Aktualności

Zwycięstwo Gzymsa cz. 1

Data publikacji 02.02.2022

Nikt nie pojmie tragedji młodego bęcwała, który, wracając do domu po godzinie jedenastej, nie ma na bramę. Przedewszystkjem wstyd. Trzeba się tłumaczyć panu dozorcy, który jeśli nie powie; cholera — napewno pomyśli coś niepochlebnego o rodzinie młodzieńca. Następnie poczucie bezradności. Przed wojną Apolinary Gzyms podawał stróżowi rękę i pytał o dzieci. To zastępowało w zupełności pięć kopiejek. Obecnie pan dozorca pluje na łapę burżuja i woli dwadzieścia groszy niż rozmowę o dzieciach.

Coprawda nie miałem najmniejszego zamiaru interesować się kłopotami Gzymsa, tyczącemi późnych powrotów i dwudziestu groszy. Sprawą miała się zupełnie inaczej, a mianowicje Gzyms był zaledwo poetą i kochał się wówczas w pannie Zenobji Rosołek, praczce na Podwału. Ta właśnie okoliczność, a nie brak dwudziestu groszy na bramę, jest powodem jedynym powstania niniejszego opowiadania. Innych pobudek nie ma, a gdyby były, wie o nich jedynie Redaktor Waszego sympatycznego pisma... (Autorowi potrzebne były pieniądze. (Przypisek Redakcji).

Miłował więc Gzyms pannę Zenobję, która mu prała półkoszulki i płakała nad podartemi skarpetkami,  odzywając się natomiast o poezjach beczała w ten sposób: „Ani szensu, ani żarobku; wiadomo: pstro we łbie!“ Nie przeszkadzało to jej bynajmniej kochać Gzymsa serdecznie i zapraszać go codzień na kolację, co stanowiło węzeł harmonji i równoważyło poniekąd przykrości późnych rozmów w bramie z panem dozorcą.

Tak stały sprawy, kiedy nagle dozorca Walenty wzbiesił się kompletnie i postanowił nie otwierać bramy, choćby spóźniony Gzyms dzwonek oberwał. Nikczemny ten człowiek odczuwał specjalną radość na widok zmarzniętego poety, z którym rozpoczynał przez okienko w bramie taką rozmowę.

- Pan dziedzic zapewne na gapę?

- Mój panie Walenty—szeptał czule Gzyms— przysięgam, że to ostatni raz!

- Co się tam pan hrabia będzie objaśniał. Alboż to my równe? Było nie było, możemy sobie porozmawiać o polityce.

- Panie Walenty, przecież mróz...

- I i i... Takiego jak pan, to i mróz nie uszkodzi... Futro ze śledzi i kołnierz z wieloryba!

Wtedy Gzyms zaczynał się delikatnie wściekać i mówił:

- Otworzy pan, czy nie?

- A jak nie — to co?

- To panu powiem, że będą dzwonił dopóty, dopóki się cała kamienica nie obudzi.

- To se pan dzwon...

- Bydlę!

- O, cie! Cholera wi, czemu to z pod ogona wypadło?... No, serwus, hrabia, bo mi przez kości przeszło.

- Łajdak! Zginiesz w kryminale, a twoje dzieci zostaną hyclami.

- Od moich dzlecków wara, panie Gzyms! A co się dotyka kreminału, to dla takich parszywców, lak ty, zbudowano. Zdechlaki

Więc Gzyms udawał się do najbliższego posterunkowego i płacząc, opowiadał zajście, nie gdy tylko posterunkowy zbliżył się do bramy, ta otwierała się błyskawicznie i Walenty rozpływał się w grzecznościach.

- Że to pan Gzyms wraca w taki mróz… A czy, broń Boże, nie czekał? Bo to teraz sen mocny, mogłem nie słyszeć.,.

Gzyms klął w duszy i musiał się długo tłómaczyć zdumionemu posterunkowemu, który poważnie podejrzewał poetę o szwindel, albo o plugawe pijaństwo.

Tedy raz po podobnej scenie z tym kochanym Walentym Czymś obudził mnie doić gwałtownie i mówi:

- Kalasanty! ja dłużej nie wytrzymam, przeprowadźmy się.

- Głupi, gdzie znajdziesz drugi taki pokój za dwadzieścia pięć złotych z wiaderkiem na pomyje i prawdziwym piecem?—ani myślę!

- Ja oszaleje! Radź, bo djabii mnie biorą.

- Właśnie, jak nabroił, to teraz do mnie! Co ja ci poradzę? Jak się przeprowadzimy, będzie po tygodniu to samo. Jedyna rada: przestań chodzić na kolacje do panny Rosołek.

- A dokąd? — w głosie Gzymsa zazgrzytała rozpacz.

- Prawda — dokąd?...

Zapadło milczenie. Wreszcie Gzyms jęknął

- Jak przestanę przychodzić wieczorami, to baba pomyśli, że ją zdradzam i zrobi mi piekło.

- Powiedz lepiej, Gzyms, że ci żal żarcia i darmowego prania półkoszulków, podły materjalisto!

- Owszem, nie zaprzeczam, ale powiedz sam; nikt nie gotuje tak flaków, jak ona, a już mało która tak ceruje skarpetki. Wyobraź sobie, jedną parę to już ceruje dwudziesty trzeci raz, tak że z pierwotnych skarpetek nie zostało śladu. Nawet niektóre cery powtórnie zrobiła.

Istonie, nie można było odmówić Gzymsowi racji. Panna Zenobja Rosołek była skarbem wśród praczek. Przytem flaki. Sytuacja zdawała się bez wyjścia. Zrozumiawszy to, przewróciłem sie na drugi bok i wiedząc, że nic nie pomogę, warknąłem:

- Co mnie to właściwie, idjoto, obchodzi, ja chce spać.

Źródło: „Na Posterunku”, Juliusz Wirski, zdj. NAC

  • Wnętrze zaniedbanej łazienki. Z lewej widoczna zniszczona walizka oraz miednica stojąca na krześle. Z prawej widoczna część wanny
Powrót na górę strony