Zamach na Stryjskiej
22 marca 1932 r. wczesnym rankiem na ul. Stryjskiej we Lwowie niezidentyfikowany zamachowiec strzałem w głowę pozbawił życia podkom. Emiliana Czechowskiego, kierownika referatu spraw ukraińskich Komendy Policji Państwowej Lwów-Miasto. Czechowski miał 48 lat, pozostawił żonę i dwie córki, uczennice lwowskiego gimnazjum.
Tragiczny wtorek
Tuż przed godz. 8, jak co dnia, podkom. Czechowski wyszedł ze swego mieszkania przy rogatce Stryjskiej. Od przystanku tramwajowego dzieliło go niespełna półtora kilometra wyludnionej o tej porze ulicy. Szybko minął zaśnieżony park Kilińskiego, a następnie zbliżył się do cmentarza Stryjskiego. Zarośnięta drzewami i krzewami stara lwowska nekropolia sprawiała ponure wrażenie. Nie lubił tego miejsca. Niejednokrotnie w rozmowach z kolegami żartował, że jeśli coś mu się stanie, to tylko tutaj. Cmentarz dawał bowiem ewentualnym napastnikom doskonałe schronienie i jednocześnie umożliwiał im skuteczną ucieczkę.
Wtorkowy poranek był suchy i mroźny. Czechowski raźnym krokiem przemierzał pokrytą śniegiem ulicę. W pobliżu cmentarnej bramy spotkał sąsiada, z którym wymienił pozdrowienia.
- Nie odeszliśmy od siebie nawet stu metrów – zeznawał później ów sąsiad – kiedy nagle usłyszałem odgłos wystrzału. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, jak pan Czechowski pada na chodnik, a jakiś osobnik w czarnym palcie i z pistoletem w ręku ucieka w głąb cmentarza.
Po kilkudziesięciu minutach ulica Stryjska zaroiła się od policyjnych mundurów.
Zaalarmowane telefonicznie władze bezpieczeństwa na samochodach i motocyklach przybyły na miejsce – donosiła ówczesna prasa. - Cały aparat policyjny wprawiono w ruch. Obstawiono wszystkie rogatki i dworce kolejowe. Rozesłano na wszystkie strony wywiadowców policyjnych. Równocześnie z całą uwagą przystąpiono do badania terenu zbrodni, który zamknięto dla ruchu pieszego i kołowego.
Tym ostatnim zadaniem zajęła się „komisja śledcza”, powołana przez komendanta wojewódzkiego PP podinsp. Kozielewskiego. W sporządzonym protokole stwierdzono później, że podkom. Czechowski zginął od strzału w tył głowy, oddanym z bardzo bliskiej odległości. Śmierć nastąpiła momentalnie. Oficer policji padając, nie zdążył nawet wyjąć rąk z kieszeni palta. Sekcja zwłok wykazała ponadto, że do zabójstwa użyto broni małego kalibru. Zamachowiec strzelił tylko raz, pocisk utkwił w czaszce ofiary.
Ślady ucieczki zabójcy wyraźnie rysowały się na śniegu. Prowadziły w głąb cmentarza, na wzgórze. W pewnym momencie łączyły się z innymi. Najprawdopodobniej w tym właśnie miejscu na zabójcę czekało dwóch jego kompanów. Pewnie pomogli mu zmienić palto i pozbyć się broni. Zamachowiec ruszył w kierunku wzgórz Wuleckich. Na ul. Pełczyńskiej ślad się nagle urwał. Nie odnalazł go nawet wilczur „Echo”, duma lwowskiej policji.
W sumie więc pościg za zabójcą podkom. Czechowskiego nie powiódł się. Bardzo skąpe zeznania świadków także nie wniosły nic istotnego do wszczętego śledztwa.
W kręgu hipotez
Zamach na oficera PP był dokładnie zaplanowany i wykonany. To u nikogo nie budziło wątpliwości. Jaki był jednak jego motyw? Zemsta z pobudek osobistych, czy raczej akt terrorystyczny przeciwników istniejącego porządku prawnego? Jakkolwiek nie można było wykluczyć całkowicie pierwszej hipotezy, uwaga prowadzących śledztwo skoncentrowała się na wersji drugiej. Nie bez przyczyny zresztą.
Podkom. Emilian Czechowski od 10 lat kierował referatem spraw ukraińskich we lwowskiej komendzie PP. Rozpracowywał nielegalne struktury Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, posiadał bardzo bogatą wiedzę na ten temat, a dzięki fotograficznej wręcz pamięci do twarzy przechowywał w swojej głowie wizerunki bardzo wielu członków tej organizacji. Był autorem prawie wszystkich sukcesów policji woj. lwowskiego w walce z nacjonalistycznym podziemiem. Jego dziełem było m.in. wykrycie zabójców kuratora lwowskiego okręgu szkolnego Stanisława Sobińskiego w 1926 r., a także sprawców krwawego napadu rabunkowego na ambulans pocztowy pod Bóbrką, podczas którego zginął policjant, post. Gibczyński. Ostatnią sprawą, którą prowadził było śledztwo dotyczące zamachu na posła Tadeusza Hołówko, którego dokonano w 1931 r. w Truskawcu. Udało mu się wpaść na trop dobrze zakonspirowanych członków OUN, zamieszanych w tę zbrodnię. Brakowało jednak dowodów.
Kto wie, czy to nie ta właśnie sprawa przesądziła o losie podkom. Czechowskiego. Wielokrotnie bowiem otrzymywał anonimowe listy, w których grożono mu śmiercią za – jak pisano – „dławienie ukraińskich dążeń niepodległościowych”. Czechowski musiał zdawać sobie sprawę, że grozi mu niebezpieczeństwo, dlaczego więc bagatelizował zagrożenie?
Ten brak przezorności u doświadczonego oficera służby śledczej, zajmującego się na dodatek zwalczaniem bardzo silnego w tym czasie zjawiska terroryzmu ukraińskiego z pewnością musiał być później dokładnie analizowany przez prowadzących śledztwo. Nie znaleziono widać innego wytłumaczenia poza zwykłym uśpieniem czujności.
Samo przeprowadzenie zamachu, jego technika także wskazywały na bojówkarzy z OUN. W identyczny bowiem sposób zastrzelono na lwowskiej ulicy kuratora Sobińskiego. Też padł wówczas jeden tylko strzał, oddany wyćwiczoną ręką w tył głowy. Również w ucieczce pomagało zamachowcowi kilku ukraińskich nacjonalistów.
Mimo wyraźnych i uzasadnionych podejrzeń, aresztowania kilkudziesięciu działaczy OUN śledztwo w sprawie zabójstwa podkom. Czechowskiego utknęło w martwym punkcie.
Pogrzeb
24 marca 1932 r. na cmentarzu Janowskim we Lwowie odbył się pogrzeb podkom. Emiliana Czechowskiego. Jego dokładny przebieg znamy dzięki relacji tygodnika „Na Posterunku”. O godz. 12 w kościele o.o. Bernardynów odbyła się uroczysta msza, którą koncelebrował biskup Lisowski w otoczeniu licznego kleru. Następnie uformował się kondukt pogrzebowy. Na jego czele jechał konno kom. Kones, zastępca komendanta PP we Lwowie, a za nim podążała orkiestra 14 pułku ułanów. Za nią kroczyły dwa plutony policji konnej, potem orkiestra 40 pułku piechoty oraz kompania honorowa policji pieszej pod dowództwem kom. Giżejowskiego. Za kompanią honorową kroczył długi szereg delegacji z wieńcami.
Naliczono ich 21. Między innymi od wojewody lwowskiego, komendantów wojewódzkich PP ze Lwowa, Stanisławowa i Tarnopola, starosty lwowskiego, komendy PP m. Lwowa, wydziałów śledczych, komisariatów i Straży Granicznej. Karawan ze zwłokami poprzedzało jeszcze kilka miejscowych orkiestr oraz liczne duchowieństwo. Za karawanem podążała najbliższa rodzina oraz przedstawiciele władz z wojewodą dr Rożnieckim i prezydentem miasta Drojanowskim na czele. Ministerstwo SW reprezentował naczelnik Wydziału Bezpieczeństwa Kucharski, resort sprawiedliwości - prezes Sądu Okręgowego Antoniewicz oraz prezes Prokuratury Generalnej Hamerski.
Najwięcej było jednak policyjnych mundurów. Lwowskiego oficera odprowadzali koledzy z całej Polski. Z Komendy Głównej PP przyjechał podinsp. Piątkiewicz, w kondukcie szedł również komendant wojewódzki ze Lwowa podinsp. Kozielewski.
Nad grobem poległego oficera pożegnali wojewoda lwowski oraz komendant wojewódzki PP.
Miał chyba rację reporter policyjnego tygodnika, pisząc, że pogrzeb przemienił się w spontaniczną manifestację społeczeństwa lwowskiego.
Zabójca podkom. Emiliana Czechowskiego nie stanął przed sądem, nie poniósł tym razem zasłużonej kary. Mimo prowadzonego długo śledztwa, mimo klarownych przesłanek dotyczących samej zbrodni i jej zleceniodawców, nie udało się ustalić bezpośrednich wykonawców zamachu. Pozostały jedynie przypuszczenia. Podkom. Czechowski stał się jednym z kilkuset „kresowych” policjantów, zamordowanych skrytobójczo na rubieżach II RP.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”, „Tajny Detektyw”