Aktualności

Upozorowane ślady

Data publikacji 10.01.2022

Dyżurny komisariatu w K. zameldował mi, że otrzymał telefoniczne zawiadomienie o włamaniu do kasy urzędu państwowego i rozpruciu kasy, z której zabrano kwotę około 4.000 zł oraz złoty zegarek wartości 500 zł.

Udawszy się na miejsce z wywiadowcą, zastałem tam następujący stan: budynek kasy drewniany, parterowy, okna zwykłe; w pokoju, w którym mieściła się kasa ogniotrwała, szyba w oknie wybita, szkło naokoło rozpryśnięte; pod ścianą tuż pod oknem przystawiona paczka na śmieci; wszystkie drzwi zamknięte. Woźny tego urzędu zeznał, że taki też stan zastał po przybyciu do budynku, który w ogóle nie był przez nikogo zamieszkały. W pokoju kasa rozpruta „sposobem fartuszkowym", popiół z kasy wysypany na podłogę, na popiele zaś i podłodze leżało rozrzuconych kilkadziesiąt sztuk monet zdawkowych.

Zacząłem dochodzenie od obejrzenia śladów. Odcisków palców nie było na kasie, jak i w ogóle w całym pokoju, jedynie w popiele leżał kawałek bora. Na parapecie okna widniał niewyraźny odcisk buta, na pozbieranych zaś kawałkach szkła kilka odcisków palców, tak jednak zamazanych, że nie nadawały się do zdjęcia na folię

Głowiłem się więc nad tym, w jaki sposób sprawcy włamania mogli się ustrzec od pozostawienia jakichkolwiek śladów. Ponieważ w miejscowości tej nie było kasiarzy, wywnioskowałem, że przybyć musieli skąd inąd, a na miejscu mieli jedynie jakiegoś wspólnika.

Po dwudniowych wywiadach dowiedziałem się, że widziano w mieście znanego z różnych przestępstw niejakiego B. z sąsiedniego powiatu, który ma tu kogoś ze znajomych. Następnie ustaliłem, że pracuje tu też kilku robotników ze wsi, z której pochodzi B. Robotnicy ci pracowali na budowie niewykończonego jeszcze domu i tam sypiali. Dalsze wywiady ustaliły, że B. przed włamaniem kasowym był u tych robotników.

Wobec takich poszlak, przeprowadziłem dokładną i ścisłą rewizję u tych robotników i u jednego z nich znalazłem złoty zegarek. Okazałem go kasjerowi okradzionej kasy, ten jednak nie mógł dokładnie stwierdzić, czy jest to skradziony zegarek, oświadczając, że jest doń zupełnie podobny.

Podejrzanego i jego brata zatrzymałem. Rozpytywania nie dały wyników, gdyż ten, u którego zegarek znaleziono, twierdził że kupił go za 50 zł od nieznanego przechodnia, brat zaś jego stanowczo oznajmiał, że o włamaniu nic nie wie. Dalsze jednak badania każdego z nich z osobna powikłały odpowiedzi podejrzanych i w końcu przyznali się, że B. był u nich i razem z jednym z nich (posiadaczem zegarka), dokonali włamania. Nie wskazali jednak, gdzie ukryli zabrane pieniądze.

Do wykrycia tego posłużył przypadek. Mianowicie jeden z policjantów usłyszał, jak jeden z podejrzanych powiedział do drugiego: „pieniądze się spalą". Naprowadziło mnie to na pewną myśl i zarządziłem powtórną rewizję w budynku, gdzie sypiali. Rewizja była łatwa, gdyż nie było tam żadnych przedmiotów. Ze słów wypowiedzianych przez podejrzanego wywnioskowałem, że pieniądze są ukryte w jakiś sposób w piecu. Przed przystąpieniem do rozebrania pieca próbowałem wszystkie okucia pieca, przy czym stwierdziłem, że piecyk nie jest zamurowany. Łatwo go wyciągnąłem i w dziurze za nim znalazłem zawinięte w chusteczce 400 zł w bilonie takim, jaki skradziono z kasy.

Gdym przesłuchiwał podejrzanych już na polecenie prokuratora, zaszło pewne powikłanie, gdyż wszyscy zeznawali, że do budynku weszli nie przez okno, którego nie wybijali, lecz przez drzwi, które otworzyli wytrychem. Inne szczegóły podawane przez nich zgadzały się zupełnie ze stanem ustalonym w dochodzeniu. Chcąc i to wyświetlić, przesłuchałem po raz trzeci woźnego okradzionej instytucji. Był to człowiek już stary i z ogólnych wiadomości o nim nie można było przypuszczać, aby był zainteresowany w dokonanej kradzieży. Początkowo upierał się przy poprzednich swych zeznaniach, w końcu jednak oświadczył, że gdy zaszedł do kasy i zastał drzwi otwarte przeląkł się, iż może być posądzony o niezamknięcie drzwi do budynku i wskutek tego straci posadę, nie namyślając się więc wiele — butem wybił szybę w oknie, jak również podstawił paczkę ze śmieciami pod okno. W ten sposób chciał upozorować, że sprawcy weszli przez okno, które naprzód wybili i później otworzyli, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że z tego powodu utrudnia dochodzenie.

W całej tej sprawie chciałbym podkreślić, że ślady przestępstwa mogą być z różnych powodów niszczone lub zmieniane, tak że w niektórych wypadkach pierwotny stan miejsca przestępstwa nie daje dokładnego obrazu, w jaki sposób zostało ono popełnione.

Źródło: „Na Posterunku”, nr 35/1938, aspirant P. P. Jarosław Dobkowski

  • Piec kaflowy w hotelowym pokoju
Powrót na górę strony