Aktualności

Katastrofa „Titanic’a” w 1912 r. cz. 2

Data publikacji 13.04.2022

W 5 minut po zderzeniu (które nastąpiło o godz. 23 min. 45) kap. Smith z uśmiechem na ustach przybył do kabiny stacji telegrafu bez drutu i polecił telegrafistom—którzy potem zachowali się jak prawdziwi bohaterowie—przy­gotować sygnały o pomoc: „Przybywajcie szybko, niebezpieczeństwo". Telegrafiści żartowali, wysy­łając te sygnały. Nikomu poprostu przez myśl nie przeszło, by „Titanic" był w niebezpieczeń­stwie, uważano go z pełnem przekonaniem za okręt nie do zatopienia. Jakaś tam góra lodowa!

Śmieszne rzeczy? Tymczasem w dziesięć minut potem wpadł do kabiny telegraficznej ka­pitan Smith blady jak trup i rzuciwszy rozkaz telegrafiście: „Wysłać sygnały S. O. S. Szybko, jak najszybciej? Toniemy!"—wybiegł z powrotem na pokład. Była północ. W salonie wygrywała muzyka dalej stepy i najnowsze szlagiery sezo­nu. O niebezpieczeństwie wiedziała tylko część załogi, podczas gdy telegrafiści słali bez przer­wy w przestrzeń sygnały S. O. S.—„Ratujcie na­sze dusze". Pierwsze sygnały alarmowe pochwy­ciły okręty „Frankfurt", „Virginian“, „Parizian", „Carpathia" i siostrzany parowiec „Titanic’a“ — „Olympic". Najbliżej miejsca katastrofy była „Carpathia" — o 70 mil, t. j. 5 godzin żeglugi. W tej chwili zmieniła kurs i poczęła zdążać do tonącego „Titanic’a".

O godz. 12 i pół w nocy kap. Smith wy­dał rozkaz:  „Wszyscy pasażerowie na pokład",

flż dotąd nikt nie myślał poważnie o niebezpie­czeństwie, załoga uspakajała wszystkich w do­brej wierze, aż tu nagle taka komenda! W oka mgnieniu powstała panika nie do opisania. Wszystko rzuciło się do łodzi, których było tyl­ko 12-cie, gdyż cztery zostały przy zderzeniu zdruzgotane. Mogły one pomieścić tylko 1178 osób. Rozbrzmiała nowa komenda: „Wszyscy mężczyźni w tył. Ratować najpierw kobiety i dzie­ci". „Titanic" zaczął się pochylać ku przodowi. Rozdawano na gwałt pasy ratunkowe. O miej­sca w łodziach walczono na noże, niektórzy z mężczyzn jednak pomagali oficerom w obli­czu pewnej śmierci jak bohaterowie w utrzymy­waniu porządku i opróżnieniu okrętu. Ci wszys­cy poszli potem na dno. Spuszczono na morze ostatnią łódź, ale na pokładzie tonącego „Tita­nica" pozostało jeszcze 1600 ludzi. Setki tragicz­nych scen rozgrywało się w oczach pasażerów, odpływających na łodziach ratunkowych. Poczę­to zbijać naprędce tratwy z desek i belek, o któ­rych posiadanie walczyły setki ludzi. Wielu z nich rzucało się do lodowatej wody nawet bez pa­sów okrętowych i—tonęło z wyczerpania i zimna.

Kapitan zebrał na pokładzie muzykę okrę­tową, która aż do ostatka grała bez przerwy hymn, już ostatni: „Bliżej Ciebie Panie". Na ho­ryzoncie widać było ową nieszczęsną górę lodo­wą, odepchniętą przez „Titanic’a“, który płonął wszystkiemi światłami reflektorów, podczas gdy łodzie z pośpiechem oddalały się od miejsca katastrofy, by nie ulec wciągnięciu przez wir, jaki się tworzy zwykle po zatonięciu statku. A był po temu czas najwyższy, bo nagle statek wbił się dziobem prostopadle w morze, a powie­trzem wstrząsnęła straszna detonacja. To woda dostała się do działu maszyn i kotłów, które eksplodowały. Momentalnie pogasły wszystkie światła, a w minutę potem czarna czeluść mor­ska pochłonęła resztki żelaznego kolosa. Była godzina 2 min. 20 w nocy. Zapanowała cisza.

Ucichły nawet wołania o pomoc i krzyki toną­cych. Na powierzchni morza pozostały tylko łodzie z uratowanemi i kilkadziesiąt osób w pa­sach ratunkowych, z których jednak większa część pomarła z wyczerpania i zimna bądź za­raz, bądź po wydobyciu ich z wody na pokład „Carpathii", która w międzyczasie dopłynęła na ratunek. Jeszcze z pół godziny słychać było tu i owdzie wołania o pomoc i na powierzchni, która wygładziła się znowu, widać było czarne sylwetki rozbitków. Tych jednak uratowano nie­wielu. Pięć godzin lodowatej kąpieli przyprawi­ło większość o śmierć. Uratowano między innemi obu telegrafistów. Jeden z nich, młodziutki Philipps, zmarł z zimna już na pokładzie „Carpathii". Obydwaj zaś byli może największymi bohaterami katastrofy: do ostatniego tchnienia pełnili swe obowiązki, odmówiwszy zajęcia miejsca w łodziach ratunkowych i telegrafowali do ostatka, stojąc po piersi w wodzie. Do morza skoczyli dopiero wtedy, gdy okręt począł tonąć i światła pogasły, a radjoaparat przestał działać. Philipps ostatnią depeszę wysłał do matki: „Wszystko do­brze, zostaniemy uratowani, nie martw się...“ Drugi telegrafista Harold Bride—ocalał. Ocalał również i prezes linji White-Star, Ismay.

Źródło: „Na Posterunku”, nr 17/1928, zdj. NAC

  • RMS "Titanic" na morzu
Powrót na górę strony