Zamach na Cytadelę
To był największy akt terrorystyczny w przedwojennej Polsce. W wyniku wysadzenia w powietrze budynku prochowni, zlokalizowanej na terenie warszawskiej Cytadeli, zginęło 28 osób, w tym kilkoro dzieci. Ponad pięćset osób doznało obrażeń, około stu bardzo ciężkich.
Skutki zamachu byłyby niewyobrażalne, gdyby doszło do eksplozji wszystkich składów amunicji, znajdujących się wówczas w Cytadeli. Na szczęście detonacja nie spowodowała pożaru, a wysokie wały ochronne osłabiły falę uderzeniową.
Oto diariusz z pierwszego tygodnia po tragedii.
Sobota, 13 października 1923 roku
Tuż przed godz. 9 w północnej części Warszawy rozległa się potężna detonacja, którą słychać było daleko poza granicami stolicy, podobno nawet w Żyrardowie i Modlinie. Po niej pojawiły się kłęby czarnego dymu i silne zawirowania powietrza, spowodowane falą uderzeniową. Najbardziej ucierpiał Żoliborz, ale i pozostałe dzielnice miasta zasłane były odłamkami szkła, kawałkami oderwanego tynku i cegieł.
Wiadomość o wysadzeniu w powietrze Cytadeli, gdzie - jak powszechnie było wiadomo – stacjonowało wojsko i znajdowały się składy amunicji, lotem błyskawicy obiegła całe miasto. Tłumy gapiów ruszyły gremialnie w tamtym kierunku, potęgując na ulicach i tak już wielki chaos.
Szybko na miejscu zdarzenia pojawiły się jednostki policji z pobliskiego Golędzinowa, oddziały straży pożarnej i wojska. Szczelnym kordonem odgrodzono teren katastrofy, przepuszczając tylko karetki ratunkowe i zarekwirowane przez policję samochody poruszające się po mieście. Pojawili się też członkowie rządu z ministrem spraw wojskowych gen. broni Stanisławem Szeptyckim, marszałkowie senatu i sejmu, przedstawiciele magistratu i rady miejskiej, prokuratury, a także biskup polowy i komendant główny PP Marian Borzęcki.
Ogrom tragedii: w miejscu, gdzie stał budynek prochowni, na powierzchni ok. 30 m kw. głęboki, 10-metrowy lej, w którym mogłaby się pomieścić czteropiętrowa kamienica – jak napisał „IKC”. Sąsiednie pawilony, kilka obiektów stajennych i budynek warsztatów wojskowych całkowicie zrujnowane. Wokół stosy gruzu wymieszanego z meblami, odzieżą i sprzętem domowym. Bezpośrednio przed wybuchem w prochowni oraz warsztatach przebywali ludzie, w X Pawilonie mieszkały rodziny oficerów i podoficerów. Nie wszystkim udało się przeżyć katastrofę. Spod rumowisk wydobywano już tylko ich zmasakrowane zwłoki, które przewożono do szpitalnych prosektoriów.
Ofiary wybuchu wożono bądź to na platformach, bądź też samochodami. Robiło to straszne wrażenie. Krew ściekała z samochodów na jezdnię – pisał „Kurier Warszawski”.
Z komunikatu PAT (Polska Agencja Telegraficzna): (…) Wskutek katastrofy, jak dotychczas stwierdzono, straciło życie 28 osób cywilnych i wojskowych, ciężko rannych zostało około 40, większa ilość to osoby lekko ranne(…). Dochodzenia wdrożone celem wykrycia przyczyn wybuchu wskazują na to, że wybuch wywołany został wskutek działania zbrodniczej ręki.
O godz. 13 odbyło się krótkie posiedzenie żałobne sejmu, na którym marszałek złożył kondolencje rodzinom ofiar zamachu. Na znak żałoby odroczono posiedzenie sejmu do wtorku.
Po południu na ulicach Warszawy rozplakatowano odezwę rządu do obywateli, wzywającą do współdziałania i posłuchu. Podano przypuszczalną przyczynę wybuchu: zbrodniczy zamach, i dane o liczbie ofiar: sto kilkadziesiąt osób w zabitych i rannych, żołnierzy i robotników, a nawet kobiet i dzieci. Szkody materialne trudne jeszcze do oszacowania, ale z pewnością wielomiliardowe. Odezwę podpisali : prezes Rady Ministrów Wincenty Witos i 13 ministrów jego gabinetu.
Niedziela, 14 października.
Akcja ratunkowa trwa. Przeszukiwane są gruzowiska. Widok jest wstrząsający. Gruzy pomieszane ze szczątkami żelaziwa, wśród których widać strzępy ciał – relacjonował dziennikarz „Kuriera”.
Wybuch na terenie Cytadeli był tak silny – napisała „Gazeta Administracji i Policji Państwowej” - że rozerwał na szczątki kobietę [przebywającą] nad Wisłą oraz zburzył częściowo świeżo wybudowaną kolonię na Żoliborzu i tam również spowodował ofiary. (…) Zagrzebał załogę rusznikarzy (6 ludzi) i zabił kilku żołnierzy z 30 p.p., odbywających ćwiczenia nad Wisłą – donosił „Kurier Warszawski”.
Dantejskie sceny odnotował „Ilustrowany Kurier Codzienny” w prosektorium wojskowym, gdzie rodziny ofiar identyfikowały szczątki swych najbliższych. Autor informacji nie szczędził swym czytelnikom makabrycznych opisów: Koło jednych z noszy zbity tłum. Leżą tam szczątki zwłok ludzkich, całe osmalone, tylko białemi pozostały dwie stopy z częścią łydki, okrytej strzępami bielizny. Obok rozszarpana ręka z połową tułowia…
Policja i wojsko zabezpieczają teren katastrofy, nie dopuszczając gapiów i chroniąc uratowany dobytek przed złodziejami.
Z komunikatu wojska: (…)[W Cytadeli] eksplodowało 65 tys. kg prochu bezdymnego włoskiego oraz 3 tony piroksyliny. Proch ten ma niezwykłą siłę wybuchową. Grozi wybuchem wszędzie tam, gdzie jest nagromadzony w wielkiej ilości(…), [niewłaściwie przechowywany] łatwo się rozkłada [i eksploduje].
Zdaniem policji wybuch nie był jednak dziełem przypadku, ale celowej akcji wywrotowej. Kolejnym aktem terroru, mającym zdestabilizować sytuację polityczną w kraju.
Wtorek, 16 października
O godz. 9 w kościele św. Krzyża odbyło się uroczyste nabożeństwo żałobne, a następnie wyprowadzenie zwłok pierwszych ofiar wybuchu na wojskowy Cmentarz Powązkowski. Asystę honorową pełnili kawalerzyści z 1 pułku szwoleżerów i żołnierze z 30 pułku strzelców kaniowskich. Za 22. trumnami, wiezionymi na karawanach, szli przedstawiciele rządu z ministrami Głąbińskim, Kiernikiem, Nowodworskim i Szeptyckim na czele; przedstawiciele Senatu i Sejmu z marszałkiem Maciejem Ratajem, uniwersytetu i politechniki z rektorami, delegacje stowarzyszeń, Rada Miejska i niezliczone rzesze mieszkańców Warszawy.
Ministerstwo Spraw Wojskowych dementuje prasową informację o możliwości samozapłonu prochu włoskiego. Ostatnia kontrola stanu magazynów, przeprowadzona w połowie sierpnia, nie znalazła żadnych nieprawidłowości.
Środa, 17 października
„IKC” publikuje listę osób poszkodowanych w sobotnim zamachu (rannych i ciężko rannych), którym pomocy lekarskiej udzieliły warszawskie szpitale i punkty opatrunkowe (z podaniem nazwisk i adresów zamieszkania).
Prasa podkreśla ogromną ofiarność służb zaangażowanych najpierw w akcję ratowniczą, a następnie w działania porządkowe na terenie Cytadeli i w jej bezpośrednim sąsiedztwie.
Czwartek, 18 października
W dziennikach ogólnopolskich ukazała się oficjalna lista ofiar wybuchu w Cytadeli. Jest na niej 25 nazwisk: siedem to kobiety – żony oficerów i podoficerów oraz czworo ich małych dzieci. Pozostali to pracownicy cywilni zatrudnieni w wojsku i jeden żołnierz, 24-letni szeregowiec Michał Szczur.
W momencie wybuchu w budynkach koszarowych żołnierzy było niewielu, większość odbywała ćwiczenia poza Cytadelą.
Sobota, 20 października
Prezydent RP Stanisław Wojciechowski wizytuje warszawskie szpitale, odwiedzając najciężej poszkodowane ofiary terrorystycznego ataku.
Zamach czy wypadek?
Śledztwo mające wyjaśnić przyczynę wybuchu w Cytadeli wszczęły niezależnie od siebie prokuratura wojskowa i Policja. O ile jednak władze wojskowe od początku bardziej skłaniały się do wersji „nieszczęśliwego wypadku”, o tyle funkcjonariusze policji politycznej – znając doskonale zagrożenia ze strony komunistycznych ekstremistów oraz ich bojówek – byli niemal pewni, że to właśnie oni stoją za tym aktem terroru. Nie czekając więc na rozwój wydarzeń, już w nocy z 14 na 15 października dokonali prewencyjnych zatrzymań osób podejrzewanych o przynależność do partii komunistycznej bądź sprzyjanie tej ideologii. Akcja objęła całą Polskę. Zaangażowano wszystkie siły, zmobilizowano konfidentów, aby znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
Początkowo wydawało się, że śledztwo utknie w martwym punkcie. Jak pół roku wcześniej, kiedy niezidentyfikowani zamachowcy podłożyli ładunki wybuchowe pod mieszkanie rektora UJ Władysława Natansona, lokale stołecznych dzienników „Gazety Porannej” i „Gazety Warszawskiej” oraz na Uniwersytecie Warszawskim. Ten ostatni zamach był najtragiczniejszy w skutkach, spowodował bowiem śmierć profesora uniwersyteckiego Romana Orzęckiego, specjalisty z dziedziny statystyki. Czy był on dziełem tych samych terrorystów?
Najprawdopodobniej, ale na potwierdzenie tej tezy nie było ani bezpośrednich świadków, ani żadnych dowodów. Dalej więc penetrowano środowiska sympatyzujące z komunistami oraz ukraińskimi nacjonalistami. Pod koniec października uzyskano wreszcie istotną informację: jeden z konfidentów policji politycznej - Józef Cechnowski, któremu udało się przeniknąć do struktur warszawskiego oddziału KPP, zdobył nazwiska kilku członków tej partii, należących do komunistycznej bojówki. To jej dziełem miały być przeprowadzone wiosną 1923 r. w Polsce zamachy bombowe. Wśród wymienionych przez Cechnowskiego komunistycznych bojówkarzy znaleźli się m.in. dwaj młodzi oficerowie wojska: por. Walery Bagiński z Centralnej Szkoły Zbrojmistrzów (mieszkał na terenie Cytadeli) i ppor. Antoni Wieczorkiewicz z ekspozytury II Oddziału Sztabu Generalnego. Pozostali to Mieczysław Krasiński, Mieczysław Rother i Lucjan Maśliński.
Wszyscy zostali aresztowani i po krótkim śledztwie, 20 listopada 1923 r., stanęli przed warszawskim Sądem Okręgowym Wojskowym. W akcie oskarżenia zarzucono im udział w kilku aktach terrorystycznych na obiekty państwowe, tabor kolejowy i drogi żelazne. Zamachu na Cytadelę nie można im było przypisać, bo w tym czasie znajdowali się już za kratami.
Całe oskarżenie opierało się na zeznaniach konfidenta Cechnowskiego, który twierdził, że dowódcą bojówki był Bagiński, a zamachy inspirowane i finansowane były przez Związek Sowiecki. Zarówno por. Bagiński, jak i pozostali oskarżeni potwierdzali swoje związki z KPP, ale nie przyznawali się do żadnych aktów terrorystycznych.
Sąd nie dał jednak wiary ich tłumaczeniom i skazał obydwu oficerów na karę śmierci. Pozostali oskarżeni za przynależność do grupy terrorystycznej otrzymali po 15 lat ciężkiego więzienia. Faktyczni sprawcy zamachu na Cytadelę nie zostali nigdy ustaleni.
Wymiana na granicy
Bagiński i Wieczorkiewicz nie stanęli jednak przed plutonem egzekucyjnym. Prezydent RP Stanisław Wojciechowski skorzystał z przysługującego mu prawa łaski i zamienił im karę śmierci na dożywotnie więzienie. Odsiedzieli tylko kilkanaście miesięcy. Upomnieli się o nich mocodawcy z Moskwy, proponując stronie polskiej wymianę jeńców. Za dwóch swoich agentów proponowali uwolnienie księdza Bronisława Ussasa oraz Józefa Łaszkiewicza, byłego konsula RP w Gruzji, aresztowanego przez bolszewików wraz z całą rodziną. Wymiana miała się odbyć 29 marca 1925 r. o godz. 16,00 na granicznej stacji kolejowej Kołosowo.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „IKC”, IPN, Wikipedia