Aktualności

Do nauki, wystąp!

Data publikacji 23.07.2020

Przedwojenny policjant luminarzem nauki nie był. Trudno go zresztą o to winić. Reprezentował jedynie ówczesne polskie społeczeństwo: zacofane, dotknięte analfabetyzmem, żyjące w większości na granicy ubóstwa. 123 lata niewoli i dyskryminacyjnej polityki zaborców musiało zrobić swoje.

Po odzyskaniu niepodległości przed władzami stanęło gigantyczne zadanie odbudowy zniszczonych struktur państwa. Powołana Policja Państwowa, podobnie jak wojsko i inne służby mundurowe, borykała się z olbrzymimi problemami kadrowymi. Przy czym nie chodziło o deficyt kandydatów, ale ich wartość, określaną potocznie poziomem inteligencji czy zdobytym wykształceniem.

Czytać, pisać, liczyć

Powszechnie zdawano sobie sprawę, że szeregowi policjanci pod względem fachowego przygotowania nie będą wiele sobą reprezentowali. Jednak jakieś minimalne kryteria doboru kandydatów do służby musiano wyznaczyć. I wyznaczono: znajomość języka polskiego w mowie i piśmie oraz umiejętność liczenia w zakresie czterech podstawowych działań matematycznych. Od osób typowanych na stanowiska kierownicze wymagano już znacznie więcej: wykształcenia wyższego (komendant główny, jego zastępca, komendanci okręgowi PP) lub co najmniej średniego (wyżsi funkcjonariusze do zastępcy komendanta okręgowego włącznie).

Czy ściśle przestrzegano tych kryteriów? Chyba jednak nie, skoro – jak pisał we wrześniu 1919 r. jeden z komendantów powiatowych PP w Puławach do swego przełożonego w Lublinie – w szeregach wyższych i niższych funkcjonariuszy znajdowali się ludzie, którzy ledwie umieli pisać i czytać, co uniemożliwiało sprawne wykonywanie obowiązków służbowych. Byli to głównie rolnicy, murarze, cieśle, stolarze, którzy wstąpili do policji głównie z powodu braku innego zajęcia. Przyjęto ich jedynie dlatego, że nie było lepszych kandydatów, a oni wcale nie ukrywali, że służba w PP to tylko „etap przejściowy” na drodze do lepszej, bardziej intratnej posady.

Rotacja w policyjnych szeregach od początku była duża – twierdzi dr Robert Litwiński w swojej pracy „Korpus Policji w II RP”. – Zjawisko to występowało w całym kraju, utrudniając organizację i wpływając na obniżanie efektów szkolenia. Kierownictwo policji podjęło więc środki zaradcze, polecając komendantom powiatowym odbieranie od delegowanych na szkolenie policjantów pisemnych zobowiązań do odsłużenia co najmniej trzech lat po odbyciu kursu, albo zwrotu kosztów wyszkolenia.

Niewydolny system

Po dwóch latach od wejścia w życie ustawy o policji, obligującej komendy okręgowe PP do przeszkolenia podległych im funkcjonariuszy, okazało się, że w marcu 1922 r. w formacji znajduje się nadal 22318 niższych policjantów, formalnie „zielonych” w kwestiach zawodowych. Inaczej mówiąc – amatorów, którzy zgodnie z przepisami nie powinni dostać broni do ręki. Stanowili oni… 69 proc. ogólnego stanu szeregowych. Braki w wyszkoleniu miało też 438 wyższych funkcjonariuszy (42 proc. ogółu). Na szczęście zarówno jedni, jak i drudzy, niezbędnej praktyki nabywali w toku codziennych służb, pod okiem bardziej doświadczonych kolegów oraz w drodze samokształcenia.

Najgorsza pod tym względem sytuacja panowała na Kresach. Jeszcze w 1929 r. insp. Wiktor Ludwikowski z KG PP, przeprowadzając inspekcję na terenie powiatu podhajeckiego, pisał w swym raporcie do przełożonych: Wyszkolenie tak fachowe, jak i ogólne jeszcze bardzo niedomaga i absolutnie nie można go nazwać wystarczającem. Niektórzy szeregowi tak dalece są ograniczeni i tak mało posiadają wiadomości ogólnych, że nie można ich nazwać nawet ludźmi na pół inteligentnymi. A przecież ten szeregowy PP na wsi jest częstokroć jedynym przedstawicielem państwowości polskiej i władzy polskiej na wsi, on nie tylko nie powinien pod względem inteligenci i wiadomości ustępować komukolwiek na wsi, lecz przeciwnie powinien wszystkich pod tym względem przewyższać, gdyż on właśnie, a nie kto inny powinien być doradcą ludności we wszystkich godziwych sprawach i starać się jej pomóc. A skoro on sam nie ma pojęcia o niczem, to nie tylko nikomu nie może służyć pomocą, ale przeciwnie naraża się na to, że go ludzie uważają za coś gorszego od siebie, nie cenią go i nie szanują, na czem cierpi nie tylko on sam osobiście, ale także powaga urzędu, który on piastuje i służba. Szeregowy policji, który nie ma żadnych wiadomości ogólnych, a nadto nie zna przepisów służbowych, ustaw i rozporządzeń w niczem nie różni się od zwykłego wiejskiego parobka, a tem samem nie nadaje się wcale do służby policyjnej.

„Seminaria” w posterunkach

Kulejący system szkolnictwa policyjnego próbowano ratować „nauką własną” oraz „lekcjami wyrównawczymi”, prowadzonymi w komisariatach i posterunkach. Raz w tygodniu szef jednostki zamieniał się w nauczyciela i przez cztery godziny wtłaczał swym podkomendnym policyjny elementarz (zgodnie z wytycznymi KG PP). Takie posterunkowe „seminaria” nierzadko zaczynały się od powtórki „Elementarza” Falskiego, przypomnienia zasad ortografii i interpunkcji oraz nadrobienia zaległości z innych przedmiotów. Posterunkowi otrzymywali także zadania domowe: w ciągu miesiąca musieli przygotować po dwa referaty na tematy służbowe, rozwiązywać zadania z matematyki i pisać wypracowania z polskiego. Natomiast ci, którzy mieli kłopoty z ortografią, co tydzień pisali dyktanda. Postępy w nauce posterunkowych pilnie śledził instruktor z komendy powiatowej. Kompletne „nieuctwo” karane było usunięciem z szeregów.

Powszechnym utrapieniem funkcjonariuszy był brak w posterunkach fachowej literatury. Podręczniki wypożyczano więc z jednostek nadrzędnych, po czym gremialnie przerabiano temat po temacie. Pomocną w samokształceniu była również branżowa prasa. Tygodniki „Na Posterunku”, „Gazeta Administracji i Policji Państwowej” oraz dwumiesięcznik „Przegląd Policyjny” w każdym numerze omawiały problemy zawodowe, wyjaśniały kwestie prawne, komentowały instrukcje i zarządzenia władz zwierzchnich. W latach trzydziestych, z inicjatywy KG PP, rozpoczęto wydawanie popularnej serii „Biblioteka Policjanta”, w ramach której ukazywały się niewielkie publikacje w przystępnej formie wyjaśniające specyfikę policyjnej służby.

Akademia w Mostach Wielkich

Szkolnictwo policyjne do połowy lat dwudziestych ub. wieku było zdecentralizowane i nie posiadało jednolitego programu nauczania. Dopiero w 1926 r. kierownictwo policji doszło do wniosku, że utrzymywanie szkół w 16 okręgach i kilku powiatach nie służy wcale dobremu przygotowaniu zawodowemu. Zdecydowano się więc na scentralizowanie systemu szkolenia. W tym celu zlikwidowano dziewięć szkół przodowników policji oraz 6-tygodniowe kursy dla szeregowych PP przy komendach okręgowych.

Nie mogły one spełnić swego zadania, gdyż było niepodobieństwem, aby w tak krótkim czasie mogli uczniowie nabyć całokształt wiadomości, niezbędnych do działania w imieniu prawa – tłumaczył swoją decyzję ówczesny komendant główny PP płk Janusz Jagrym-Maleszewski.

Pierwszym krokiem do reformy policyjnego nauczania było zorganizowanie w 1927 r. kursu dla blisko stu instruktorów, którzy po rocznym szkoleniu m. in. w zakresie prawa, służby śledczej, medycyny sądowej, filozofii, etyki, psychologii, wyszkolenia wojskowego i politycznego, objęli stanowiska wykładowców w szkołach policji w Warszawie, Żyrardowie, Piaskach koło Sosnowca i Mostach Wielkich .W Warszawie utworzono Szkołę Oficerską PP z kursem 9-miesięcznym, w pozostałych miejscowościach szkoły dla szeregowych z 5-miesięcznym programem nauczania.

Sztandarową „akademią” policyjną II RP stała się szkoła w Mostach Wielkich, zlokalizowana ok. 60 km na północ od Lwowa. Otwarta z dużą pompą 13 października 1929 r., była jedną z najnowocześniejszych wówczas szkół policyjnych nie tylko w Europie, ale i na świecie. Położona w zdrowej okolicy, wśród lasów, stanowi całe miasteczko, na które składa się kilkanaście gmachów o łącznej powierzchni 5992 m kw., rozmieszczonych na terenie 4,1 hektarów – donosił entuzjastycznie tyg. „Na Posterunku”. – Dominuje nad tym kompleksem zabudowań wieża wodna, cała z żelazobetonu, wysokości 27,5 m, ze zbiornikiem pojemności 60 tys. litrów.

Własna stacja pomp, studnia artezyjska o głębokości 54 m, własna sieć wodociągowa o długości blisko 3 km, sieć kanalizacyjna z lokalną oczyszczalnią, własna elektrownia zasilająca szkołę i sąsiednie miasteczko w prąd, otynkowane na biało budynki pokryte blachą, otoczone betonowym ogrodzeniem i drucianą siatką, wewnątrz chodniki, klomby z kwiatami, drzewa. Wszędzie idealna czystość. Duża ilość światła i powietrza we wszystkich pomieszczeniach bije wprost w oczy, gęsto rozmieszczone hydranty zapewniają bezpieczeństwo na wypadek pożaru, urządzenie umywalni i klozetów po prostu komfortowe.

Policyjny reporter z nieukrywanym zachwytem opisuje dziewięć przestronnych sal wykładowych, kilkunastoosobowe (sic!) sypialnie z żelaznymi łóżkami i indywidualnymi szafami oraz pokoje świetlicowe, w których znajduje się masa stolików i krzeseł, dwa nowiuteńkie bilardy, dwa radjo-odbiorniki 6-lampowe z głośnikami oraz szereg gier towarzyskich. Całość uzupełniała nowoczesna kuchnia za stołówką, mechaniczna pralnia, łazienki z natryskami (całe w glazurze), izba chorych z izolatkami, centrala telefoniczna, szwalnia, magazyny, garaż dla dwóch samochodów, wozownia na trzy wozy oraz stajnie dla czterech koni. Dla niesubordynowanych znalazło się też pięć aresztów. W momencie oddawania szkoły do użytku, w budowie była jeszcze reprezentacyjna hala sportowa (mająca też służyć jako sala widowiskowo-kinowa) oraz kort tenisowy.

Na zacofanych cywilizacyjnie Kresach tak nowoczesny obiekt stanowił w tych latach nie lada sensację, był też powodem do dumy nie tylko dla kierownictwa policji, ale również polskiego rządu, który w ten sposób dawał dowód prawdziwego zainteresowania rozwojem tych ziem.

Szkoła dla szeregowych PP w Mostach Wielkich pracowała nieprzerwanie do wybuchu II wojny światowej. Była największą polską akademią policyjną. Na każdym z 5-miesięcznych kursów przygotowywała do zawodu 600 policjantów (od 1931 r. – 520). Organizowano tam również szkolenia specjalistyczne. Szkoła cieszyła się międzynarodową renomą, czego dowodem były liczne wizyty zagranicznych delegacji, zainteresowanych organizacją i metodami pracy polskiej policji.

W czasach PRL-u na ogół nie przypominano sanacyjnej przeszłości. Z wiadomych powodów. Mało więc kto orientował się, że pierwsze szkoły MO w dużej mierze korzystały z przedwojennych doświadczeń Policji Państwowej, a jej oficerowie byli cenionymi wykładowcami i instruktorami. Do czasu jednak. Gdy tylko przestali być potrzebni nowej władzy, szybko okrzyknięto ich „wrogami ludu”. Bez możliwości obrony.

Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”

Powrót na górę strony