Aktualności

Zaraz po zdradzie

Data publikacji 13.07.2020

W okresie międzywojennym wśród 64 sklasyfikowanych przez policję i ujmowanych w comiesięcznych statystykach stanu bezpieczeństwa przypadkach zbrodni, występków i wykroczeń, fałszerstwa zajmowały zawsze wysokie pozycje. Na 14. miejscu w tym rankingu zdarzeń zagrażających bezpieczeństwu państwa znajdowała się kategoria: Fałszerstwa pieniędzy i papierów wartościowych.

Miejsce 15. i kolejne zajmowały: Fałszerstwa dokumentów i dowodów, Fałszerstwa pieczęci, Fałszerstwa artykułów żywnościowych oraz Fałszerstwa innego rodzaju. Przed nimi figurowały jedynie przestępstwa zdrady głównej i inne przeciwko władzy, sile wojskowej i państwa, przestępstwa urzędowe, szpiegostwo, dezercja, zakłócanie spokoju publicznego i spekulacja walutą. Za nimi dopiero następowały zabójstwa, rozboje i inne zbrodnie przeciwko życiu i zdrowiu, a jeszcze niżej przestępstwa gospodarcze, kradzieże, oszustwa, wymuszenia itp.

PRZESTĘPCZA ELITA

Czym fałszerze zasłużyli sobie na takie wyróżnienie? To nie byli kryminaliści posługujący się nożem i pistoletem. Ich orężem była głowa i nieprzeciętny talent plastyczny. Pracowali w białych rękawiczkach (dosłownie), z zegarmistrzowską precyzją. Fałszerze monet musieli doskonale orientować się w technologii obróbki metali, znać się na odlewach, sztancowaniu i galwanoplastyce. Fałszerze banknotów z kolei bez znajomości zasad technik drukarskich, rodzajów papieru, farb, sposobów sporządzania filigranów, czyli znaków wodnych, a także znajomości fotografii, nie mieliby w tym rzemiośle czego szukać.

Z zagrożenia, jakie stanowili fałszerze pieniędzy dla młodego państwa polskiego, odbudowującego zrujnowaną po latach niewoli gospodarkę, doskonale zdawały sobie sprawę ówczesne władze. Fałszerski proceder uderzał bowiem w słabe jeszcze struktury finansowe państwa, groził destabilizacją rynku walutowego. Do tego szerząca się bieda i bezrobocie sprzyjały rozkwitowi rożnych przydomowych mennic i drukarń, próbujących konkurować z państwowym monopolem papierów wartościowych. Sytuację pogarszał fakt, że ówczesny poziom techniki kryminalistycznej nie pozwalał na szybkie wykrycie i zatrzymanie producentów podrabianych nominałów. W całym kraju zaczęły więc powstawać i mnożyć się zorganizowane szajki fałszerzy produkujących i puszczających w obieg najpierw marki polskie, a następnie polskiego złotego.

Pod koniec okresu markowego (1922–1923) najczęściej fałszowano banknoty o wartościach od 10 tysięcy do 10 milionów mk. Jak podaje Marian Kowalski w swym Ilustrowanym katalogu banknotów polskich, podróbki były stosunkowo łatwe do rozpoznania z powodu używania przez fałszerzy cieńszego papieru, bez znaków wodnych. Rysunek na tych banknotach był rozmazany, o mało wyrazistych, niewłaściwych kolorach. Natomiast podróbki banknotów Banku Polskiego pojawiły się już po kilku tygodniach od wprowadzenia do obiegu polskich złotych. Fałszowano wszystkie nominały, ale najczęściej banknoty 100-złotowe. Nie były trudne do rozpoznania, bo także nie posiadały filigranu lub miały znaki wodne wykonane farbą tłuszczową. Występowały na nich znaczne odchylenia od normy kolorystycznej, rysunek był nie ostry, rozmazany.

URZĄD ŚLEDCZY NA TROPIE

Funkcjonariusze Policji Państwowej, a zwłaszcza jej wyspecjalizowanej części, czyli służby śledczej, nie mieli więc większych trudności z ujawnianiem podróbek. Problemem natomiast było wykrycie i zatrzymanie samych fałszerzy, działających z reguły w dobrze zorganizowanych i zakonspirowanych grupach przestępczych. Było to zadanie dla wywiadowców z brygad określanych symbolem rzymskiej trójki, które zajmowały się ściganiem oszustów oraz fałszerzy różnego autoramentu, m.in. pieniędzy, blankietów wekslowych, papierów wartościowych, znaczków pocztowych, kart do gry, dokumentów, świadectw i pieczęci. W kręgu ich zainteresowania znajdowali się również tzw. probiercy, czyli specjaliści od podrabiania próby na złotych i srebrnych wyrobach, a także fałszerze wag i miar.

Podstawową metodą pracy funkcjonariuszy służby śledczej była inwigilacja i gromadzenie informacji o osobach podejrzewanych o produkowanie fałszywek oraz ich rozprowadzanie (wprowadzanie do obiegu). Do ścisłej współpracy z wywiadowcami urzędu zobligowani byli również policjanci mundurowi, którzy – jak zapisano w rozkazie komendanta głównego PP – mieli okazywać jak najdalej idącą pomoc funkcjonariuszom Policji Śledczej przy wywiadach, poszukiwaniach i ściganiu przestępcy. Urzędy i ich ekspozytury miały być natychmiast informowane o najpoważniejszych zdarzeniach kryminalnych w kraju. Do takich zaliczano także ujawniane przypadki fałszowania środków płatniczych. Wszelkie tego rodzaju dane trafiały do ekspozytur Urzędów Śledczych, gdzie były skrzętnie rejestrowane w prowadzonych tam kartotekach, albumach i wykazach. Każda kategorii przestępców miała swoją dokumentację.

Wprawdzie większość tajnych informacji pochodziła od własnych wywiadowców, to jednak czasami zdarzały się też takie sytuacje, jak ta opisana w tygodniku „Na Posterunku” (nr 25 z 1925 r.): 3. czerwca post. Malewka Romuald, będąc w patrolu w gminie rzeszańskiej, odległej od Wilna o 40 km, zauważył przechodząc około folwarku Ciechanowiszki, w oknie letniska położonego wśród lasu, światełka. Ponieważ letnisko zwykle było puste, posterunkowy za intrygowany tym, postanowił zbadać dokumenty mieszkańcom i wszedł do środka. Na jego widok mieszkańcy letniska (Żydzi) podnieśli tak wielki gwałt, że posterunkowy czując, że tutaj coś się święci, dał parę razy ognia w powietrze. Żydzi byli tak przerażeni, że zapomnieli o ucieczce, a tymczasem nadbiegł st. post. Jaskółkowski, który zaalarmował okolicznych mieszkańców i przy ich pomocy otoczył dom. Przeprowadzona natychmiast rewizja ujawniła dobrze zorganizowaną drukarnię banknotów z maszynami, farbami, dużym zapasem specjalnego papieru oraz workiem wydrukowanych już banknotów dwu złotowych na ogólną sumę 18 tys. złotych. Aresztowano zarządzającego drukarnią Lewina Lejbę oraz robotników (…). W Wilnie aresztowano rganizatora imprezy Hirsza, właściciela drukarni przy ul. Subocz.

ZŁOTY INTERES

Pieniądze podrabiano od zawsze. I choć do XVIII w. fałszerzom groziły za to niemiłosierne tortury, a nawet kara śmierci, ryzykantów nigdy nie brakowało. Także i u nas. W latach międzywojennych, jak wynika z policyjnych statystyk, nie było dnia, aby do ekspozytur Urzędów Śledczych nie wpływały ujawnione fałszywki monet i banknotów głównie polskich złotych. Zdecydowanie mniejszym powodzeniem cieszyły się podrabiane nominały banknotów obcych – dolarów, marek czy franków. Jeśli już u nas były one produkowane, to raczej na rynek zachodni.

Robert Litwiński, historyk z lubelskiego UMCS, w swej książce Korpus Policji w II Rzeczypospolitej zamieścił ciekawe zestawienie przeprowadzonych w latach 1923–1929 przez Policję Państwową dochodzeń w sprawach o fałszerstwa pieniędzy i papierów wartościowych. Było ich w sumie 12 393. Łatwo policzyć, że przeciętnie każdego roku wszczynano 1773 dochodzenia z art. 175–186 k.k. (z 1932 r.), średnio co miesiąc 146. Ilu fałszerzy, drukarzy i kolporterów trafiło za to za kratki – nie wiadomo. O ciemnej liczbie tego zjawiska również nic nie wiemy.

Źródło: BEH-MPKGP/JP, fot: archiwum

Powrót na górę strony