Aktualności

Z teki kryminalisty. Czarna maska cz. 1

Data publikacji 15.02.2022

Krwawa szajka. Jesienią przed kilku laty no szlaku siedleckim, na okolicznych szosach, powtarzały się dość często napady. Wszystko wskazywało na to, że dokonywane były przez jedną szajkę bandycką. Gdzie niegdzie można było natknąć się na jakiś pokrwawiony łachman, gdzie indziej znów w rowie znaleziono rozdarty porfel, w którym grzebały czyjeś ręce zbrodnicze; tam znów—kil¬ka guzików, zerwany daszek od czapki, kawałek rzemienia, jakieś dowody, dokumenty, notatki, drobiazgi i t. p. — walały się miedzy przydrożnemi kamieniami...

Na okolicznych jarmarkach głośno już ga­dali, że jakaś szajka bandycka w czarnych mas­kach grasuje w tych stronach, że wozy zacze­piają, konie wyprzęgają, rabują, biją. Coraz to nowe napady. Na szosie warszawskiej, pomię­dzy wsiami Rudka i Tartak pod Otwockiem, na drodze Gonczyce—Sobolew, na szosie pomiędzy wsiami Grochów i Brzozów pod Sokołowem.

Po szosach tych pędziły zaalarmowane pa­trole policyjne — na koniach, wozach i autach. A gdy w jedną noc grudniową 5-ciu nieznanych bandytów dokonało napadu na szosie sokołow­skiej na przejeżdżających omnibusem pasaże­rów z Węgrowa do stacji Sokołów, zarządzono wielką obławę, ale bez skutku.

Po tym ostatnim napadzie, przy którym bandyci porządnie się obłowili, uspokoiło się. Policja zdawała też sobie doskonale sprawę, że narazie o pochwyceniu opryszków mowy być nie może, przynajmniej dopóki starczy im zra­bowanych pieniędzy na życie i używanie. Ograniczono się też do silnej obserwacji.

Czarna maska.

Tymczasem po wsiach poszedł słuch, że w lesie sokołowskim znaleziono zwłoki jakiegoś człowieka, nieznanego w tych stronach. Gajowy pierwszy zauważył i zaraz pobiegł na posterunek przedtem już zawczasu postawiwszy na nogi leśniczego, wójta, sołtysa, pisarza — słowem wszystkich, całą wieś.

Niedługo patrzeć — aż tu się cała wieś zebrała w lesie. Idą ludzie, jakby z procesją jaką. Z jednej wsi poszła wieść na drugą. Zbiegło się ludzi coniemiara. Każdy ciekaw widzieć ofiarę mordu. Może to kto z bliskich, może to jaki kupiec przejezdny z towarem z dalekich stron? Na miejsce przybyły patrole policji konnej i pieszej i zajęły się w pierw­szym rzędzie usuwaniem ciekawskich, których czyto w wielkłem mieście, czy we wsi nie brak w takich wypadkach, a których obec­ność przy czynnościach śledczych jest wiel­ką zawadą.

Zostało ustalone, że w odległości 50-ciu metrów od szosy leżał w lesie trup nieznanego mężczyzny, przy którym w bocznej kieszeni po­krwawionej i poszarpanej marynarki znaleziono kilka kul karabinowych. Poddano szczegółowym oględzinom i poszukiwaniom cały odcinek leśny w pobliżu trupa. Sensację wywołała czarna maska znaleziona niedaleko w rowie. Pro­wadzące od trupa ślady wskazywały wyraźnie kierunek ucieczki bandytów. W tę właśnie stronę skierowały się oddziały policyjne. Łatwo już teraz było się domyśleć, że zamordowanym nie był jakiś przyjezdny, lecz jeden z kompa­nów bandy zbójeckiej. Wskazywały na to kule, znalezione w kieszeniach, głównie czarna maska, ta zasłona, którą posiłkują się nieraz bandyci przy napadach. Czarna maska wskazywała też, że tu w pobliżu, w miejscu gdzie jeszcze są wyraź­ne ślady nóg, musiał się snać rozegrać jakiś porachunek złodziejski. Tu, przy podziale łupu, zdobytego pod groźbą rewolweru, toczył się jakiś spór. Ktoś chciał zabrać sobie ze zdoby­czy co najlepsze, a drugiemu dać ochłap. Awan­tura, bójka, rewolwer rozstrzygnął w niej kwestję sporną. Broń, którą godzono przed chwilą w skroń bezbronnego człowieka, osaczonego przez szajkę zbójecką, wymierzono tym razem w jednego ze wspólników napadu. Kula prze­szyła serce. Padł. Koledzy rozbiegli się w inne strony po dalszy plon. Żywego nie mogli zo­stawić, obawiali się, że byłby ich może wydał. Lepiej więc niewygodnego dla siebie usunąć, niż pozostawić na placu. Lecz przerachowali się... Porzucona niebacznie czarna maska mu­siała odsłonić twarz, na którą byłą nałożona przy napadzie.

Źródło: „Na Posterunku”, nr 24/1928, Herman Czerwiński, zdj. NAC

  • Z teki kryminalisty
Powrót na górę strony