Krwawe pogranicze
Napad na Stołpce trwał godzinę. W nierównej walce z sowieckimi dywersantami zginęło siedmiu funkcjonariuszy PP, kilku zostało rannych. Był najtragiczniejszy epizod w historii polskiej Policji okresu międzywojnia.
Zakończenie wojny z bolszewicką Rosją w 1920 r. nie przyniosło uspokojenia na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Podpisany 18 marca 1921 r. Ryski Traktat Pokojowy regulował kwestie sporne, ale tylko na papierze. W rzeczywistości śmierć zbierała tu nadal obfite żniwo.
Napady rabunkowe, grabieże, kontrabanda, ataki terrorystyczne komunistycznych bojówek, agitacja sowieckich prowokatorów były niemalże codziennością. W samym tylko 1924 r. policyjne statystyki odnotowały na pograniczu polsko-sowieckim 189 napadów rabunkowych i dywersyjnych oraz 28 zamachów sabotażowych z udziałem około 1000 dywersantów. Polskie władze administracyjne nie były w stanie skromnymi siłami opanować sytuacji i zaprowadzić porządku na rozległej, liczącej około 2000 km granicy wschodniej. Na odcinku 500 km przebiegała ona lasami, 460 km bagnami i błotami, a 450 km terenem otwartym i pagórkowatym. Zapewnienie jej szczelności przy ówczesnych możliwościach technicznych było niemożliwe, stwarzało jednak doskonałe warunki do działania dla przestępców i dywersantów.
Stołpce
Ówczesna prasa pełna jest opisów bestialskich napadów, grabieży i mordów dokonywanych na Kresach w początkach lat 20-tych ubiegłego wieku na polskiej ludności. Odbywają się one według pewnej reguły – pisał w 1924 r. tygodnik „Światowid”. – Mniej lub więcej liczna grupa kresowych opryszków zbierała się po tamtej stronie granicy, przechodziła ją, wdzierała się nawet głęboko w głąb kraju, otaczała samotne zagrody, brała łup i uciekała z powrotem za granicę. W napadach takich główną rolę grał zazwyczaj rewolwer, karabin, nierzadko nawet karabin maszynowy. Świadczy to o tem, że bandyci na terytorium sowieckim mieli zawsze dużo czasu i sposobności, ażeby te napady w spokoju przygotować.
W nocy z 3 na 4 sierpnia 1924 r. wydarzyło się jednak coś, co zburzyło ten dotychczasowy schemat. Zbrodniczy napad bandy bolszewickiej. 150 zbirów uzbrojonych napadło na Stołpce. Zniszczenie sieci telefonicznej i telegraficznej. Bandyci ciężko ranili telegrafistę, zabili policjanta. Walka na ulicach miasta i okolicach trwa – donosił w poniedziałkowy poranek, 4 sierpnia, „Kurier Wileński” w swoim dodatku nadzwyczajnym. Jak to zwykle z takimi newsami bywa, pisane na gorąco zazwyczaj nie są zbyt dokładne. Tak było i tym razem. Ale już następne precyzowały przebieg zdarzeń. Wynikało z nich, że o godz. 1,20 banda dywersyjna w sile około 100 ludzi, uzbrojona w karabiny maszynowe i granaty, napadła na przygraniczne, powiatowe miasteczko Stołpce w woj. nowogródzkim. Po przekroczeniu granicy dywersanci zniszczyli wszystkie połączenia telegraficzne i telefoniczne, otoczyli miasteczko patrolami, po czym przystąpili do wykonania swego zbrodniczego planu. Ich celem było zniszczenie urzędów państwowych (m.in. starostwa, komendy powiatowej i posterunku PP, urzędu skarbowego, poczty), a także stacji kolejowej i aresztu miejskiego. Wszystkich stawiających opór mieli na miejscu likwidować. Bandę podzielono na 3 grupy, które miały jednocześnie zaatakować siedzibę starostwa, komendę powiatową PP i stację kolejową.
Służbę wartowniczą przy Kasie Skarbowej w budynku starostwa pełnił w tym czasie post. Leon Pikiera. To do niego ktoś krzyknął po rosyjsku: „Stać i nie ruszać się z miejsca!” Policjant nie usłuchał, błyskawicznie wbiegł do środka budynku, ryglując za sobą drzwi. Posypały się strzały z broni maszynowej i pistoletów. Przebywający w urzędzie dyżurny starostwa, woźny oraz policjant również odpowiedzieli ogniem. Z budynku stojącego naprzeciw do walki włączył się też zastępca starosty. Po około 15 minutach bandyci wycofali się i ruszyli w kierunku poczty.
Śmierć policjantów
Atak na urząd starosty był jednocześnie sygnałem do rozprawy ze stróżami prawa i zniszczeniem policyjnych jednostek. Bandyci zaatakowali równocześnie siedzibę komendy powiatowej PP przy ul. Szpitalnej oraz posterunek kolejowy policji na dworcu PKP. Do oświetlonej dyżurki komendy wrzucili przez okno granat, który ogłuszył pełniącego służbę policjanta. Huk eksplozji zerwał na nogi śpiącego na piętrze kom. Chludzińskiego, który chwycił karabin i przez okno ostrzeliwał napastników, uniemożliwiając im wtargnięcie do wewnątrz budynku.
Napotkawszy na opór od strony ulicy, bandyci skierowali się na zaplecze komendy, gdzie w budynku gospodarczym ulokowano stajnię. Akurat trzech policjantów oporządzało tam konie. Na widok uzbrojonych napastników dwaj ukryli się w sianie, trzeci – Kazimierz Kwaśniewski nie zdążył. A może nie chciał? Bandyci polecili mu wyprowadzić zwierzęta, po czym z zimną krwią zastrzelili go na ulicy.
W tym samym czasie inna grupa dywersantów zaatakowała dworzec kolejowy i mieszczący się tam posterunek PP. Nim zaskoczeni policjanci zdążyli sięgnąć po broń, dosięgły ich kule z karabinów maszynowych. Na miejscu zginęli posterunkowi Lucjan Rostek i Stanisław Wojdera, ciężko ranni zostali komendant posterunku st. post. Ryszard Matyjaszkiewicz (zmarł w szpitalu) oraz Józef Cichowski. Cudem uratował się post. Szewczyk, który padł na ziemię i udał zabitego.
Opanowawszy dworzec, dywersanci zniszczyli centralę telegraficzną i nastawnię. Następnie zdemolowali urząd pocztowy. Zrabowali stamtąd kilka tysięcy złotych i papiery wartościowe.
Usiłujących stawić im opór policjantów: Bernarda Fossa, Ignacego Korziuka i Pawła Lisiewicza osaczyli i bez pardonu zlikwidowali seriami z karabinów. Potem, bez przeszkód opanowali areszt miejski (uwolnili z niego 18 przestępców, którzy po kilku godzinach sami do niego wrócili), splądrowali sklepy Malcerzona, Najfelda i Chajeła, ograbili kilkanaście mieszkań prywatnych, po czym w tartaku Kitajewicze zastrzelili kierownika Goldbauma i uprowadzili 7 koni.
Około godz. 2,30 bandyci załadowawszy łupy na kilka furmanek opuścili w pośpiechu miasteczko. Do granicy mieli ok. 20 km i żadnej pewności, że dotrą tam bez przeszkód.
Pościg i kara
Napad na Stołpce trwał godzinę. Był najtragiczniejszym epizodem w historii polskiej Policji okresu międzywojnia. W nierównej walce z sowieckimi dywersantami zginęło siedmiu funkcjonariuszy PP, urzędnik starostwa oraz dwie osoby cywilne. Kilku innych policjantów odniosło rany postrzałowe.
Pierwsza wiadomość o zdobyciu miasteczka i sterroryzowaniu jego mieszkańców dotarła do urzędu wojewódzkiego w Nowogródku oraz stacjonującego w okolicy wojska dopiero w momencie, gdy bandyci szykowali się już do ucieczki. Zorganizowana natychmiast akcja pościgowa doprowadziła do zatrzymania trzech pierwszych bojówkarzy oraz odzyskania furmanek z łupami. Bolszewicki oddział dywersyjny rozbił się wtedy na małe grupy i rozproszył po okolicznych lasach. Bandyci usiłowali na własną rękę, pojedynczo przekraczać granicę. Pomagali im w tym sowieccy pogranicznicy, ostrzeliwując polskich ułanów i policjantów, którzy starali się przeciąć dywersantom drogę ucieczki.
Uroczysty pogrzeb poległych policjantów odbył się 6 sierpnia 1924 r. Zgromadził olbrzymie rzesze społeczeństwa różnych wyznań i narodowości. Władze państwowe reprezentował wojewoda nowogródzki Władysław Raczkiewicz, Komendę Główną PP insp. Władysław Galle. W ostatniej drodze bohaterskim policjantom towarzyszyli również komendanci okręgowi PP, delegacje funkcjonariuszy z całego kraju, przedstawiciele innych służb mundurowych. W imieniu rządu ostatni hołd poległym złożył wojewoda Raczkiewicz. Miasto Stopce postanowiło ufundować pomnik ofiarom sowieckiego napadu.
Obława na komunistycznych terrorystów trwała do końca sierpnia, schwytano ich kilkunastu. Pierwsi: Mikołaj Goriaczko, Edward Karczmarczyk vel Sapiński oraz Piotr Joda stanęli przed sądem doraźnym w Nowogródku 25 sierpnia 1924 r. Goriaczko i Joda przyznali się do winy, choć podkreślali, że działali pod przymusem. Opisali przy tym szczegółowo 6-miesięczne szkolenie terrorystyczne, prowadzone przez oficerów bolszewickich w Mińsku, a potem sam przebieg napadu i ucieczkę. Całą winę zrzucili na swego komendanta, niejakiego Boryksiewicza, którego bali się jak ognia.
Sąd, opierając się na zeznaniach bezpośrednich świadków napadu, którzy rozpoznali w oskarżonych sowieckich terrorystów, skazał wszystkich na karę śmierci przez rozstrzelanie. Prezydent RP skorzystał z prawa łaski jedynie w stosunku do Piotra Jody, który nie brał udziału w mordach, będąc tylko wartownikiem. Na dwóch pozostałych bandytach wyrok wykonano.
Po tragedii w Stołpcach zebrał się Komitet Polityczny Rady Ministrów z udziałem prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego. Tematem posiedzenia była ocena sytuacji na Kresach Wschodnich. Jednomyślnie podjęto uchwałę o konieczności zastąpienia policji granicznej nową formacją – Korpusem Ochrony Pogranicza, zorganizowanym na wzór wojskowy dla zabezpieczenia „płonącej granicy” ze Związkiem Radzieckim. Już w kilkanaście dni później, 12 września 1924 r., ukazał się rozkaz o powołaniu KOP.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot:. „Światowid”, „Na Posterunku”