Aktualności

„Teatralna” policja

Data publikacji 14.06.2020

W sześciu największych stołecznych teatrach lat 20-tych ubiegłego stulecia: Wielkim, Rozmaitości, Letnim, Nowości, Polskim oraz Reducie funkcjonariusze Policji Państwowej gościli na co dzień. W cyrku – tylko sezonowo, w okresie letnim. Nie chodzili tam dla relaksu czy z potrzeby bliższego kontaktu ze sztuką, tylko służbowo.

Do tych właśnie reprezentacyjnych przybytków Melpomeny kierowano funkcjonariuszy warszawskiej Rezerwy PP pod wodzą komisarza z komendy miasta, natomiast wszelkie inne teatrzyki, większe kinematografy oraz inne miejsca rozrywek zabezpieczano siłami miejscowych komisariatów. Zgodnie z Instrukcją dyżurów teatralnych dla dyżurnych komisarzy, podpisaną przez ówczesnego komendanta PP m. st. Warszawy, insp. Mieczysława Szacińskiego (wcześniej  naczelnego inspektora stołecznej Policji Komunalnej). Dzięki opublikowaniu jej w „Gazecie Policji Państwowej” w marcu 1920 r. (w stałej rubryce „Rozkazy komendanta m. st. Warszawy”), mamy okazję dowiedzieć się, jaki był cel ich wizyt i czym się tam zajmowali.

Cenzor z komisariatu

Służba dyżurna w teatrach, kabaretach, kinach i innych miejscach widowiskowych i rozrywkowych, pełniona przez funkcjonariuszy PP, nie była niczym nowym w ówczesnej rzeczywistości. Została wprowadzona jeszcze przed powołaniem Policji Państwowej rozporządzeniem ministra spraw wewnętrznych z 12 lutego 1919 r., który był aktem wykonawczym do rządowego Dekretu Naczelnika Państwa o widowiskach (ogłoszonego nieco wcześniej w Dzienniku Praw Państwa Polskiego).

W myśl postanowień tego dekretu Policja - jeszcze wówczas Komunalna – zobligowana została do   kontroli słownych utworów przeznaczonych do publicznej produkcji scenicznej. Stąd właśnie obecność funkcjonariuszy  PP w obiektach teatralnych i rozrywkowych w charakterze zarówno cenzorów aktorskich ról (w odniesieniu tylko do wypowiadanych przez nich kwestii), jak i stróżów czuwających prewencyjnie nad bezpieczeństwem zgromadzonej tam publiczności (no i reagujących w razie potrzeby na ewentualne przypadki zakłócania porządku).

Ale to nie wszystko, bowiem cenzorskiemu nadzorowi – na podstawie art. 3 urzędowego dekretu -  podlegali nie tylko aktorzy, ale również – a może przede wszystkim - właściciele zakładów widowiskowych i rozrywkowych. Planując nowy repertuar, zobowiązani byli najpierw pofatygować się do biura Naczelnego Inspektora Policji, mieszczącego się w stołecznym Ratuszu (pokój nr 100) i złożyć teksty utworów przeznaczonych do publicznej produkcji scenicznej. Dopiero po uzyskaniu stosownej urzędowej akceptacji, mogli przygotowywać spektakl. Tym samym cenzorskim rygorom podlegali także wydawcy czasopism, książek oraz właściciele zakładów drukarskich. Obowiązywał bowiem ścisły zakaz Komisariatu Rządu rozpowszechniania wydawnictw o treści komunistycznej oraz pornograficznej.

Do teatru marsz

Instrukcja dyżurów teatralnych… nakazywała, aby policyjna służba w Teatrze Wielkim oraz w innych reprezentacyjnych teatrach warszawskich  rozpoczynała się na pół godziny przed każdym spektaklem, natomiast kończyła po opuszczeniu budynku przez ostatniego widza, na polecenie dowódcy grupy. Pełnili ją zawsze: przodownik PP i pięciu posterunkowych. Dowodził nimi oficer z komendy miasta w stopniu komisarza. W pozostałych, wymienionych wcześniej teatrach, skład „grupy zadaniowej” był taki sam, tylko pomniejszony o jednego posterunkowego.

Do służby – zgodnie z instrukcją - policjanci przystępowali w pełnym rynsztunku, wyprasowanych mundurach i długich, wyglansowanych butach. Na głowach mieli czapki z paskami pod brodą. Komisarz obowiązkowo „przy szabli”. Na estetyczny, czysty i schludny wygląd przełożeni zwracali szczególną uwagę. Jak również na zachowanie: wszystkich obowiązywała należyta godność i powaga. Żadnych uśmiechów, głośnych rozmów i gestykulacji. No i przesiadywania po kątach. Palenie tytoniu było bezwzględnie zabronione. Zakaz dotyczył zarówno dowódcy, jak i funkcjonariuszy.

Policjantom dyżurującym na widowni wolno było usiąść z boku dopiero po rozpoczęciu spektaklu. Podczas przerwy musieli być na nogach. Zabroniono im oklaskiwania artystów, jak również głośnego wyrażania swojego zadowolenia lub dezaprobaty. Za zmrużenie oka lub chrapnięcie (co się niekiedy zdarzało podczas oglądania po raz kolejny tego samego przedstawienia), groziło postawienie do raportu i kara dyscyplinarna.

W czasie służby w teatrze posterunkowi nie mogli opuszczać stanowisk wyznaczonych przez przodownika. Ich najważniejsze obowiązki ujęto w pięciu punktach:

1/ czuwać na porządkiem publicznym zarówno na widowni, jak i w korytarzach teatralnych,

2/ zwracać baczną uwagę na osoby podejrzane,

3/ usuwać z widowni osoby zakłócające spokój publiczny,

4/ przestrzegać, aby publiczność nie paliła tytoniu w miejscach na ten cel nieprzeznaczonych,

5/ podczas dyżuru przy kasie baczyć, aby publiczność nie tłoczyła się, lecz stawała w rzędzie oraz nie dopuszczać do niedozwolonego handlu biletami teatralnymi.

W tak renomowanych teatrach, jak Wielki, Filharmonia, Rozmaitości czy Polski, zakłócanie porządku raczej było nie do pomyślenia, ale w kabaretach i teatrzykach wodewilowych, odwiedzanych przez mniej wybredną publiczność, policyjna obecność była mile widziana.

Komisarz poleca, przodownik działa

Od momentu przekroczenia teatralnego progu przez funkcjonariuszy PP pieczę nad obiektem i widownią przejmował dyżurny komisarz. Po przyjęciu od przodownika raportu o rozstawionych posterunkach, osobiście kontrolował on swoich podwładnych oraz pięciu szeregowców Straży Ogniowej. Trzech z nich dyżurowało za kulisami, pozostali na innych kondygnacjach.

Jako dowódca grupy musiał mieć baczenie  na wszystko i wszystkich. Na szczęście zawsze pod ręką był jego zastępca - przodownik z oddziału rezerwowego stołecznej PP. Mógł więc spokojnie zasiąść na widowni, jednym okiem oglądać spektakl, a drugim kontrolować zachowanie publiczności. Przodownik w tym czasie krążył po teatralnych korytarzach, zaglądał do palarni, za kulisy, do bufetu i toalet, sprawdzał, czy wszystko jest w  należytym porządku. Przyjmował meldunki od posterunkowych, korygował ich zadania, a w razie potrzeby konsultował decyzje ze swym przełożonym.

Częstymi gośćmi teatrów i kin bywali też – tylko incognito - wywiadowcy Urzędu Śledczego. Wykonując  zlecone zadania, mieli jednak obowiązek meldować się dyżurnemu komisarzowi. W razie potrzeby mogli też zwracać się do niego o wsparcie. Na przykład, gdy zachodziła potrzeba zatrzymania podejrzanego i doprowadzenia go do urzędu. W każdej jednak  sytuacji wymagano  od nich taktu i jak najdalej idącej uprzejmości.

Okiem nadkomisarza Czyniowskiego

Pod szczególną kontrolą władz znalazły się stołeczne kinematografy, a zwłaszcza  prezentowane w nich filmy. O ile rodzima produkcja - dopiero raczkująca - nie groziła pogwałceniem zasad moralnych w katolickim narodzie, o tyle obrazy zachodnie oferowały już znacznie luźniejszą tematykę. Nic więc dziwnego, że na filmy o miłości, z domieszką erotyki i pięknymi aktorkami, zapotrzebowanie – głównie męskiej widowni - było zdecydowanie większe niż na krajowe obrazy o wymowie patriotycznej. Aby więc właściciele kin nie epatowali widzów wyłącznie filmami jednego gatunku i nie deprawowali młodzieży scenami „nieprzyzwoitymi”, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w wydanym przez siebie rozporządzeniu (Monitor Polski nr 262 z 1919 r.) poleciło kierownictwu KGPP roztoczyć ścisły nadzór nad kinematografami i przestrzegać, aby dzieci i młodzież do lat 17-tu nie uczęszczały na przedstawienia takich obrazów, które nie zostały wyraźnie zakwalifikowane przez Wydział Prasowy MSW, jako dozwolone [dla nich].

W stolicy zadaniem tym obarczono nadkom. Edmunda Czyniowskiego (późniejszego - w latach 1924-1934 – komendanta PP m. st. Warszawy), z komendy miasta. Do niego należało organizowanie systematycznych inspekcji stołecznych kinematografów. Wykonywali je posterunkowi z miejscowych komisariatów. Oni też sprawdzali, aby na plakatach reklamujących filmy nie zamieszczano ani zbyt „odważnych” fotosów, ani nadruków typu: „Tylko dla dorosłych” lub „Dla dzieci i młodzieży wzbronione”. Ponoć ostrzeżenia te powodowały wręcz odwrotny skutek od zamierzonego. Tolerowano więc je tylko przy wejściu do kina.

Każde złamanie przepisu – świadome lub nieświadome – było wykroczeniem przeciwko obyczajności  i kończyło się wysoką grzywną. A w razie recydywy – odebraniem koncesji.

                                               X             X           X

„Teatralne” służby mundurowej policji utrzymywane były w Polsce przez całe międzywojenne dwudziestolecie. Dziś mogą wywoływać uśmiech, w tamtych jednak czasach – w sytuacji braku profesjonalnej ochrony obiektów użyteczności publicznej, dużego zagrożenia przestępczością kryminalną, w tym także zamachami terrorystycznymi – były jak najbardziej uzasadnione. I, co najważniejsze, dobrze spełniły swą prewencyjną rolę.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”, „Tajny Detektyw”

Powrót na górę strony