Postrach Podhala
Andrzej Szczerba-Bazaliński, Cygan ze wsi Sromowce Wyżne koło Szczawnicy, kreował się w latach 30-tych ubiegłego wieku na legendarnego Janosika. Był jednak pospolitym, żądnym pieniędzy, bandytą. Dla ich zdobycia nie cofał się przed niczym. Okrzyknięto go „postrachem Podhala”.
Złodziej z zamiłowania
Rozpoczynał od drobnych kradzieży i rozbojów. Już jako nastolatek kradł sąsiadom kury, rówieśnikom zabierał papierosy i drobne monety, opornych przymuszał biciem. Kiedy nieco podrósł, skrzyknął kilku kumpli i wspólnie stworzyli złodziejską szajkę, grasującą od Nowego Targu do Szczawnicy. Kradli góralom konie, bydło i owce, które szybko szmuglowali przez granicę do Czech.
Przez kilka lat udawało im się omijać policyjne zasadzki, uciekać pościgom i zupełnie swobodnie obmyślać plany kolejnych napadów. Im bardziej jednak bandycka kartoteka Bazalińskiego pęczniała, tym większy strach opanowywał mieszkańców Podhala.
Kiedy wreszcie latem 1921 r. jego szajka trafiła za kraty, podhalańscy górale odetchnęli z ulgą. Przez 8 lat spali spokojnie. Tyle bowiem przesiedział za murami więzienia w Nowym Sączu Cygan Bazaliński. Jego kompani niewiele mniej.
Po wyjściu na wolność cygański watażka odbudowuje bandę i swoją pozycję w jej szeregach. Znów rabuje, kradnie, podpala. Na Podhale powraca strach. Atmosferę zagrożenia jeszcze bardziej podgrzewa ówczesna prasa. Opisując jego napady i grabieże, przyrównuje Bazalińskiego do dzikiego zwierza, które raz zakosztowawszy krwi ludzkiej, szuka jej wszędzie. Morduje nie tylko ludzi, którzy stoją mu na przeszkodzie(…), ale nie waha się zbroczyć swych rąk nawet krwią niewinnych dzieci. Gdzie tylko przechodzi drogę, za nim znaczą się strumienie wylanej krwi, a niebo rozjaśnia łuna pożogi, wzniecona jego zbrodniczą ręką.
Uzbrojeni w broń palną bandyci czuli się bezkarni. Napadali znienacka nawet całe wsie, rabując dobytek górali, po czym dosiadali swych małych rączych koników i znikali w leśnych ostępach.
Wróg publiczny
Tym razem jednak Szczerba-Bazaliński nie miał tyle szczęścia, co poprzednio. Po kilku miesiącach grabieży został namierzony i osaczony przez policję. W głównej mierze dzięki pomocy podhalańskich górali, którzy mieli już dosyć terroru cygańskiego watażki. Przewieziony do więzienia w Nowym Sączu, Bazaliński nie załamuje rąk. Zdaje sobie sprawę, że „recydywa” może go drogo kosztować. Perspektywa spędzenia kilkunastu lat za kratami mobilizuje go do działania, postanawia za wszelką cenę uciec. Okazję dostrzega w mocno skruszałym murze. Żelaznymi prętami, wyłamanymi z łóżka, pracowicie wydłubuje cegły. Po tygodniu wydostaje się na wolność. Wraz z nim z nowosądeckiego więzienia ucieka kilku innych przestępców. Razem wracają w góry.
Zbójecka natura znów bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Bazaliński organizuje kolejną bandę, uzbraja ją, planuje napady. Grasuje po obu stronach granicy, wymykając się ciągle czeskim i polskim policjantom i pogranicznikom. O niektórych jego ucieczkach krążą legendy. Jak choćby ta z września 1931 r., kiedy osaczony w Pieninach, u szczytu Sokolnicy, skoczył w przepaść. Sądzono, że zginął, ale nie znaleziono jego ciała. Już wkrótce kolejnym napadem potwierdził, że żyje i ma się dobrze.
Innym razem, okrążony przez czeskich żandarmów, zastrzelił trzech z nich, po czym zniknął w górskim lesie.
Mord w Zońkówce
Jeśli ktoś miałby jeszcze cień wątpliwości, czy Szczerba Bazaliński był pospolitym bandytą czy kontynuatorem legendy Janosika, to po zbrodni w podzakopiańskiej Zońkówce z pewnością pozbył się złudzeń. Doszło do niej w nocy z 22 na 23 listopada 1930 r. Do góralskiej drewnianej „gazdówki” Reginy Chycowej-Mulik – jak ustalono - Bazaliński włamał się sam. Z siekierą w ręku. Góralka uchodziła za osobę majętną, przypuszczał więc, że nieźle się obłowi.
Zbudzona hałasem wyważanego okna gospodyni w blasku zapalonej świecy rozpoznała groźnego Cygana. „Bazaliński, czego ty chcesz?” – zapytała wystraszona. „Dawaj pieniądze! Szybko, bo zabiję!” – odpowiedział. Nie pomogły tłumaczenia, że ma tylko kilkanaście złotych i parę pierścionków. Chciał więcej. Nie dostał. Uniósł siekierę i z całej siły uderzył. Ostrze roztrzaskało głowę.
Zaczął przetrząsać szafki i szuflady. Wtedy usłyszał dochodzące z drugiej izby jakieś głosy. Zaskoczony, w pierwszej chwili chciał uciekać, ale przeraziła go myśl, że pozostawi świadka. Nie wiedział, że tej nocy u babci Reginy pozostali dwaj wnukowie, 9-letni Janek i 6-letni Jędrek, oraz służąca Anna Mąkówna.
Bandzior chwycił siekierę i wpadł do pokoju. Uderzał raz po raz, byle szybciej zakończyć swą makabryczną robotę. Potem, dla zatarcia śladów, wzniecił w środku pożar i wybiegł z chałupy.
Krwawą masakrę przeżył tylko Jędrek Chyc. Poraniony, mocno broczący krwią, zdołał wydostać się z płonącego domu i ostatkiem sił dowlec się do mieszkających nieopodal rodziców.
Bez przebaczenia
Przeszło dwa lata grasował jeszcze Szczerba Bazaliński na Podhalu. Niewątpliwie sprzyjało mu szczęście i dobra znajomość trudnego górskiego terenu. Jednak głównie zadecydowały o tym braki logistyczne ówczesnej Policji Państwowej, zwłaszcza znikoma liczba samochodów i motocykli oraz raczkująca dopiero łączność. Dzięki temu bandyta był zawsze o krok przed grupą pościgową.
Po okrutnej zbrodni w Zońkówce grunt mocno już palił się Bazalińskiemu pod nogami. Osaczano go coraz bardziej, rozpracowywano jego kontakty, likwidowano kryjówki. Górale poprzysięgli mu zemstę i chętnie współpracowali z policją. Na początku lipca 1933 r. wywiadowcy uzyskali informację, że w pobliżu Mszany Dolnej mieszka kochanka Bazalińskiego Aniela Luboń. To był przełomowy moment dla likwidacji bandy i jej herszta.
Dom i zabudowania gospodarcze Luboniów poddano stałej obserwacji. Czekano na niego blisko miesiąc. W nocy z 22 na 23 lipca zauważono sylwetkę mężczyzny skradającego się do okna kochanki. Umówionym sygnałem zapukał w szybę, po czym wśliznął się do środka.
Nad ranem silny oddział szturmowy PP otoczył szczelnym kordonem gospodarstwo Luboniów. Wyznaczeni funkcjonariusze, zabezpieczeni metalowymi pancerzami, zaatakowali jednocześnie drzwi i okna drewnianej chałupy. Bazaliński był kompletnie zaskoczony, nie zdążył nawet sięgnąć po broń.
Przewieziono go do Nowego Sącza. Tu, w znanym już sobie zakładzie karnym oczekiwał na proces. Podjął nawet próbę ucieczki, usiłował popełnić samobójstwo, łykając metalowe łyżki, ale nie udało mu się. Tym razem znajdował się pod specjalnym nadzorem.
3 czerwca 1934 r. zasiadł na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Nowym Sączu. Nie był to już ten krzepki Cygan-góral – donosiła ówczesna prasa – ale postać zgarbiona, wynędzniała, o zamarłych oczach.
Trybunał, któremu przewodniczył sędzia dr Lesiak, nie dopatrzył się żadnych okoliczności łagodzących. Andrzej Szczerba Bazaliński skazany został na karę śmierci przez powieszenie. Na nic zdały się usiłowania obrony, aby bandytę uznać za niepoczytalnego. 9 grudnia 1934 r. wyrok stał się prawomocny. W kilka dni później „postrach Podhala” zawisł na szubienicy. Miał niespełna 35 lat.
Źródło: BEH-MP/KGP/JP, fot: „Tajny Detektyw”