Policja pod pręgierzem
Stosowanie przemocy wobec zatrzymanych było jednym z najcięższych grzechów przedwojennej policji. Dawało złudne poczucie władzy, ale nie chroniło przed surowymi karami.
Szefowie resortu spraw wewnętrznych oraz Policji Państwowej mieli, oczywiście, świadomość, że w tak licznej formacji muszą się trafić jakieś „czarne owce”. Jednak poza apelami o rozsądek i wyciąganiem konsekwencji w stosunku do winnych (usuwanie z szeregów i sprawa karna) nic więcej zrobić nie mogli. Na domiar złego każdy taki incydent, mogący świadczyć o brutalności funkcjonariuszy PP, ochoczo podchwytywała bulwarowa prasa, zamieszczając mrożące krew w żyłach opisy „policyjnego bestialstwa”. Stąd opinie o nadużywaniu przez mundurowych siły były w społeczeństwie powszechne, choć niekiedy mocno przesadzone. Wielokrotnie też skargi rzekomo poturbowanych w komisariatach czy posterunkach osób okazywały się nieprawdziwe. Że jednak przypadki takie zdarzały się w 30-tysięcznym policyjnym korpusie, żaden z przełożonych nie miał wątpliwości.
Z pewnością również generał Sławoj Felicjan Składkowski, trzykrotny minister spraw wewnętrznych w II RP, który jak nikt potrafił bronić swej „granatowej armii”. Nawet w sytuacjach zgoła beznadziejnych. 4 lutego 1929 r., na przykład, podczas jednego z posiedzeń Sejmu z całym przekonaniem odpierał zarzuty posłów na brutalność funkcjonariuszy PP: Panowie rozdmuchujecie najdrobniejsze nietakty policjantów, jak gdyby ciężka ich służba była zajęciem nauczyciela tańca. Można policji różne rzeczy zarzucić, ale nigdy tego, że policja bije. Ja Panom mówię, że policja nie bije. Strzela, szarżuje, ale nie bije.
Dobrze, że gen. Składkowski nie ręczył głową za swoich podwładnych, bo z pewnością znalazłaby się ona w dużym niebezpieczeństwie.
„Używajcie tylko siły intelektu”
Wymuszanie zeznań siłą bądź w celu przyznania się podejrzanego do winy nie jest ani wymysłem naszych organów bezpieczeństwa, ani nie pojawiło się wraz z narodzinami Policji Państwowej. W resortach siłowych występowało „od zawsze”, tyle że z różnym nasileniem. Zawsze też – co należy podkreślić - spotykało się z natychmiastową reakcją przełożonych, jako hańbiące policyjny mundur. Trudno byłoby zliczyć te wszystkie rozporządzenia, pisma, okólniki, apele i rozkazy podpisywane w dwudziestoleciu międzywojennym przez kolejnych ministrów i komendantów PP, mające przeciwdziałać brutalności policji. Z reguły kolportowano je w całym korpusie, kiedy opinia publiczna dowiadywała się o kolejnej aferze z policyjną pięścią w tle. Jeśli zarzuty zostały potwierdzone oskarżony funkcjonariusz nie tylko wylatywał z pracy, ale stawał również przed sądem powszechnym, a ministerialni decydenci – ku przestrodze - słali w teren kolejny rozkaz-przestrogę.
W marcu 1924 r. minister Władysław Sołtan, najkrócej chyba urzędujący szef resortu spraw wewnętrznych w II RP (w rządzie Władysława Grabskiego – od 17 grudnia 1923 r. do 21 marca 1924 r.), podpisał okólnik nr 955, w którym zapowiedział pociąganie do odpowiedzialności za brak dostatecznego nadzoru także bezpośrednich przełożonych funkcjonariuszy oskarżonych o brutalność. Dochodzą do mej wiadomości nowe zażalenia na bicie osób cywilnych przez organa policyjne(…). Wobec tego polecam zawiadomić(…), że w każdym wypadku skonstatowania bicia przez policję winny będzie niezwłocznie wydalony ze służby, a sprawa sama oddana do władz prokuratorskich. Niezależnie od tego będę w każdym wypadku pobicia pociągał powołane do nadzoru wyższe organa PP do odpowiedzialności.
Komendant główny PP Janusz Jagrym Maleszewski (jeszcze wówczas w stopniu pułkownika), w rozkazie nr 529 z 31 marca 1931 r. przekonywał swych podwładnych:
Policjant polski używa siły tylko dla złamania bezprawia i odparcia gwałtu, lecz nie bije i bić nie będzie!(…). I dodawał: Musicie przestępstwa zwalczać siłą waszego intelektu, użyciem nowoczesnych środków technicznych, rozsądnym zestawieniem faktów i dowodów rzeczowych, których przestępca nie będzie mógł odeprzeć(…). Natomiast ci, którzy dopuszczają się bicia i męczenia aresztowanego w celu wydobycia zeznania poniosą należytą karę i nie będzie dla nich miejsca w granatowych szeregach.
Ostrzeżenia jednak nie pomogły. „Siła intelektu” nie wystarczyła, bo przypadki przemocy w policyjnych jednostkach notowano nadal. Komendant Maleszewski jeszcze więc raz zwrócił się do podwładnych się z rozkazem (nr 575 z 12 grudnia 1932 r.), w którym zagroził, że konsekwencje będą wyciągane nie tylko wobec samych sprawców, ale również przełożonych, przymykających oczy na tego rodzaju postępowanie. Podkreślił przy tym stanowczo, że w Policji Państwowej nie ma miejsca dla siepaczy, niegodnych miana policjanta polskiego.
Ostatni z przedwojennych komendantów PP, gen. insp. Kordian Zamorski jeszcze w lipcu 1939 r., na krótko przed hitlerowską agresją na Polskę, w rozkazie oficerskim nr 32, także apelował do swych podkomendnych, aby nie plamili honoru policyjnego munduru(…) i nie dopuszczali się haniebnych czynów znęcania nad bezbronnymi współobywatelami.
„Policjant bije tylko z lenistwa”
Ocena stanu dyscypliny w policyjnym korpusie była jednym z najważniejszych punktów każdej narady służbowej. I to na wszystkich szczeblach dowodzenia. Okresowe statystyki, które przygotowywano w Komendzie Głównej PP nie napawały bowiem optymizmem. Rokrocznie w mundurowych szeregach odnotowywano 25-30 tys. różnego rodzaju wykroczeń. Na przykład, w roku 1923 – jak podaje „Gazeta Administracji i Policji Państwowej” - popełniono ich 25 198. Biorąc pod uwagę ówczesny stan liczebny formacji, oznaczało to, że co drugi policjant wszedł w konflikt z obowiązującym regulaminem służby i został za to ukarany!
Funkcjonujący w tym czasie w PP Wykaz kar dyscyplinarnych obejmował 12 wykroczeń. Wśród nich w 1923 r. przeważały: niedbalstwo służbowe (7093 przypadki), pijaństwo (4230), niesubordynacja (1653), samowolne opuszczenie służby (1575), niewłaściwe zachowanie w służbie (1406) i poza nią (971) oraz pobicie przez policjantów (371).
Cztery lata później – jak podaje w swym referacie (Skargi na Policję Państwową w II RP. Zarys problematyki) dr Zbigniew Siemak z WSPol. w Szczytnie, do sądów skierowano już 576 spraw o pobicie przez policjantów, w 1928 – 258, 1930 – 636, w 1931 – 781 oraz w trzech kwartałach 1932 r. – 640.
Najwięcej przypadków brutalności policji notowano na Kresach Wschodnich. Stamtąd też do organów prokuratorskich oraz Wydziałów Bezpieczeństwa Publicznego Urzędów Wojewódzkich trafiało najwięcej skarg na funkcjonariuszy PP. W samym tylko woj. lwowskim w 1932 r. – pisze dr Robert Litwiński (Korpus Policji w II RP), pracownik naukowy UMCS w Lublinie - stwierdzono aż 492 zażalenia. Przeprowadzone dochodzenia w większości potwierdziły fakty pobicia aresztantów, m.in. w powiatach Bóbrka, Jaworów i Rudka. Winnych ukarano dyscyplinarnie, przebieg incydentów omawiano jeszcze długo na odprawach służbowych.
Jedną z takich odpraw, 27 kwietnia 1935 r., prowadził kom. Stanisław Rejman, komendant powiatowy PP we Lwowie. Jego słuchaczami byli komendanci posterunków rejonu lwowskiego. Rzecz nie byłaby może warta wzmianki, gdyby nie ciekawe wyjaśnienie przez pana komisarza zjawiska przemocy w obiektach Policji Państwowej. Policjant bije tylko z lenistwa, aby sobie uszczuplić pracy – zawyrokował komendant Retman. - Zamiast trzy lub cztery godziny dłużej przesłuchiwać, zamiast wysilać swój mózg, by sprawcę wyśledzić i udowodnić mu czyn karygodny, policjant ucieka się do bicia, chcąc tą drogą ujawnić sprawcę i uzyskać dowód przestępstwa. Taka metoda prowadzenia dochodzeń musi być bezwzględnie z praktyki policyjnej wytrzebiona.
Czy komendanci posterunków przyjęli filozofię Pana Komendanta i zaczęli bardziej wysilać swój mózg – trudno powiedzieć. Źródła w tej sprawie milczą.
„Durnie policjanci mało bili”
Pobity przez policjanta – zmarł w obłędzie (Gazeta Warszawska, 1931), Policjanci czy kaci? (Kurier Poranny, 1921), Dalsze milczenie byłoby tolerowaniem zła (Kurier Poranny, 1924), Policjanci-bandyci przed sądem doraźnym (Kurier Wileński, 1924), Metody poznańskiej policji (Gazeta Warszawska, 1931), Durnie policjanci mało bili. Echa gałówki w sądzie poznańskim (Gazeta Warszawska, 1931), Komendant policji w Romanowie skazany za pobicie (Gazeta Warszawska, 1931) – tych kilka zupełnie przypadkowo wynotowanych tytułów notatek prasowych, to zaledwie promil tego, co faktycznie pisano o brutalności policji w codziennych bulwarówkach. Redakcje nie przejmowały się zbytnio rzetelnością informacji, liczył się tylko „news”. Im bardziej krwawy, tym lepiej.
Niestety, w taki nonszalancki sposób nie mogła pracować Komenda Główna Policji Państwowej. Każdy sygnał, jaki do niej docierał o przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariuszy, musiał być dogłębnie zbadany i udokumentowany. Takie dochodzenia przeprowadzali tylko doświadczeni, długoletni oficerowie inspekcyjni KG PP. Udało mi się ustalić nazwiska ośmiu z nich: Władysław Galle, Franciszek Kaufman, Ignacy Krzymuski, Wiktor Ludwikowski, Jan Płotnicki, Michał Snarski oraz Bolesław Wróblewski. Wszyscy byli w inspektorami, niektórzy awansowali później na komendantów wojewódzkich PP. Szkoda, że tak niewiele zachowało się do dziś dokumentów obrazujących ich wysiłek w dochodzeniu do prawdy.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”, archiwum