Śmierć w „Ananasie”
7 sierpnia 1931 r. niemal wszystkie krajowe dzienniki na swych pierwszych stronach donosiły wielką czcionką: Student zastrzelił artystkę. Krwawy dramat miłosny w garderobie teatrzyka „Ananas” w Warszawie. Iga Korczyńska nie żyje. Sprawca – Zachariasz Drożyński - aresztowany.
Dalej następował opis zdarzenia z czwartkowego wieczora 6 sierpnia. Około godz. 19, tuż przed ostatnim spektaklem, do garderoby teatru przy ul. Marszałkowskiej (róg Złotej), przyszedł student prawa, 25-letni Zachariasz, niedoszły narzeczony 20-letniej Igi, tancerki wodewilowej. W ręku miał bukiet kwiatów. Znano go, więc wszedł bez przeszkód. W chwilę później dobiegły stamtąd trzy pistoletowe wystrzały. Kiedy otworzono drzwi garderoby Korczyńskiej, tancerka leżała w kałuży krwi. Nad nią słaniał się Drożyński, ściskając ramię. Przez palce wyciekała mu krew. Pistolet leżał na podłodze.
Rannych szybko zabrało pogotowie. Policjanci z urzędu śledczego zabezpieczyli ślady i broń, przesłuchali pierwszych świadków, którzy niewiele jednak mieli do powiedzenia. Nikt nie widział, co się działo w środku i jaki był powód pociągnięcia za spust przez Drożyńskiego. Jedna z koleżanek scenicznych Korczyńskiej, Helena Betcherowa-Stokowska zeznała, że to pewnie zemsta, bo Iga zerwała narzeczeństwo z Zachariaszem. Motyw wydawał się więc być prosty – kolejny zawód miłosny odrzuconego amanta. Nie pierwszy zresztą i nie ostatni na tym świecie.
„Tyrańska miłość”
Iga Korczyńska (prawdziwe nazwisko – Jadwiga Wielgus) zmarła po kilku godzinach w szpitalu nie odzyskawszy przytomności. Jak wykazała sekcja zwłok, otrzymała dwa postrzały w pierś. Kule przeszły na wylot. Rana Drożyńskiego okazała się niegroźna, na trzeci dzień opuścił szpital i został aresztowany.
Tymczasem prasa warszawska huczała od plotek. No cóż, takiej sprawy nie było tu od lat. Dokładnie od roku 1890, kiedy oficer gwardii carskiej Aleksander Barteniew zastrzelił swoją kochankę, młodą i popularną aktorkę scen warszawskich Marię Wisnowską. Rzekomo w przypływie miłosnych uniesień. O związku Korczyńskiej i Drożyńskiego rozpisywano się w detalach, ukazując Zachariasza zawsze w bardzo negatywnym świetle, jako bon vivanta (utracjusza), młodzieńca bez określonego zawodu i ambicji, który zawładnął sercem pięknej Igi i do tego jeszcze ją tyranizował: odbierał jej pieniądze (nazywał to „pożyczką”), znęcał się psychicznie, a podobno zdarzało się, że potrafił też uderzyć.
Ich znajomość trwała 4 lata, od roku 1927. W tym czasie Korczyńska, młodziutka 16-letnia tancerka występowała w teatrzyku ogródkowym „Wodewil” na Nowym Świecie. Szybko stałą się ulubienicą publiczności, a wśród kolegów i koleżanek cieszyła się dużą sympatią. Jej partnerem scenicznym był wówczas Konrad Ostrowski, który darzył dziewczynę poważnym uczuciem, starając się o jej rękę. Na swoje nieszczęście Iga wybrała jednak Drożyńskiego.
Znany krytyk teatralny okresu międzywojnia Henryk Liński, który dobrze znał Igę Korczyńską i śledził jej karierę, pisał na łamach „Tajnego Detektywa”: Zapowiadała się na primabalerinę baletu Teatru Wielkiego. Miała idealną figurę i harmonijne ruchy. Była stworzona do tańca klasycznego. Niestety, sytuacja materialna jej rodziny zmusiła ją do odejścia z baletu. Zmarł jej ojciec, musiała zaopiekować się chorą matką i siostrą, które pozostały bez środków do życia. Dla chleba poszła więc tańczyć do teatrzyków rewiowych. Miała propozycje przejścia do światowej sławy zespołu baletowego Diagilewa, mogła pracować w „Adrii”, wyjeżdżać na tourne z Hanką Ordonówną, ale bała się swego narzeczonego. On zabraniał jej wszystkiego i ciągle straszył, że ją zabije.
Zazdrosny czy przebiegły?
Blisko cztery lata zakochana Iga tolerowała fanaberie i udręki swego amanta. Wiosną 1931 r. coś w niej pękło, miała już dość Drożyńskiego, jego pretensji i ciągłych żądań. Postanowiła ostatecznie z nim się rozstać. Zabroniła mu przychodzenia do teatru, nie odpowiadała na telefony, kolegów prosiła o ochronę w drodze do domu na ul. Sienną 36, gdzie mieszkała. Żyła jednak w ciągłym strachu, obawiając się spełnienia gróźb przez odrzuconego kochanka. Nie ukrywała tego przed koleżankami.
Po zerwaniu Drożyński nie pokazał się więcej w teatrze. Czasami widywano go wieczorem przed „Ananasem”, jakby oczekującego na Igę, ale nigdy nie odważył się do niej podejść. Korczyńska była zawsze w towarzystwie kolegów.
Z zeznań świadków składanych w urzędzie śledczym ułożył się nieciekawy wizerunek Drożyńskiego. Pod przyjemnym obliczem kryło się mroczne wnętrze dręczyciela i szantażysty, człowieka bez skrupułów, działającego z pełną premedytacją – pisał „Kurier Warszawski”. On sam tłumaczył swój stosunek do ukochanej ciągłym stanem silnego wzruszenia psychicznego, czyli permanentną zazdrością, która w końcu zmusiła go do zbrodni. Nie panował nad sobą, działał w afekcie – tłumaczył śledczym.
Czy tak rzeczywiście było? Zdaniem funkcjonariuszy policji, zebrane w śledztwie ustalenia wskazywały raczej na świadome i w pełni kontrolowane działanie sprawcy. A motywem zabójstwa było nie tyle uczucie rozpaczy z powodu utraty ukochanej, ile zemsta nad eksploatowaną dziewczyną, która nie pozwoliła się już więcej wyzyskiwać. Na niekorzyść zabójcy przemawiała też jego niezbyt chlubna przeszłość. Jako urzędnik magistratu dopuszczał się kradzieży i defraudacji, za co został dyscyplinarnie zwolniony. Miał również na swoim „koncie” 6-miesięczny wyrok za sfałszowanie dokumentów i ich użycie. W toku postępowania wyszło też na jaw, że „eksploatację” kobiet wypróbował już wcześniej na jednej ze swoich biurowych koleżanek.
Proces
W końcu kwietnia 1932 r. Zachariasz Drożyński stanął przed Sądem Okręgowym w Warszawie pod zarzutem zamordowania tancerski kabaretowej Jadwigi Wielgus-Korczyńskiej. Średniego wzrostu, ciemny blondyn o gładko przyczesanych i starannie podstrzyżonych włosach – pisał reporter tygodnika „Tajny Detektyw”. Nawet w więzieniu nie stracił szyku i elegancji. Dobrze skrojone ubranie, śnieżnej białości sztywny kołnierzyk, świeżuteńki misternie zawiązany krawat i jedwabna chusteczka w kieszonce. Drożyński jest człowiekiem inteligentnym. Mówi konsekwentnie i na każde pytanie znajduje logiczną odpowiedź.
- Przyznaję się do winy, ale zabić nie chciałem. Czyż można chcieć zabić osobę, którą się kocha?
Słowa te wypowiada Drożyński głosem złamanym, a jednak trudno jest uchwycić, czy jest to nuta szczera czy udana. Cała sprawa zrodziła się w atmosferze teatralnej, oskarżony jest teatralny i większa część publiczności jest teatralna…
Zasadniczą dla sądu kwestią było stwierdzenie, czy krytycznego wieczoru oskarżony przybył do teatru z zamiarem uśmiercenia Korczyńskiej, czy sięgnął po broń pod wpływem impulsu. Po czterech dniach procesu (przesłuchano kilkudziesięciu świadków), który – jak pisała prasa - stał się aktualną sensacją bawiącej się stolicy i zgromadził ogromne rzesze publiczności – sąd stanął po stronie Drożyńskiego. Uznał racje obrońców, że oskarżony działał w stanie wzburzenia duchowego (art. 458 cz.I ówczesnego k.k.) i skazał go na 8 lat ciężkiego więzienia. W uzasadnieniu wyroku sędzia Klemens Hermanowski podkreślił, że afekt spowodowany był prowokacyjnym zachowaniem Korczyńskiej podczas ich ostatniego spotkania w teatrze.
Sprawę zabójstwa Jadwigi Korczyńskiej rozpatrywał ostatecznie Sąd Apelacyjny (w połowie listopada 1932 r.). Jego werdykt był jeszcze bardziej korzystny dla Drożyńskiego, któremu obniżono karę więzienia o 2 lata. Po raz kolejny uśmiechnęło się do niego szczęście.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Tajny Detektyw”