Korupcja na zamówienie cz. 2
Cisza przed burzą
O tym, że za murami ministerstwa i KG PP coś się jednak działo, a publikacje prasowe nie pozostawały bez echa, świadczą liczne zmiany kadrowe przeprowadzane w Urzędzie Śledczym od połowy 1926 r. Z dniem 22 sierpnia zwolniono ze stanowiska dotychczasowego naczelnika urzędu, podinsp. Maurycego Sonnenberga, doświadczonego śledczego, świetnego fachowca, autora podręczników dla policjantów, wielokrotnego delegata Policji Państwowej na międzynarodowe kongresy. Jego miejsce zajął na krótko nadkom. Stefan Chełmicki. W sierpniu 1927 r., po reorganizacji policji (w kwietniu 1927 r. w KG PP utworzono Centralę Służby Śledczej), w struktury stołecznego urzędu śledczego włączono policję polityczną (powstały dwie sekcje: polityczna i kryminalna). Naczelnikiem nowego Urzędu Śledczego został kom. Wacław Suchenek-Suchecki, dotychczasowy szef okręgowego urzędu policji politycznej.
Prawdopodobnie „swąd” wokół stołecznej policji kryminalnej i „nieprzemyślana” wypowiedź komendanta głównego PP insp. Borzęckiego przyczyniły się do jego odejścia z urzędu. 4 listopada 1926 r. Rada Ministrów na swym posiedzeniu postanowiła przenieść insp. Borzęckiego w stan spoczynku, a na jego miejsce powołać płk. Janusza Jagryma Maleszewskiego, urlopowanego w tym celu bezterminowo z czynnej służby wojskowej.
Niespełna miesiąc przed swym odejściem komendant Borzęcki, z osobistego polecenia ministra SW gen. Sławoja Składkowskiego rozkazał inspektorowi bezpieczeństwa p. Mackiewiczowi rozpoczęcie natychmiastowego ścisłego i tajnego dochodzenia przeciwko urzędnikom warszawskiego urzędu śledczego.
Nie znam wyników tego wewnętrznego dochodzenia, ale z pewnością inspektor Mackiewicz musiał znaleźć jakieś przekonywające dowody winy, skoro sędzia śledczy Jaworowski zdecydował się wszcząć formalne postępowanie w sprawie o korupcję. Po blisko rocznym śledztwie akt oskarżenia wpłynął do Sądu Okręgowego w Warszawie. Skierowany był przeciwko pięciu funkcjonariuszom urzędu: kom. Marianowi Ludwikowi Kurnatowskiemu (lat 59), podkom. Leonardowi Dobieckiemu (lat 39), przodownikom Władysławowi Marczakowi (lat 38) i Władysławowi Rutkiewiczowi (lat 40) oraz st. post. Feliksowi Tyszczyńskiemu (lat 42). Wszystkim postawiono zarzuty z art. 656 i 657 k.k. (przyjmowanie korzyści majątkowej przez urzędnika państwowego).
Zarzuty były poważne, gorzej z dowodami winy. Akt oskarżenia opierał się głównie na rewelacjach red. Wojnicza, zamieszczanych w „Głosie Prawdy”, raporcie zwolnionego ze służby st. przod. Teoodora Sroczyńskiego, skierowanym w sierpniu 1926 r. do komendanta głównego PP (zawierał informacje o rzekomych nadużyciach popełnionych przez niektórych funkcjonariuszy urzędu), oraz zeznaniach świadków, nie popartych jednak żadnymi konkretnymi dowodami.
Kom. Kurnatowskiemu akt oskarżenia zarzucał żądanie 10 tys. zł od jubilera Kazimierza Kędzierskiego za wykrycie sprawcy kradzieży w jego sklepie. Komisarz, rozmawiając z poszkodowanym o tej nagrodzie w swoim gabinecie, miał się odezwać: Proszę te pieniądze zaraz kłaść na stół. Kędzierski dysponował tylko dwoma tysiącami i tyle chciał dać, ale Kurnatowski odpowiedział : To mało!
Poza tym razem z podkom. Dobieckim oskarżeni byli o żądanie 5 tys. zł od aktorki filmowej Marii Apfelbaum, znanej pod pseudonimem scenicznym „Lelli Morelli”. W tramwaju skradziono jej pamiątkową broszkę, wartości 15 tys. zł (z brylantem indyjskim wielkości 22 karatów). Aktorka godziła się na łapówkę, ale niższą (3 tys. zł), więc biżuteria się nie odnalazła. Dobiecki oskarżony był ponadto o wymuszanie łapówek pod groźbą umieszczenia fotografii w albumie przestępców oraz za osadzanie i zwalnianie z aresztu. Pozostałych policjantów pociągnięto do odpowiedzialności za wymuszanie i pobieranie łapówek w różnej wysokości i przy różnych okazjach.
Na ławie oskarżonych
16 stycznia 1928 r. zawieszeni w czynnościach funkcjonariusze stołecznego Urzędu Śledczego zasiedli na ławie oskarżonych Wydziału VIII Karnego Sądu Okręgowego w Warszawie. Sala rozpraw była przepełniona, ale i tak nie pomieściła wszystkich chętnych obejrzenia nietykalnych – jak powszechnie uważano – funkcjonariuszy śledczych w roli oskarżonych. Już od wczesnego rana gromadzą się olbrzymie tłumy w gmachu sądowym – pisał „Głos Prawdy”. – Kuluary, schody, przedsionek zapchane formalnie mrowiem ludzkiem, składającem się przeważnie z szumowin najgorszego gatunku. Mnóstwo policji powstrzymuje amatorów cudzej własności od wypróbowania swoich zdolności. Zaciekawienie olbrzymie.
Sprawa była naprawdę precedensowa. Gazety pisały o sanacji w Urzędzie Śledczym. Głośno zastanawiano się, czy to rzeczywiście początek oczyszczania życia publicznego w Polsce, zapowiadanego przez obóz rządowy. Powszechnie uważano, że kraj jest przesiąknięty korupcją, którą odziedziczyliśmy po zaborcach i nie możemy jej wyplenić. Może Policja Państwowa daje wreszcie przykład? – pytano retorycznie.
Punktualnie o godz. 10 na salę weszli członkowie składu orzekającego: sędzia Kozakowski – przewodniczący, oraz dwaj asesorzy: Posemkiewicz i Rościszewski. Oskarżał prokurator Nissenson. Policjantów broniło pięciu znanych adwokatów warszawskich: Jan Nowodworski, wybitny karnik, dziekan Rady Adwokackiej, mec. Wacław Brokman oraz Mieczysław i Nikodem Goldsteinowie. Do rozprawy wezwano ogółem około stu świadków (w tym ze strony urzędu prokuratorskiego ok. 80). Wszyscy oskarżeni odpowiadali z wolnej stopy, dzięki wpłaconym wcześniej bardzo wysokim kaucjom (np. dla kom. Kurnatowskiego wyznaczono kwotę 10 tys. zł, wówczas była to równowartość dobrego samochodu osobowego). Żaden z oskarżonych nie przyznał się do zarzucanych czynów, żaden też nie chciał składać wyjaśnień. Jedynie wywiadowca Władysław Marczak stwierdził, że oskarżono go przez zemstę. Wszyscy natomiast podkreślali, że są niewinni.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, zdj. „Tajny Detektyw”. „Ilustrowany Kurier Codzienny”