Rzecznicy w stylu retro
Próżno ich szukać w wykazie stanowisk przedwojennej Policji Państwowej. Nie występują też z imienia i nazwiska w żadnym periodyku ani gazecie codziennej okresu międzywojnia. Czyżby więc materialnie nie istnieli?
Skąd zatem tyle sensacyjnych informacji z policją w tle w ówczesnych bulwarówkach? Skąd tyle kronik i reportaży kryminalnych, bulwersujących opinię publiczną II RP? Kto wobec tego występował w obronie pomawianych na łamach prasy policjantów, dementował gazetowe kłamstwa i domagał się sprostowań?
Oczywiście, nie ma wątpliwości, że informacje o przestępstwach oraz wykroczeniach przeciwko porządkowi publicznemu pochodziły przede wszystkim z jednostek policji. Tyle że były one podawane anonimowo, lub – jeśli już zachodziła taka potrzeba – firmowane nazwiskiem komendanta jednostki PP. Z podaniem pełnej jego tytulatury: stopnia służbowego (i naukowego, jeśli posiadał) oraz zajmowanego stanowiska.
Policyjne wystąpienia do redakcji miały zawsze charakter oficjalny. Przygotowywane były na piśmie, i po „zadziennikowaniu” przesyłane adresatom drogą pocztową lub przez gońców. Nieco później, za zgodą przełożonych, wypracowano bardziej „koleżeński” model kontaktów z dziennikarzami - telefoniczny. Dotyczył on jednak tylko drobnych spraw codziennych, opisywanych w kronikach policyjnych. Informacje „na cito”, na których zamieszczeniu szczególnie zależało policji, nadsyłano w formie urzędowego telefonogramu.
Majowa konferencja
W pierwszych latach istnienia nowej formacji policyjnej o rzecznikach prasowych nikt jeszcze poważnie nie myślał. Pojęcie takie w ogóle nie funkcjonowało w języku polskim. Jednak już wtedy pojawiały się głosy, uznające prasę za ważny instrument komunikacji ze społeczeństwem, mobilizujący obywateli do współdziałania z policją. Z pewnością zwolennikami kierunku „otwartości na prasę” był zarówno minister spraw wewnętrznych Cyryl Ratajski, jak i komendant główny PP Marian Borzęcki. To z ich inicjatywy 7 maja 1925 r. w siedzibie komendy stołecznej PP, mieszczącej się wówczas w Pałacu Blanka przy ul. Senatorskiej 14, doszło – o czym chyba mało kto wie - do pamiętnej konferencji prasowej przedstawicieli kierownictwa resortu spraw wewnętrznych (w tym Wydziału Prasowego MSW) oraz KG PP z dziennikarzami warszawskiej prasy. Jej tematem były aktualne sprawy porządku i bezpieczeństwa w stolicy, przedstawienie skali zagrożeń oraz zadań dla służb policyjnych, mających im przeciwdziałać. Mówiono szczerze i bez owijania w przysłowiową bawełnę, apelując do ludzi pióra, aby nie gonili wyłącznie za sensacją, lecz skupili się również na prewencji, opisując zjawiska sprzyjające przestępstwom. Do takich komendant Borzęcki zaliczył alkoholizm, bezrobocie, powszechną nędzę, prostytucję i w ogóle niską świadomość społeczną, będącą spuścizną po latach niewoli pod zaborami.
Majowe spotkanie z prasą przeszło do historii. Szeroko rozpisywały się o nim wszystkie stołeczne dzienniki. Sprawozdawca „Echa Warszawskiego” pisał m.in.: Podkreślić należy doniosłość tej pierwszej konferencji prasowej. Zasługą komendanta Borzęckiego jest to, że nawiązał bezpośredni kontakt z prasą, która jako wyrazicielka opinii publicznej w znacznym stopniu może się przyczynić do usunięcia niedomagań Policji Państwowej. Nie wątpimy, że konferencja ta nie była ostatnią.
Dziennik „Rzeczypospolita” dorzucał: Takie konferencje winny się odbywać częściej. Chwalebna jest niechęć naszej Policji Państwowej do cienia nawet autoreklamy, ale wszak tutaj nie o reklamę chodzi, lecz o ścisły kontakt między społeczeństwem a policją – kontakt, który wyeliminowałby wszelkie drobne zatargi i nieporozumienia.
Zdawać by się mogło, że pierwsze lody zostały przełamane. Nie na długo jednak. Żądza sensacji, pogoń za zyskiem i konkurencyjna walka o czytelnika wzięły w przedwojennym dziennikarstwie górę. Nic więc dziwnego, że w takiej sytuacji również i stosunek policji do prasy musiał ulec pewnemu ochłodzeniu.
Anonimowi rzecznicy
30 stycznia 1926 r. ukazał się Reskrypt nr B.P. 47/26, podpisany przez ministra SW Cyryla Ratajskiego, dotyczący – ogólnie mówiąc – zasad współpracy Policji Państwowej z prasą. Ten akt administracyjny obowiązywał przez cały okres 20-lecia międzywojennego. Adresowany był do komendanta głównego PP i komendantów wojewódzkich, zezwalając im na bezpośredni kontakt z redakcjami poprzez umieszczanie komunikatów i sprostowań z zakresu dotyczącego stanu wyszkolenia, uzbrojenia, zaopatrzenia, uzupełnienia, dyscypliny i kontroli służbowej, z tym że komunikaty i sprostowania w sprawach personalnych wyższych funkcjonariuszy PP mogą być podawane [tylko] przez Pana Głównego Komendanta PP(...). Informacje poważniejszej natury, mające związek z ogólną charakterystyką stosunków miejscowych lub ogólnopaństwowych, lub dotyczącą zarządzeń władz zwierzchnich (…) przed publikacją musiały podlegać akceptacji ministra spraw wewnętrznych. Podawanie wszystkich oficjalnych komunikatów do prasy odbywało się wyłącznie za pośrednictwem Polskiej Agencji Telegraficznej lub jej oddziałów.
Nowe przepisy całkowicie zabraniały kontaktów z prasą szeregowym funkcjonariuszom PP. Za złamanie tego zakazu groziła odpowiedzialność nie tylko dyscyplinarna, ale i karna. Do udzielania informacji na temat bieżących zdarzeń (o ile nie zachodziła obawa ujawnienia tajemnicy służbowej lub zaszkodzenia wszczętemu dochodzeniu) wyznaczano jedynie oficerów z doświadczeniem zawodowym i odpowiednimi predyspozycjami w mowie i piśmie. W pewnym stopniu wykonywali więc zadania dzisiejszych rzeczników. Tyle że anonimowo. Początkowo byli to funkcjonariusze wydziałów ogólnych i rejestracyjno-pościgowych (operacyjnych), zajmujących się na co dzień walką z przestępczością kryminalną.
Pod własnym imieniem i nazwiskiem występowali w gazetach jedynie przedstawiciele kierownictwa MSW i Policji Państwowej, komendanci okręgowi (wojewódzcy PP), a także upoważnieni wyżsi oficerowie KG PP (zwykle naczelnicy wydziałów oraz oficerowie inspekcyjni). Wypowiadali się na ogół tylko w zakresie swoich kompetencji bądź też udzielali wywiadów. Robili to jednak na tyle rzadko, że określanie ich mianem rzecznika byłoby chyba nadużyciem.
„Rzecznik” Szeryński, tel. służb. 43-74
Okres międzywojenny był prawdziwym eldorado dla polskiego dziennikarstwa. W niepodległym już kraju niemal z dnia na dzień powstawały nowe, niezależne czasopisma, które szeroko korzystały z wolności słowa. Nie było tematów tabu. Gwarantowała to konstytucja marcowa z 1921 r. Jeszcze w 1918 r. ukazywało się w Polsce ok. 400 tytułów czasopism, dwa lata później już drugie tyle. W roku 1930 mieliśmy na rynku 2349 tytułów periodyków (w tym 204 dzienniki), w roku 1937 – 3592 tytuły (w tym 222 dzienniki). Blisko połowa z nich wydawana była w samej Warszawie.
Taka mnogość czasopism (zwłaszcza dzienników) powodowała olbrzymie zapotrzebowanie na informację. A jednym z najlepszych jej źródeł – bo najciekawszych, najbardziej aktualnych i wiarygodnych – była Policja Państwowa. Nic więc dziwnego, że komendanci różnych szczebli byli zasypywani przez redaktorów naczelnych czasopism (albo ich właścicieli) prośbami o możliwość korzystania – dziś byśmy powiedzieli – z policyjnej bazy danych.
Problem musiał być ważki dla obu stron – rynku prasy i policji – skoro 10 kwietnia 1929 r. w Komendzie Głównej PP utworzono – niewątpliwie za zgodą ówczesnego ministra SW gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego – wydzielony Referat Prasowy, na którego czele stanął nadkom. Szeryński. Niestety, nie udało mi się ustalić bliższych danych na jego temat. Warto jednak poświęcić mu nieco więcej uwagi, bowiem – moim zdaniem – kwalifikuje się na patrona dzisiejszych zespołów prasowych KGP i KWP. Choć w legitymacji służbowej nie miał wpisanego stanowiska „rzecznika komendanta głównego PP”, to jednak de facto robił to, czym dzisiaj na co dzień zajmują się insp. Mariusz Sokołowski i jego etatowi koledzy-rzecznicy w całym kraju. Z pominięciem, oczywiście, wystąpień przed kamerą i mikrofonów Polskiego Radia.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, fot: „Na Posterunku”, „Tajny Detektyw”