Od pychówki do ślizgowca
Mundur funkcjonariusza Policji Rzecznej zgodnie z rozporządzeniem ministra spraw wewnętrznych z 2 marca 1920 r. w przedmiocie umundurowania i uzbrojenia Policji Państwowej nie różnił się niczym od umundurowania reszty funkcjonariuszy Policji Państwowej.
Inną sprawa, że tak umundurowany policjant w 30-stopniowym upale, gdy pot zalewał mu oczy, z pewnością nie czuł się komfortowo. Dlatego od połowy lat 20-tych funkcjonariusze policji wodnej zaczęli używać luźnych bluz, wzorowanych na marynarskim umundurowaniu.
Warunki pracy poprawiły się zdecydowanie dopiero w 1931 r., po wejściu w życie podpisanego przez ministrów: spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego i spraw wojskowych gen. dyw. Kazimierza Fabrycy’ego rozporządzenia w sprawie letniego umundurowania szeregowych PP, pełniących służbę na drogach wodnych. Zarządzono w nim mundur drelichowy (płócienny) koloru khaki, składający się z bluzy kroju koszulkowego, z przodu z rozcięciem od kołnierza do wysokości pasa głównego, zapinana na trzy duże metalowe guziki z orłami, oraz długich spodni, u dołu szerokich na 24-28 cm, z rozporkami po bokach, zapinanymi w pasie na dwa, a w połowie wysokości kieszeni na jeden guzik. Górna część spodni obszyta była taśmą o szerokości 4½ cm, stanowiącą kryty pasek, zapinany na dwa guziki. Górny guzik paska służył do podtrzymania przodu spodni, do którego przyszyte były dwie kieszenie boczne. Na rękawach bluzy wyhaftowano marynarskie kotwice, bez żadnego jednak policyjnego akcentu (patrz zdjęcie obok).
Wodniacki uniform sprawiał wrażenie roboczego kombinezonu, ale był znacznie bardziej funkcjonalny niż mundur policjanta prewencji. Całość uzupełniała okrągła czapka fasonu angielskiego z długim okutym daszkiem skórzanym z ciemnogranatowego sukna, przykryta białym pokrowcem, oraz trzewiki skórzane, czarne, sznurowane, na skórzanej podeszwie.
Policyjna flotylla
Początkowo pływający tabor policyjny opierał się na zwykłych pychówkach, czyli płaskodennych łodziach wiosłowych (inaczej zwanych krypami). Miały od 4 do 8 metrów długości, wykonane były z drewna, a prędkość ich poruszania zależała od mocy mięśni dwuosobowej zwykle załogi, dzierżącej w dłoniach długie wiosła-żerdzie, którymi odpychano się od dna rzeki. Łodzie te dobrze służyły wędkarzom i rybakom, policjantom… bardziej do transportowania topielców niż ratowania ludzi. Tylko nieliczne z nich– z racji mizerii finansowej policji - posiadały doczepiane silniki zarufowe o mocy 6-10 HP i mogły względnie szybko przemieszczać się po akwenach.
Utworzony w kwietniu 1920 r. Komisariat Wodny PP w Warszawie, największy wówczas w kraju, dysponował zaledwie czterema łodziami motorowymi i kilkoma pychówkami. W innych jednostkach wodnych było równie ubogo.
Ślizgowce za drogie
Jednak prawdziwym przełomem w pracy policyjnych wodniaków mogło być przekazanie im do użytkowania bardzo szybkich łodzi motorowych, tzw. slizgowców, które potrafiły osiągać prędkość do 60-70 km/h. Do akcji ratunkowych były wręcz wymarzone.
Produkowała je stocznia Państwowych Zakładów Inżynierii w Modlinie koło Warszawy. Wyposażone były w silnik benzynowy o mocy 20 HP i gwarantowały całkowite bezpieczeństwo, tak przy bardzo silnych falach, jak i przy nagłych zakrętach – pisał tygodnik „Na Posterunku”, powołując się na opinię dyrektora stoczni, komandora inż. Sokołowskiego. Z informacji, które przekazał policyjnej prasie wynikało, że łódź ta zbudowana była z jodły kanadyjskiej i kilkakrotnie pokostowana na gorąco. Poszczególne deseczki sklejone były tzw. klejem lotniczym i przymocowane do szkieletu za pomocą mosiężnych nitów i takich samych śrub (…).
Mieściły się w niej trzy osoby. Koszt samej łodzi był niewielki, za to cena silnika dla MSW - zaporowa, ok. 3500 zł. A za taką sumę można już było kupić o wiele bardziej potrzebny policji samochód, wzbogacając tym samym skromniutką bazę transportową PP. Stąd też do wybuchu wojny w policji pływały tylko trzy takie jednostki: dwie w Warszawie i jedna w Krakowie.
Pomimo braku tak nowoczesnego sprzętu policyjni wodniacy dobrze wywiązywali się ze swoich zadań. I choć ruch na Wiśle był wówczas znacznie większy niż obecnie, a plaże i kąpieliska nigdy nie świeciły pustkami, ofiarnie czuwali nad bezpieczeństwem żeglugi, pilnowali porządku w portach i na przystaniach, ścigali przemytników, zwalczali kłusownictwo wodne, a w sezonie letnim strzegli bezpieczeństwa wypoczywających nad rzeką.
Posterunki i patrole
Rzecz charakterystyczna, funkcjonariusze policji wodnej nigdy nie mieli „złej prasy”. Mimo że dosyć często sięgali po mandaty na niesfornych pływaków i kłusujących wędkarzy. Przeglądając roczniki stołecznych gazet z okresu międzywojnia, natrafiałem zwykle na informacje przedstawiające wodniaków w pozytywnym świetle: bohatersko ratujących ludzi przed utonięciem, udzielających pierwszej pomocy nieprzytomnym ofiarom własnej lekkomyślności czy niedoświadczonym żeglarzom.
Prawdopodobnie, to właśnie ten samarytański charakter ich służby stworzył wokół nich nimb „ludzi z sercem”, niosących pomoc w każdej sytuacji. Dzienniki skrzętnie bowiem odnotowywały wszystkie wypadki nad wodą i policyjną pomoc ich ofiarom. W roku 1934, na przykład, przy niezbyt upalnym lecie, utonęło w Warszawie 25 osób. Od niechybnej śmierci funkcjonariusze Komisariatu Wodnego PP uratowali 111 tonących. W latach poprzednich ofiar utonięć było jeszcze więcej.
Aby przeciwdziałać takim tragediom kierownictwo komisariatu wprowadziło w 1928 r. nowy system służb, oparty na codziennych patrolach po Wiśle oraz pięciu stałych posterunkach, wystawianych na łodziach: przy mostach Poniatowskiego i Kierbedzia, w porcie Czerniakowskim, naprzeciw plaży i kąpieliska oraz przy moście kolejowym. Dzięki dyżurującym tam policjantom pomoc była natychmiastowa.
Wisła przyciągała jednak nie tylko amatorów kąpieli, ale również desperatów, którzy skokiem z mostu decydowali się na rozstanie z tym światem. Każdego roku odnotowywano po kilkanaście takich samobójczych prób. W 1934 r. było ich 19, ale tylko dwie zakończyły się śmiercią. W pozostałych przypadkach policyjni wodniacy zdążyli z ratunkiem na czas. Ośmiu z nich nosiło już przy mundurze Krzyż Zasługi za Dzielność, przyznany im przez prezesa Rady Ministrów na wniosek ministra spraw wewnętrznych.
Policja Rzeczna będąca jednym z elementów wystawy pt. „Od Policji Państwowej do Policji”, została w dniu dzisiejszym zaprezentowana przedstawicielom Polskiego Czarnego Krzyża, Zrzeszeniu Weteranów Działań Poza Granicami Państwa i białoruski historyk dr Ihar Mielnikau.
Źródło: BEH-MP KGP fot. NAC