Mord posła Hołówki
W sobotę, 29 sierpnia 1931 roku, około północy, Polska Agencja Telegraficzna podała w swym nocnym serwisie szokującą informację o zabójstwie posła Tadeusza Hołówki, wiceprezesa klubu sejmowego BBWR, przebywającego na wypoczynku w kurorcie Truskawiec, w obwodzie lwowskim.
Poranne wydania dzienników krzyczały wielkimi czerwonymi czcionkami: Mord polskiego posła, Zbrodniczy zamach, Niesłychany akt terroru. Zamieszczały też dalsze szczegóły tej skrytobójczej zbrodni, zebrane przez korespondenta PAT.
Strzały w pokoju nr 5
Do zabójstwa doszło ok. godz. 20,30 w pensjonacie Sióstr Służebniczek, należących do zakonu unitów. Jednopiętrowy budynek, mieszczący kilkanaście pokoi gościnnych, stał na obrzeżach miasta, przy ul. Stebnickiej, u zbiegu Nowej Drogi i ul. Matyciowej. Posesja była ogrodzona drewnianym parkanem, miała tylko jedną bramę wjazdową i nie zamykaną na klucz furtkę, przez którą zabójcy bez trudu dostali się do środka. Przez nikogo nie niepokojeni, weszli na pierwsze piętro. Ich kroki tłumił wyłożony w holu chodnik.
Pokój nr 5, który zajmował poseł Hołówko, znajdował się na końcu korytarza. W tym czasie w całym budynku znajdowały się jedynie trzy osoby: oprócz posła, w pokoju na parterze odpoczywała p. Millerowa, oraz na piętrze p. Brykowski, prokurent Banku Polskiego. Pozostali kuracjusze przebywali na kolacji w sąsiednim budynku, mieszczącym stołówkę i część administracyjną zakładu.
Tuż przed godz. 20,30 – jak zeznawała Millerowa – w pensjonacie rozległy się jakieś głuche huki. W pierwszej chwili pomyślała, że to może pokojówka, niosąca tacę z kolacją, potknęła się na schodach, albo odgłosy przechodzącej na dworze burzy. Uchyliła nawet drzwi na korytarz i w tym momencie dostrzegła jakichś dwóch mężczyzn, zbiegających po schodach. Na jej widok, wycelowali w nią rewolwery. Przerażona, szybko zatrzasnęła za sobą drzwi.
Tych samych mężczyzn, w wieku 30-35 lat, ubranych w jasne płaszcze (jeden wysoki, szczupły blondyn, drugi niski w czarnym kapeluszu), wyminęła w wejściu Maria Fabiakówna, kelnerka niosąca kuracjuszom dzbanki z herbatą. Nieznajomi szybko się oddalili, omal nie wytrącając jej z ręki tacy.
Kiedy zapukała do drzwi posła Hołówki, odpowiedziała jej cisza. Po chwili nacisnęła klamkę i zmartwiała. Mężczyzna leżał nieruchomo na łóżku z otwartymi oczami. Biała pościel przesiąknięta była krwią.
Przyszli, by zabić
Policja na miejscu zabójstwa znalazła się bardzo szybko. Jako pierwsi zjawili się funkcjonariusze z miejscowego posterunku zdrojowego, którzy zabezpieczyli teren wokół pensjonatu w oczekiwaniu na przybycie ekipy śledczej z komendy powiatowej w Drohobyczu. Mimo nocnej pory do Truskawca przybył starosta drohobycki Porębski, a w godzinach porannych wojewoda lwowski dr Józef Rożniecki oraz insp. Czesław Grabowski, komendant wojewódzki PP. Wkrótce w kurorcie zaroiło się od policji i agentów. Następnego dnia skierowano tu najlepszych śledczych, bowiem sprawie nadano status priorytetowej. Zaangażował się w nią osobiście marszałek Piłsudski, polecając ministrowi spraw wewnętrznych Bolesławowi Pierackiemu użycie wszelkich sił i środków w celu ustalenia i zatrzymania sprawców tej wstrętnej, ohydnej zbrodni – jak napisał tygodnik „Na Posterunku”
Wstępne ustalenia wskazywały, że zabójcy oddali do swej ofiary kilka strzałów z rewolwerów: w głowę i klatkę piersiową (późniejsza sekcja wykazała, ze było ich sześć, w tym jeden z tzw. przyłożenia do głowy). Poseł zginął na miejscu. Śledczy przeszukali pokój, zabezpieczając wszystkie łuski po wystrzelonych nabojach. To były jedyne ślady po zabójcach. W odnalezieniu innych nie pomogły nawet psy tropiące. Gwałtowna burza, która przeszła nad Truskawcem zmyła wszelkie ślady. Nie stwierdzono też, aby z pokoju posła cokolwiek zginęło. Konkluzja była jasna: nie był to mord rabunkowy, a zabójcy przyszli po, aby zabić.
Biorąc pod uwagę nasilające się konflikty narodowościowe na Wołyniu, Podolu i samym Lwowie, a także zaangażowanie Tadeusza Hołówki w kompromisowe, ale bardzo kontrowersyjne koncepcje porozumienia z mniejszością ukraińską, nasuwał się jedyny logiczny motyw zamachu na jego życie: polityczny.
42-letni Tadeusz Hołówko, był publicystą i politykiem, któremu przepowiadano świetną karierę (kandydował na urząd ministra spraw wewnętrznych). W tym czasie kierował Wydziałem Wschodnim w MSZ, będąc jednocześnie wiceprezesem poselskiego klubu Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR) – politycznej organizacji obozu rządzącego sanacji, spełniającej de facto funkcję partii politycznej. Jako polityka szanowano go i ceniono nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Był biskim współpracownikiem Józefa Piłsudskiego, zwolennikiem idei federalistycznych, apostołem zbliżenia polsko-ukraińskiego – jak go często nazywano. Wśród nacjonalistów, zwłaszcza ukraińskich, miał przez to wielu wrogów. Nic więc dziwnego, że podejrzenia śledczych skierowały się od razu w tamtą stronę.
Wdepnął w gniazdo os
Tadeusz Hołówko przebywał w podlwowskim kurorcie od początku sierpnia 1931 r. Miał problemy zdrowotne związane z otyłością, lekarze zalecili mu wypoczynek i zabiegi balneologiczne w sanatorium. Mógł wybrać wiele innych kurortów, w bardziej spokojnych rejonach Europy, lecz on – choć zdecydowanie mu to odradzano – świadomie zdecydował się na Truskawiec. Nie żałował jednak tego wyboru, bo czuł się tu dobrze. W listach do żony pisał, że udało mu się już stracić cztery kilogramy. W przeddzień powrotu do domu, do Warszawy, w sobotę 29 sierpnia, na kilka godzin przed śmiercią, napisał w księdze pamiątkowej swoje podziękowania za opiekę, troskliwość i życzliwość, której tyle dowodów miałem ze strony Siostry Przełożonej i całego Zgromadzenia.
Przez cały czas pobytu w Truskawcu nie spotkały go żadne nieprzyjemności ze strony nieprzyjaznych mu środowisk ukraińskich, choć powszechnie wiedziano, że tu przebywa. Nie czuł się ani zagrożony, ani inwigilowany przez członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i w rezultacie odmówił policyjnej ochrony.
Poseł Hołówko nie przypuszczał jednak, że wróg jest na wyciągnięcie ręki i wie o każdym jego kroku. Kiedy po zamachu ruszyła policyjna machina śledcza, szybko wyszło na jaw, że konfidentem OUN był niejaki Aleksander Bunij, zatrudniony u sióstr zakonnych w charakterze portiera. Prawdopodobnie nic o tym fakcie nie wiedziała ani załoga truskawieckiego posterunku PP, ani funkcjonariusze referatu ds. specjalnych Urzędu Śledczego we Lwowie, rozpracowujący struktury ukraińskich organizacji nacjonalistycznych.
A to właśnie Bunija – jak wykazało śledztwo - widziano w towarzystwie dwóch młodych mężczyzn w jasnych trenczach, którzy najprawdopodobniej byli zamachowcami. Aresztowany Ukrainiec nie przyznał się jednak do znajomości z nimi. Zeznał, że jedynie udzielił im informacji o pensjonacie, ponieważ szukali jakiegoś pokoju do wynajęcia. Nie było podstaw, aby mu nie wierzyć, z drugiej jednak strony wcale nie musiała to być prawda. Na wszelki wypadek został zatrzymany, jak kilkanaście innych osób, podejrzewanych o jawne sprzyjanie nacjonalistom.
Podejrzani są, dowodów brak
Zakrojone na szeroką skalę działania śledcze wbrew powszechnym oczekiwaniom szybko utknęły w martwym punkcie. Zorganizowany w kilka godzin pierścień blokad wokół Truskawca i dalszych miejscowości, w promieniu kilku kilometrów, także nie przyniósł rezultatu. Policyjne patrole i dziesiątki agentów śledczych na próżno penetrowało gościńce, przysiółki i lasy powiatu drohobyckiego. Zawiedli też policyjni konfidenci. Zabójcy jakby zapadli się pod ziemię.
Sprawę jeszcze bardziej skomplikował fakt, iż jeden z prowadzących śledztwo oficerów PP, podkom. Emilian Czechowski, także zginął w zorganizowanym na siebie zamachu. 22 marca 1932 r. niezidentyfikowany zabójca na ul. Stryjskiej we Lwowie strzelił mu w głowę. Podkom. Czechowski od 10 lat kierował referatem spraw ukraińskich Komendy Policji Państwowej Lwów-Miasto, rozpracowywał nielegalne struktury Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, był autorem prawie wszystkich sukcesów policji woj. lwowskiego w walce z nacjonalistycznym podziemiem. Jego śmierć była najprawdopodobniej aktem zemsty politycznej, a sprawca(y) nigdy nie stanął przed sądem.
Zachodziła obawa, że również sprawa zabójstwa Tadeusza Hołówki zostanie umorzona z powodu nie- wykrycia sprawców. Ślady wyraźnie prowadziły do ukraińskich ugrupowań terrorystycznych, lecz jednoznacznych dowodów winy na konkretne osoby było brak. Dalej więc inwigilowano nacjonalistyczne podziemie, gromadzono najdrobniejsze informacje i przejawy aktywności, oczekując cierpliwie na jakiś punkt zwrotny.
Pojawił się on dopiero 30 listopada 1932 r., gdy grupa bandytów – jak się okazało członków OUN - napadła na Urząd Pocztowy w Gródku Jagiellońskim. Zginął jeden z pracowników urzędu, kilku było rannych. Zginęło też dwóch napastników, reszta uciekła. Zorganizowana natychmiast akcja pościgowa zakończyła się po dwóch dniach pełnym sukcesem policji. Zatrzymano czterech młodych terrorystów ukraińskich: Wasyla Biłasa, Dymitra Danyłyszyna, Mariana Żurakowskiego i Zenona Kossaka.
Już podczas pierwszego przesłuchania w prawdziwe osłupienie wprowadził oficerów śledczych 25-letni Wasyl Biłas, oświadczając, iż to on – razem z Danyłyszynem - w sierpniu 1931 roku zabił posła Tadeusza Hołówkę. Danyłyszyn zaprzeczył, ale obydwu Ukraińców mocno pogrążył swoimi zeznaniami Aleksander Bunij, wymieniony wcześniej portier z pensjonatu sióstr zakonnych, także członek OUN.
Przed sądem
17 grudnia 1932 r. przed Sądem Okręgowym w Samborze rozpoczął się – prowadzony w trybie doraźnym - proces czterech członków OUN, sprawców napadu na Urząd Pocztowy w Gródku Jagiellońskim oraz zabójców posła Tadeusza Hołówki. Na ławie oskarżonych zasiedli jego bezpośredni wykonawcy: Wasyl Biłas, Dymitr Danyłyszyn i Marian Żurakowski, oraz Zenon Kossak, jako „podżegacz i pomocnik”. Rozprawie przewodniczył sędzia Jagodziński, oskarżał prokurator dr Mostowski.
Oskarżyciel w swoim wywodzie domagał się najwyższego wymiaru kary, bez uwzględnienia jakichkolwiek okoliczności łagodzących. I tak też się stało. 22 grudnia zapadły wyroki: Biłas, Danyłyszyn i Żurakowski skazani zostali na karę śmierci. Sprawę Kossaka przekazano na drogę zwykłego postępowania.
Następnego dnia o świecie we lwowskim więzieniu Brygidki na szubienicy straceni zostali Biłas i Danyłyszyn. Prezydent Rzeczpospolitej skorzystał z prawa łaski i złagodził wyrok Żurawińskiemu do 15 lat więzienia.
Sprawa zabójstwa posła Tadeusza Hołówki do dziś budzi wiele kontrowersji. Do końca nie ma pewności, czy straceni zostali faktyczni zamachowcy. Niektórzy uważają, że Biłas przyznał się do winy, żeby uniknąć sądu doraźnego. Zbrodnie polityczne to była „wyższa” kategoria przestępstw, ale sądzona w trybie zwykłym.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”, „Tajny Detektyw”