Aktualności

„Panicz” i Panek - krwawy duet

Data publikacji 27.05.2020

„Panicz” i Panek - bandycki duet z Podkarpacia lat dwudziestych ubiegłego stulecia. Przez kilka lat terroryzował ludność pow. łańcuckiego i sąsiednich. Ma na swoim koncie siedem zabójstw i kilkadziesiąt napadów z bronią w ręku. Mimo to niektórzy uważali tych bandytów za „dobrych zbójów”.

Nie byli jedyną bandą grasującą w tym czasie na Rzeszowszczyźnie, ale bezwzględnością przewyższali innych. Ich imiona wymawiano ze zgrozą i strachem, a dookoła ich postaci i czynów krążyły najrozmaitsze legendy –pisał tygodnik „Tajny detektyw” w 1932 r. Jedna z nich dotyczyła „janosikowego” niekiedy sposobu postępowania obu bandytów. Dziś powiedzielibyśmy, że mieli gest – pański gest – dzieląc się czasami zdobycznymi łupami z wiejską biedotą. Stąd właśnie wziął się pseudonim jednego z nich, Franciszka Kosiora – „Panicz”.

Życie pod przykryciem

To on był szefem bandy. Pochodził z nieodległego Jarosławia. Młody (dobiegał dopiero trzydziestki), przystojny, inteligentny i sprytny. W przeciwieństwie do swych kompanów skończył szkołę wydziałową (coś pomiędzy szkołą powszechną a średnią), ale nie interesowała go praca „za biurkiem”. Imponował mu świat przestępczy, zwłaszcza ten amerykański, opisywany szeroko w bulwarowej prasie. Prawdopodobnie utożsamiał się z jego przedstawicielami, zazdrościł im władzy i pieniędzy.

W 1919 r. „Panicz” postanowił stworzyć bandę rabunkową. Szukał „bratnich dusz”, zaufanych i oddanych mu kompanów. W jakich okolicznościach zetknął się z Marcinem Pankiem, który pochodził spod Krosna – nie wiadomo. Jak podaje Ryszard Dzieszyński w swej książce „Miłość, pieniądze, śmierć”, w czasie I wojny światowej Panek wcielony został do armii austriackiej, walczył na froncie wschodnim, był trzykrotnie ranny. W 1918 r. wstąpił do Czwartej Dywizji Strzelców Kubańskich dowodzonej przez gen. Lucjana Żeligowskiego, która w składzie wojsk białogwardyjskich walczyła z bolszewikami. Rok później został zdemobilizowany, wrócił w rodzinne strony. Bez pracy i środków do życia, szukał jakiegoś zajęcia. Los zetknął go z „Paniczem”, przypadli sobie do gustu i postanowili razem „pozbójować”. Wkrótce dołączyli do nich trzej inni jeszcze kryminaliści: Maurycy Hochman, Stanisław Stafiej i Mateusz Socha. Wspólnie rozpoczęli napady i grabieże, stając się szybko postrachem całego powiatu rzeszowskiego i przylegających doń powiatów łańcuckiego, przeworskiego i kolbuszowskiego.

Wybór terenu działania nie był przypadkowy. Te rejony znali doskonale, tu się wychowali i dorastali. Tu buszowali po leśnych ostępach, a później znikali w nich przed policyjnymi obławami. Trzeba przyznać, ze „Panicz” nie był zwykłym rzezimieszkiem od „mokrej roboty”. Pewnie też dlatego tak długo udawało mu się uniknąć wpadki. Każdy napad planował w szczegółach, zarówno na czas akcji, jak i po jej zakończeniu, rozdzielając role między swych kompanów. Regułą, której przestrzegał było indywidualne znikanie z miejsca zdarzenia (każdy w swoją stronę) i nie wchodzenie w drogę policji. W tym celu za pierwsze zrabowane pieniądze „Panicz” i Panek nabyli nieruchomości w Moszczenicy, w odległym o ok. 250 km powiecie piotrkowskim, gdzie pod przybranymi nazwiskami wiedli życie przykładnych gospodarzy. Na rozboje wyruszali niczym urzędnicy w delegacje – z teczkami i kanapkami. Ten kamuflaż dosyć długo gwarantował im anonimowość, a tym samym i bezkarność.

Na drodze zła

Zaczynali od drobnych napadów na podłańcuckich gościńcach, ograbiając z gotówki powracających z targów co zasobniejszych włościan. Scenariusz tych napadów z reguły był ten sam: leśna droga, wycelowana broń, zastraszenie, rabunek. W razie odmowy – pięści. Jeśli i one nie pomagały -  kipisz na furmance i niszczenie niesprzedanych produktów.

Raz tylko „Paniczowi” puściły w takiej sytuacji nerwy i pociągnął za spust. Było to wczesnym rankiem 16 marca 1923 r. Na drodze z Sokołowa Małopolskiego do Kolbuszowej bandyci zatrzymali kilka furmanek. Zażądali haraczu, czemu zdecydowanie przeciwstawił się żydowski kupiec Gedeon Amsterdam. „Panicz” nie miał tym razem ochoty na dyskusję i jednym strzałem ze swego manlichera pozbawił go życia. Sprawcę ustalono dopiero po dwóch latach.

Początkowo nie wiedziano również komu przypisywać liczne napady na chłopskie gospodarstwa. „Zbóje” – jak ich nazywała miejscowa ludność – zjawiali się nocą, grozili śmiercią i zabierali, co chcieli. Zszokowane ofiary niewiele mogły wnieść do policyjnych śledztw. Z upływem czasu gromadzono jednak coraz więcej informacji dotyczących grasujących bandytów. Przy pomocy sieci informatorów udało się wreszcie ustalić ich personalia i rysopisy. Zaczęły się policyjne zasadzki i pościgi. Najmniej szczęścia miał Mateusz Socha. Padł od policyjnej kuli podczas jednej z obław. Nieco później za kraty trafił Maurycy Hochman. Dostał tylko kilka lat, w nagrodę za współpracę z policją. To dzięki niemu wyszło na jaw sporo nieznanych dotąd kryminalnych faktów z życiorysów „Panicza” i Panki. Brakowało jednak tej najważniejszej informacji, gdzie się ukrywają po napadach. Tego jednak nikt nie wiedział, nawet ich kompani.

Tymczasem bandycka sława „Panicza” rosła coraz bardziej, krążyły legendy o jego honorze, niesamowitej odwadze i tupecie. Choć policja deptała mu po piętach, nic sobie z tego nie robił. Wierzył w swą szczęśliwą gwiazdę i stosowany kamuflaż. Podobno w przebraniu (księdza, ziemianina, policjanta, Żyda, Cygana) odwiedzał różne lokale w Łańcucie i Rzeszowie, a po każdej swojej wizycie pozostawiał na stoliku wizytówkę z podpisem: Tu był „Panicz”.

„Goniec Krakowski” z czerwca 1925 r. przytacza inną jeszcze ciekawostkę o przypadkowym spotkaniu hr. Alfreda Antoniego Potockiego, ostatniego ordynata łańcuckiego, z dwoma bandytami: „Paniczem” i Pankiem. Hrabia Potocki, goszczący u siebie hr. Tarnowską, zaprosił ją na konną przejażdżkę po swoich włościach. Na leśnym dukcie pod Zmysłówką natknęli się na uzbrojonych bandytów. Ci jednak nie przejawiali wrogich zamiarów. Podczas kurtuazyjnej rozmowy hrabia poczęstował podobno obydwu bandziorów papierosami, „Panicz” zrewanżował się flaszką wódki, z której wszyscy – nie wyłączając hrabiny Tarnowskiej – wypili za pomyślność. Po czym, cmoknąwszy hrabinę w rękę i uścisnąwszy dłoń hrabiego, bandyci poszli swoją drogą. Ile w tym prawdy – trudno powiedzieć.

W potrzasku

Takiej kurtuazji, niestety, nie okazał „Panicz” ani grudniowej nocy 1923 r., kiedy w pobliżu Łańcuta natknął się na powracającego ze służby post. Antoniego Kostańczaka, ani rok później, 28 maja 1924 r., podczas przypadkowego spotkania z przod. Alfredem Jaroszem, komendantem  posterunku PP w Rakszawie. Komendant Jarosz nie przeżył tego spotkania, post. Kostańczak natomiast, który podczas  legitymowania dwóch mężczyzn zbytnio im zaufał, otrzymał postrzał w głowę i dwa pchnięcia bagnetem. Bandyci – jak się później okazało, byli to „Panicz” i Panek -  sądząc, że policjant nie żyje, pozostawili go na drodze. Posterunkowy przeżył cudem, ale do służby już nie wrócił.

„Panicz” i Panek i tym razem mieli szczęście. Po zabójstwie przodownika Jarosza na kilka miesięcy zniknęli z powiatu łańcuckiego, przenosząc się w krakowskie i lubelskie. Na Rzeszowszczyznę wrócili wiosną 1925 r. I znów dali znać o sobie. Między innymi 3 maja w lesie koło Tarnówki napadli na Idziego Kopacza-Mosiewicza, dyrektora lasów ordynata Potockiego. Próbowali go zastraszyć, ale ten – nie ułomek – odważnie stawił im czoła. W ostatnim momencie Pankowi udało się pociągnąć za spust karabinu. Kiedy zraniony Mosiewicz upadł na ziemię, „Panicz” bez skrupułów przyłożył mu broń do głowy i wystrzelił.

Szczęśliwa gwiazda „Panicza” zgasła nagle, w nocy z 19 na 20 kwietnia 1926 r., podczas napadu na dom Franciszka Kluzy w Podzwierzyńcu koło Łańcuta. Kluz, były wachmistrz żandarmerii austriackiej, był jednym z bogatszych gospodarzy we wsi, właścicielem miejscowego sklepiku. W domu miał dwa karabiny, które – jak mówił - zawsze w gotowości czekają na złodziei i bandytów.

Krytycznej nocy, słysząc odgłosy włamania, ostrzegł intruzów, że będzie strzelał. W odpowiedzi huknęły bandyckie pistolety. Kluz odczekał chwilę, po czym raz po razie wystrzelił ze swego manlichera w zamknięte drzwi drugiego pokoju. W tym samym momencie stojący po drugiej stronie „Panicz” złapał za klamkę. Kula strzaskała mu kość udową. Widząc, że nie ma już szans na ucieczkę, przystawił sobie pistolet do głowy i pociągnął za spust.

O godz. 5 rano na miejscu zdarzenia zjawiła się ekipa śledcza z komendy powiatowej w Łańcucie. Ze znalezionego przy bandycie dokumentu tożsamości wynikało, że nazywa się Józef Janusz, mieszka w Moszczenicy, pow. piotrkowski.

Panek przed sądem

Nadkom. Władysław Mączka, komendant powiatowy PP w Łańcucie, błyskawicznie skompletował kilkuosobową grupę operacyjną i natychmiast wyruszył w drogę. Wieczorem stanęli przed parterowym domkiem „Panicza” na ziemi piotrkowskiej. W pokoju paliło się światło, przy stole siedziały dwie kobiety i mężczyzna. Policjanci nie mieli wątpliwości – tym mężczyzną był poszukiwany listem gończym Marcin Panek, nieodłączny kompan „Panicza” i jego prawa ręka w bandzie.

Komendant Mączka polecił trzem wywiadowcom obstawić okna budynku, a sam ze starszym przodownikiem służby śledczej Wawrzynowiczem podeszli do drzwi wejściowych. Nie były zamknięte. Z pistoletami w rękach, po cichu dostali się na ganek, a następnie do przedpokoju. Stamtąd słychać było podniesione głosy domowników.

Na widok dwóch nieznanych mężczyzn z bronią Panek poderwał się na nogi. Komendant Mączka był na to przygotowany, rzucił ostro: „Policja! Ręce do góry, bo będę strzelał!” Panek wolał nie ryzykować, poddał się. Przodownik Wawrzynowicz zatrzasnął mu na dłoniach kajdanki.

                                                                       x

2 maja 1926 r. dzienniki donosiły: Krwawy bandyta Panek stracony w Rzeszowie. Sąd doraźny w Rzeszowie skazał na karę śmierci przez powieszenie głośnego bandytę Marcina Panka. Panek, który należał do bandy osławionego „Panicza”, przyznał się na rozprawie do 50 rabunków i mordów, wymieniając dokładnie wszystkie swoje ofiary. Wyrok został wykonany przez kata Maciejewskiego.

Marcin Panek miał zaledwie 33 lata.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Tajny Detektyw”

Powrót na górę strony