kwarty — na kwarty, ale żeby były z czubem... Aż tu raptem przyjeżdża poczciwy kmiotek z furką drzewa... i wagą. Co takiego? Drzewo na wagę?.. Aż zaparło nas z oburzenia.    To na wiązki nie łaska?.. Gospodarz uparł się. Nie chce inaczej.

Co było robić?.. Zaczęliśmy drzewo na funciki kupować.

Wchodzę do wędliniarni.

- Proszę dwa serdelki.

Obfita w sobie matrona odcina wielkim, dobrze nawecowanym nożyskiem dwa t. zw. serdeljanse i rzuca na wagę.

- Dziewięć deka—powiada.

- Czyś pani oszalała? Jak żyję, nie ku-powałem serdelków na gramy, tylko na sztuki. Po 6 groszy sztuka.

- To dawniej tak było — mówi dama — teraz tak nie można.

Czyż tak nie było?.. Przecież pamiętacie chyba. Bardzo nam się to nie podobało. Teraz jednak przyznać musimy, że dopiero ta nędza wojenna nauczyła nas ściśle ważyć produkty spożywcze. A gdybyśmy nie przeszli tej twardej lecz pożytecznej szkoły, nie bylibyśmy zgoła przygotowani do korzystania z ogłaszanych dziś informacyj, ile Jaki pokarm daje kaloryj.

Kaloryj... Także coś wymyślili — zawołałby dawny, przedwojenny obywatel, mało pod tym względem różniący się od moich przyjaciół z pod Rudziszek.— Obecnie wszakże już owych kaloryj nie uważa za dziwactwo. Czyta z powagą, że cukier krzepi, bo daje tyle a tyle kaloryj, masło tyle, mięso tyle…            „Mniejsza o to, co jem — mówi mi pewien sensat-higjenista — bylebym do organizmu wprowadził odpowiednią ilość gramów białka, węglowodanów, tłuszczów...".

Ani się obejrzymy, a zaczną się ukazywać w jadłodajniach spisy potraw z odpowiedniemi komentarzami. Np.: zrazy — 10 i pół deka — tyle a tyle kaloryj. Kalafior—x deka, y kaloryj.

Ale czyż tylko tak precyzyjnie nauczyliśmy się ważyć?..

Zawodnicy, stający do wyścigów na pogrzebie Patrokla, wcale nie wyobrażali sobie, ze można skoki ich mierzyć na centymetry, jak to czyniono na ostatnich zawodach międzynarodowych w Antwerpji. Zwyciężył tutaj lekkoatleta, który dał susa wdał na 572 ctm. Przegrałby, gdyby jego skok mierzył o dwa centymetry mniej. W czasach wojny Trojańskiej mierzyło się odległość na kroki, na stopy, ostatecznie na piędzi, czyli pięści... Ale żeby rachować czyjś skok na paznogcie — nie! Nikokomuby się to w głowie nie mieściło.

A sport nowoczesny mierzy i jednocześnie uczy nas szanować coraz drobniejsze ułamki rozmaitych miar. Niedawno czytaliśmy, że w wyścigach kolarskich na trasie 30 klm. zwycięzca przybył do mety w 1 godzinę, 1 minutę i 10 sekund. Drugi stanął o sekundę później; trzeci—o 2 sekundy. A więc podczas gdy w okolicy Rudziszek kwadranse jeszcze znaczenia nie mają — tu ludzie walczą o sekundy. Sekunda decyduje o karjerze człowieka.

Szacunku dla minut i sekund w niemniejszym stopniu uczą nas—jak powiedziałem—wehikuły mechaniczne. Już rozkłady kolejowe nie dają spokoju maruderom; ale oto zjawiają się jeszcze szybsze, jeszcze bardziej precyzyjne środki komunikacji. Wypuszczony niedawno z Berlina Zeppelin na szynach wali do Hamburga i całą drogę robi w 1 godziną 36 minut. Dwaj lotnicy amerykańscy okrążają kulę ziemską w 9 dni. Dawniej na dni liczyło się podróż z Warszawy do Krakowa. Obecnie rachuje się ją na godziny i minuty. Przejazdy transoceaniczne, ongi trwające tygodnie, a nawet miesiące, teraz dobami się mierzy. Ceny dawniej oznaczano liczbą wołów. Dziś giełda denerwuje się, gdy dolar skoczy o dwa grosze lub o grosz się obniży. Dawniej mówiono ci, że folwark znajduje się o kilka staj na lewo od dworu... Dziś ziemię metrami się mierzy. I t. d., i t. d.

Precyzja! Precyzja przedewszystkiem.

- Halo, halo! — woła speaker Polskiego Radja —   za chwilę połączymy się z obserwatorjum... Podany będzie czas z dokładnością do pół sekundy. Tak: do pół sekundy! Pół sekundy staje się już miarą, z którą uczymy się liczyć.

Źródło: „Na Posterunku”, 1932, Benedykt Hertz, zdj. NAC

  • Dorożka na drodze
Powrót na górę strony