Podżegacze z Brzozowa
Nie miałem zamiaru zabić Władysława Owoca, chociaż Stankiewicz kazał mi „strzelać wprost w łeb, jak w psa”. I żebym nie żałował kul, gdyby trzeba było (...). Codziennie dawał mi browning i uczył go nabijać. Bałem się odmówić, bo mówił, że to z polecenia starosty Nazimka. I że jak się wycofam, to stracę posadę w Kasie Komunalnej i wystawią mi taki „wilczy bilet”, że nigdzie już nie znajdę pracy.
W niedzielę, 14 maja 1933 r., w całym powiecie brzozowskim (wówczas woj. lwowskie), odbywały się wiece polityczne. W samym Brzozowie, leżącym ok. 25 km od Sanoka, prezentował się m.in. poseł BBWR-u: gen. bryg. w st. spocz. Andrzej Galica; w nieodległej Dydni i Grabownicy agitowali członkowie Stronnictwa Narodowego z posłem Stanisławem Rymarem na czele. Towarzyszyli mu m.in.: Jan Chudzik, były osobisty sekretarz prezesa SN Romana Dmowskiego, oraz emerytowany major WP Władysław Owoc, sekretarz brzozowskiego oddziału stronnictwa.
Po zakończonym wiecu działacze SN gościli u księdza Kazimierza Dutkiewicza, proboszcza brzozowskiej parafii. Dzielili się wrażeniami z odbytych mitingów, podkreślali duże zainteresowanie mieszkańców powiatu programem stronnictwa, czego dowodem miały być gromkie oklaski sporej rzeszy słuchaczy, żywo reagujących na wystąpienia posła Rymara i miejscowych działaczy SN. Proboszcz Dutkiewicz, który również nie ukrywał swych endeckich sympatii, z satysfakcją potwierdził, że wśród lokalnej społeczności nie brakuje zwolenników Stronnictwa Narodowego. To zasługa – mówił - miejscowych działaczy partii, majora Owoca i magistra Chudzika, bardzo aktywnych, potrafiących przekonać do idei narodowych nie tylko brzozowian, ale i mieszkańców sąsiednich powiatów. 29-letni Jan Chudzik, na przykład, szczególnie zaangażował się w działalność na rzecz tutejszej społeczności – podkreślał duchowny. Kierował lokalną Sekcją Młodych SN, a jako aplikant notarialny udzielał mieszkańcom bezpłatnych porad prawnych, czym zaskarbił sobie ich wdzięczność i zyskał dużą popularność. Rosnące poparcie dla ruchu narodowego nie uszło jednak uwagi lokalnych władz sanacyjnych, które nie szczędziły wysiłków, aby zdyskredytować swych politycznych przeciwników .
Skrytobójczy strzał
Około godz. 22:30 mjr Owoc i mgr Chudzik opuścili plebanię, kierując się do swych domów. Odeszli zaledwie kilkanaście metrów od furtki posesji, kiedy rozległ się huk wystrzału i obaj mężczyźni runęli na ziemię. Jak wykazała późniejsza sekcja zwłok, ofiary zamachu zostały postrzelone z dubeltówki. Jan Chudzik trafiony w tył głowy, zginął na miejscu. Na plecach majora Owoca naliczono 21 przestrzelin śrutem, który przebił płuca i opłucną, powodując silny krwotok. W ciężkim stanie majora przewieziono go do szpitala w Sanoku. Życie uratowała mu natychmiastowa operacja.
Na miejscu zdarzenia szybko zjawił się komendant powiatowy PP, kom. Bolesław Drewiński wraz z ekipą śledczą. W skąpym świetle latarni ulicznych niewiele jednak zdołali ustalić istotnych dla śledztwa szczegółów. Za najbardziej prawdopodobne miejsce oddania strzału uznali narożnik kościelnej posesji, położonej od strony obsianych zbożem pól. Zabójca strzelał do swych ofiar z odległości ok. 40 metrów, z tyłu. Mierzył wysoko, w plecy, więc przypuszczalnie chciał zabić. Potem uciekł w pole.
Nazajutrz z Komendy Okręgowej (wojewódzkiej) PP we Lwowie przyjechał naczelnik urzędu śledczego nadkom. Petry. Pod jego kierunkiem wznowiono przeszukiwanie miejsca zbrodni oraz przystąpiono do rozpytywania świadków. Zastanawiano się nad motywem zbrodni. Pod uwagę brano dwa: zemsta osobista lub przekonania polityczne. Nie do końca było też wiadome, kto był celem zamachu? Obydwaj działacze stronnictwa, czy tylko jeden z nich? Z racji wieku i partyjnego zaangażowania celem numer 1 wydawał się mjr rez. Władysław Owoc. Ten 46-letni mężczyzna od 22. roku życia był żołnierzem. Walczył na frontach I wojny światowej, brał udział w wojnie 1920 r. z bolszewikami. W 1928 r. został komendantem Kadry Batalionu Zapasowego 6 Pułku Piechoty Legionów w Wilnie. Rok później z powodów politycznych musiał opuścić szeregi wojska. Zaangażował się w działalność skrajnie nacjonalistycznej organizacji Obóz Wielkiej Polski, a później Stronnictwa Narodowego. Stał się w ten sposób przeciwnikiem obozu rządzącego. Czy na tyle jednak niebezpiecznym, że postanowiono go zlikwidować?
Osaczony Roman Jajko
Wiadomość o skrytobójczym zamachu dokonanym na dwóch znanych działaczach endeckich mocno poruszyła lokalną społeczność. Mieszkańcy nie kryli słów potępienia, usiłując dopomóc śledczym w znalezieniu jakiegoś punktu zaczepienia, prowadzącego do ustalenia sprawcy (ów) zbrodni. Policjanci analizowali dokładnie każdą informację, każdą sugestię dotyczącą ofiar. Bezpośrednich świadków zdarzenia, niestety, nie było. Materialnych dowodów również nie znaleziono. Sięgnięto więc do źródeł operacyjnych . Uzyskane tą drogą informacje wskazywały, że należy bliżej zainteresować się osobą niejakiego Romana Jajki, pomocnika buchalteryjnego z miejscowej Kasy Komunalnej, który już na kilka miesięcy przed zamachem w luźnych rozmowach ze znajomymi (toczonych zwykle w gospodzie, przy piwie), a także swoimi braćmi, dawał do zrozumienia, że szykuje się „coś poważnego z endekami”. Ponieważ jednak szczegółów nie zdradzał, rewelacje te puszczano mimo uszu. Teraz nabrały one innego znaczenia.
Kiedy dodatkowo jeszcze jeden z mieszkańców Brzozowa poinformował śledczych, że krótko po wystrzale widział Jajkę w pobliżu kościelnej posesji, idącego jakby od strony pól, nie zwlekano już z jego zatrzymaniem.
Posadzony przed sędzią śledczym, Roman Jajko początkowo wypierał się jakiegokolwiek udziału w zamachu. Usiłował też zbagatelizować swoje groźby rzucane wcześniej pod adresem członków SN. Dopiero kiedy pokazano mu narzędzie zbrodni - znalezioną w zbożu dubeltówkę, którą kupił od sąsiada Mrozka, przyznał się do oddania skrytobójczego strzału. Złożył też obszerne wyjaśnienia, od których przesłuchującym go śledczym z pewnością włosy musiały zjeżyć się na głowach.
Ludzie starosty?
Mam przed sobą niewielką broszurę, wydaną w 1933 r. we Lwowie nakładem Drukarni Kresowej. Jej pełny tytuł brzmi: O mord w Brzozowie. W podtytule: Sprawozdanie z procesu przed Sądem Przysięgłych w Sanoku. Na 64 stronach zamieszczono dokładny przebieg toczącej się w dniach 18-26 września 1933 r. rozprawy karnej przeciwko: Romanowi Jajce, lat 28, oskarżonemu o nieumyślne spowodowanie śmierci Jana Chudzika i ciężkie uszkodzenie ciała Władysława Owoca; Stefanowi Stankiewiczowi, lat 39, starszemu posterunkowemu służby śledczej, oskarżonemu o dokonanie zbrodni podżegania i pomocnictwa do zabójstwa (z początkiem 1933 r. aż do 14 maja 1933 r. w Brzozowie wielokrotnie nakłaniał Romana Jajkę do zabicia Władysława Owoca, a nadto był mu pomocnym przy popełnianiu tego przestępstwa), oraz komisarzowi Bolesławowi Drewińskiemu, lat 39, komendantowi powiatowemu PP w Brzozowie, oskarżonemu o dokonanie zbrodni podżegania do zabójstwa (z początkiem 1933 r. kilkakrotnie nakłaniał Stefana Stankiewicza do zabicia Władysława Owoca).
Przez osiem dni, przy wypełnionej po brzegi sali Sądu Okręgowego przy ul. Kościuszki w Sanoku (a pierwszego dnia procesu nawet w asyście bojowego oddziału policji, czuwającego na zewnątrz), toczyła się niezwykła rozprawa, która wstrząsnęła opinią publiczną w całej Polsce. Przed 12-osobową ławą przysięgłych, złożoną głównie z miejscowych rolników, stanęli bowiem dwaj doświadczeni funkcjonariusze Policji Państwowej. Przedstawiciele formacji ustawowo zobowiązanej do strzeżenia spokoju i bezpieczeństwa obywateli. Stanęli nie jako świadkowie, ale oskarżeni o zbrodnię.
Przebieg procesu wykazał dobitnie, że sprzeniewierzyli się składanej wcześniej przysiędze o służbie narodowi, nawet z narażeniem zdrowia i życia, oraz równym i sprawiedliwym traktowaniu wszystkich obywateli. Dopuścili się czynu niegodnego każdego człowieka, a policjanta w szczególności – podżegania do zabójstwa. Ich tłumaczenia, w świetle przedstawionych dowodów i zeznań świadków brzmiały delikatnie mówiąc - niewiarygodnie. Nic więc dziwnego, że nie przekonały ławy przysięgłych.
Nie sposób w ograniczonym brakiem miejsca artykule przedstawić przebieg całego sanockiego procesu. Zainteresowanych odsyłam więc do wspomnianego wcześniej sprawozdania sądowego, przygotowanego – jak napisano we wstępie – na podstawie relacji prasowych, w szczególności „Kuriera Lwowskiego”.
Lista oskarżonych w procesie sanockim kończy się na komendancie Drewińskim, jako inspiratorze zbrodni. Czy słusznie? Przecież komendant PP w Brzozowie nie działał w próżni. Nie był bossem mafii tylko funkcjonariuszem (urzędnikiem) państwowym, któremu codziennie patrzył na ręce starosta, żądając informacji o stanie porządku i bezpieczeństwa w administrowanym przez siebie powiecie. Od 1929 r. był nim Bronisław Nazimek, były kapitan wojska, przeniesiony do Brzozowa z pow. błońskiego (woj. warszawskie). Dziwne, że w tak poważnej sprawie nie uczestniczył w tym procesie w charakterze świadka. Czy naprawdę nic nie wiedział o planach „przetrącenia kulasów” politycznemu przeciwnikowi?
Jeszcze przed zakończeniem sanockiego procesu – jak donosił krakowski dziennik „Głos Narodu” - starosta Nazimek został odwołany ze swego stanowiska. Komisarz Drewiński trafił natomiast na 5 lat do więzienia. Przesiedział niewiele ponad rok. Zmarł w 1935 r., w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Miał dopiero 40 lat.
Pospolita zbrodnia?
Wygłaszając mowę oskarżycielską, prokurator Ansion z Sądu Okręgowego w Sanoku, przede wszystkim podkreślił, że zebrane przez niego dowody nie dają podstaw do uznania brzozowskiej zbrodni za „mord polityczny”. Bowiem – jak stwierdził – popełnienie jej nie leżało w interesie żadnej partii ani czynników politycznych”. I dodał jeszcze: Osoba Owoca i Chudzika nie wchodziła w grę na szerszej, pozabrzozowskiej, a nawet i brzozowskiej arenie życia politycznego. Popełniono pospolite przestępstwo zabójstwa, którego plan zrodził się w niedowarzonej głowie Drewińskiego (podkr. moje – JP).
Pomijając literacki styl mowy oskarżycielskiej prokuratora Ansiona, jego wnioski wzbudziły wiele kontrowersji.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot:. „O mord w Brzozowie”, Lwów 1933