„Akcja Pensjonat” – 77 lat temu AK uwolniło z więzienia w Jaśle ok. 180 osób
Kierownictwo Walki Podziemnej w komunikacie nr 9 z 19 sierpnia 1943 r. meldowało do Londynu: - „W nocy z 5 na 6 sierpnia Oddział Sił Zbrojnych w Kraju przeprowadził akcję uwolnienia więźniów politycznych w Jaśle”. Ogółem uwolniono 180 więźniów. Jasielska akcja pod kryptonimem „Pensjonat” (lub „Akcja W”) była jedną z najbardziej udanych i najgłośniejszych nie tylko na terenie Okręgu AK Kraków i Podokręgu AK Rzeszów. Odbiła się ona szerokim echem w całej okupowanej Polsce i na emigracji. Mówiły o niej również alianckie rozgłośnie radiowe.
W połowie 1943 r. na Podkarpaciu nastąpiła kolejna fala licznych aresztowań członków Armii Krajowej. Spowodowana ona była wykryciem niezależnych od siebie siatek konspiracyjnych. Gestapo aresztowało i osadziło w więzieniu w Jaśle wielu ludzi z Kedywu, w tym m.in. szefa tutejszego ośrodka kpt. Juliana Müllera ps. „Mierzanowski“, żołnierzy terenówki AK i z siatki wywiadu na lotnisku w Krośnie na czele z rotmistrzem Janem Ptakiem ps. „Janek”, szefem ekspozytury Oddziału II Komendy Głównej AK oraz członków grupy sabotażowej operującej na terenie rafinerii w Gliniku Mariampolskim.
Przeciwdziałanie „wsypie”
Niemcom udało się częściowo rozbić miejscowy, jasielsko-krośnieński ośrodek Kedywu o kryptonimie „Olgierd” i ośrodek gorlicki o kryptonimie „Edward”. Wszystkich uwięzionych akowców i więźniów z innych ugrupowań i organizacji ruchu oporu w brutalny sposób przesłuchiwano w gmachu jasielskiego Gestapo, w budynku „Bursy”. Prawie codziennie gestapowcy mordowali więźniów na miejscowym cmentarzu żydowskim lub w lesie w Warzycach.
Te tragiczne wydarzenia sprawiły, że środowisko ruchu oporu na Podkarpaciu było przygnębione i zaniepokojone. Martwiono się wiadomościami o kolejnych aresztowaniach, o maltretowaniu przesłuchiwanych, o metodach wymuszania zeznań, obawiano się dalszego rozszerzania wsypy. Wobec zaistniałej sytuacji szef Kedywu Podokręgu AK Rzeszów, por. Zenon Sobota ps. „Korczak”, chcąc przerwać represje i uratować życie uwięzionym wszczął starania o uzyskanie zgody wyższego szczebla AK na przeprowadzenie akcji ich odbicia.
Wydawało się to jednak prawie niemożliwe. Jasielskie więzienie było bowiem największym na Podkarpaciu i znajdowało się w centrum miasta. Było bardzo mocno strzeżone oraz zabezpieczone, otoczone potężnym i wysokim murem. W wartowni czuwali uzbrojeni strażnicy, na oddziałach dyżurni, a w mieszkaniach prywatnych na terenie obiektu przebywali mieszkający tam strażnicy. Byli nimi volksdeutsche, Ukraińcy i Polacy. Poszczególne części więzienia były oddzielone od siebie licznymi żelaznymi, zamykanymi kratami. Na zewnątrz obiektu nieustannie krążyły uzbrojone, w gotowe w każdej chwili do wystrzału pistolety maszynowe, patrole jednostki Schupo. Wielokrotnie też, o każdej porze dnia i nocy, do więzienia przyjeżdżali gestapowcy z „Bursy”. W sąsiedztwie gmachu znajdowała się placówka łączności Wehrmachtu, a niedaleko rozlokowane były placówki Gestapo, Kripo, Sonderdienstu, Bahnschutzu, żandarmerii wojskowej, koszary kompanii Schutzpolizei oraz posterunek polskiej granatowej policji. Nie licząc stacjonującej na terenie Gamratu kompanii wojska, w samym mieście Niemcy dysponowali ponad dwustu uzbrojonymi ludźmi.
Rozkaz: uwolnić więzionych
I może właśnie dlatego, że mało kto się spodziewał, iż można porwać się na akcję na to więzienie, zapadła decyzja pozytywna. Rozkaz komendanta okręgu krakowskiego AK płk. Józefa Spychalskiego ps. „Luty”, co do uwolnienia aresztowanych z więzienia w Jaśle otrzymał Podokręg AK Rzeszów 14 lipca 1943 r. Przygotowujący akcję i kompletujący zespół uderzeniowy do jej przeprowadzenia, ppor. Zenon Sobota „Korczak”, zdawał sobie sprawę, że musi być ona przeprowadzona perfekcyjnie, z zaskoczenia, szybko, sprawnie i w dużej dyscyplinie.
Trzech bohaterów przyszłej akcji na więzienie w Jaśle; Zbigniew Zawiła „Żbik”, Zbigniew Cerkowniak „Boruta” i Stanisław Kostka „Dąbrowa”, wyjechało z Przemyśla do Jasła 24 lipca 1943 r. Nikt z nich nie był nigdy w tym mieście, posługiwali się opisem i szkicem sytuacyjnym „Korczaka”. Szli z dworca kolejowego, minęli budynek więzienny i dotarli do willi Ludwika i Florentyny Madejewskich przy ulicy Mickiewicza. Ten dom stał się ich kwaterą i miejscem przygotowań do akcji określonej kryptonimem „Pensjonat”. Wspierała ich w tym cała czteroosobowa
Inżynier Ludwik Madejewski ps. „Antoni”, „Łukasz”, pracował na rzecz wywiadu i zbierał dane dotyczące przemysłu naftowego dla siatki „Tytus” Komendy Głównej AK. Jego żona Florentyna ps. „Antonina”, „Łukaszowa” pracowała w Polskim Komitecie Opiekuńczym i pomagała więźniom w Jaśle, była łączniczką między strażnikami miejscowego więzienia a szefem Kedywu Podokręgu ppor. „Korczakiem”, pomagała przesiedleńcom. Z ruchem oporu związani byli także ich synowie. Starszy, Ludwik-junior ps. „Krupa”, był żołnierzem Kedywu, młodszy Zdzisław uczęszczał na tajne komplety gimnazjalne. W przygotowaniach akcji aktywnie pomagali strażnicy więzienni - Jan Wawszczak i pracujący dla wywiadu AK Józef Okwieka ps. „Trójka”, który później wziął w niej bezpośredni udział.
Plan ataku
Kilkakrotnie przesuwany termin ataku ostatecznie ustalono na noc z 5 na 6 sierpnia 1943 r. Pełny skład zespołu Kedywu Podokręgu AK Rzeszów przedstawiał się następująco: dowódca - ppor. Zenon Sobota ps. „Korczak” i podlegli mu przybyli z przemyskiego ośrodka kryptonim „Leon” - plut. pchor. Zbigniew Zawiła ps. „Żbik” (od niedawna zastępca szefa Kedywu Podokręgu), ppor. Zbigniew Cerkowniak ps. „Boruta”, kpr. pchor. Stanisław Kostka ps. „Dąbrowa” oraz harcerz Stanisław Magura ps. „Paw” i plut. Józef Okiewka ps. „Trójka”, obaj z tutejszego ośrodka „Olgierd”. Przez dwa dni zespół dywersyjny dopracowywał szczegóły i analizował cały przebieg akcji w pokoiku na poddaszu w willi Madejewskich. Ogromny wkład w powodzenie akcji, o czym wspomina w swoich wspomnieniach Stanisław Kostka ps. "Dąbrowa", miał hauptwachtm. d. poln. Pol. Bernard Zaremba (st. post. BERNARD ZAREMBA) ze stanu Stadtkomanndo poln. Pol. Przemyśl (Komenda Miejska Policji Polskiej GG w Przemyślu), który oprócz informacji na temat jasielskiego więzienia, systemu zabezpieczeń i dyslokacji jego ochrony, przekazał również elementy wyposażenia umożliwiające przedostanie się z zewnątrz na teren więzienia.
W dniu 5 sierpnia, po odprawie, zjedli obiad, następnie odbyli zbiorową lekcję języka niemieckiego oraz indywidualnie dokonali przeglądu i przygotowali swą broń. Na ich uzbrojenie składały się: jeden pistolet maszynowy typu bergmann, trzy visy, czeska zbrojovka, nagan, małokalibrowy pistolet typu browning i dwa ręczne granaty. Wówczas nadszedł niepokojący meldunek od „Trójki”, mówiący o tym, że gestapowcy zabrali na przesłuchanie majora Ptaka. „Korczak” przez jakiś czas wahał się czy w związku z tym akcji nie przełożyć. Po krótkiej analizie zdecydował się jednak do niej przystąpić licząc, że wieczorem „Janek” zostanie odwieziony do więzienia. Wszystkim uczestnikom na tym bardzo zależało, gdyż mieli świadomość, że muszą go uwolnić ponieważ jest strasznie zmaltretowany, a w toku śledztwa zerwano mu wszystkie paznokcie.
Uderzenie
Ciągnące się wolno minuty oczekiwania po kolacji, akowcy wypełniali wspólnym śpiewaniem i grą w szachy. Po godzinie policyjnej na poddaszu trwały ostatnie przygotowania do wyjścia. Przed dwudziestą trzecią, po pożegnaniu się z domownikami, wyszli jeden za drugim i skryli się pod osłoną nocy. Prowadził ich doskonale znający Jasło „Paw”. W deszczu, cicho i ostrożnie przemieszczali się w kierunku więzienia. Forsując kolejne płoty, siatki i ogródki dotarli do zarośli znajdujących się naprzeciwko wejścia do tego potężnego obiektu. Przed nimi znajdował się chodnik, ulica i tuż przed murem więziennym drugi chodnik biegnący ze stacji kolejowej do parku, a dalej do centrum miasta.
Cała piątka ukryta za krzewami w napięciu oczekiwała na znak mającego wkrótce wyjść z bramy „Trójki”. Nagle ciszę nocną przerwał odgłos silników. Przed więzienie podjechały dwa samochody z Niemcami i skierowały snop swych świateł dokładnie na krzaki za którymi schowali się ludzie „Korczaka”. Przez ich głowy przemknęła myśl, że to już koniec, że ktoś zdradził ich plany i znaleźli się w potrzasku. Na szczęście żadnemu z nich nie drgnęła ręka i nikt nie wystrzelił. Po chwili samochody wroga odjechały zostawiając po sobie odciśnięte w błocie ślady kół. Akowcy odetchnęli. Na krótko. Bowiem już chwilę później tuż obok nich przeszedł uzbrojony patrol schupowców. Potem zapadła dłuższa cisza.
Około godziny dwudziestej trzeciej w uchylonej bramie więziennej błysnęło wyczekiwane światło z lampy naftowej. Uczynił to „Trójka”, który skończył służbę i poprosił innego strażnika o wypuszczenie go na zewnątrz więzienia. Na umówiony znak jeden za drugim: „Korczak”, „Boruta”, „Żbik” i „Dąbrowa” sforsowali bramę i sterroryzowali otwierającego ją strażnika. „Boruta” natychmiast zamknął bramę, za którą pozostał na ubezpieczeniu i obserwacji „Paw”. Dowódca akcji ruszył ze swymi ludźmi pod gmach więzienia. „Żbik” prowadził rozbrojonego strażnika. Przejętym od niego kluczem „Trójka” otworzył furtę w kracie pod wartownią.
„Korczak” i „Boruta” swym nagłym wejściem zaskoczyli grających w karty strażników, którzy nie stawili oporu i dali się im rozbroić. Następnie obaj skierowali się do mieszkań prywatnych wyciągając z nich pozostałych strażników. W tym czasie „Dąbrowa” udał się na drugie piętro i tam na oddziale politycznym pojmał kolejnego strażnika. Dołączył on do pozostałych kolegów zamkniętych w piwnicznej ciemnicy.
Uwolnienie więźniów
W chwili gdy „Korczak” i jego ludzie weszli do więzienia, większość więźniów już spała. Przystępując do ich wypuszczania, aby uniknąć paniki i zamieszania, akowcy postanowili udawać gestapowców. Chcieli jak najszybciej uformować kolumnę marszową i niezwłocznie opuścić więzienie.
Aby zachować porządek „Trójka” do pomocy dopuścił tylko kilku najbardziej zaufanych z więźniów, m.in. Czesława Starzyka ps. „Natan” i Franciszka Krzyśkowa ps. „Koral”. Cele po kolei otwierał „Trójka”, a pozostali, w sposób typowy dla Niemców głośno krzycząc wyczytywali z kartki nazwiska i w języku niemieckim wzywali do wyjścia kolejnych więźniów. Przerażonych aresztantów ustawiano twarzami przy ścianie.
Początkowo nikt nie domyślał się, że w tej chwili realizuje się ich sen o wolności. W ubranych w błyszczące, czarne płaszcze, wysokie buty i tyrolskie kapelusze, uzbrojonych mężczyznach nie rozpoznawali żołnierzy polskiego podziemia. Lecz kiedy po raz kolejny z twarzy dowódcy akcji spadła założona wcześniej pończocha, któryś z więźniów krzyknął: „Korczak”! - zapanowała ogromna radość, a śmiech mieszał się z płaczem. Po jakimś czasie udało się jednak opanować sytuację oraz zaprowadzić porządek i dyscyplinę.
„Dąbrowa” z grupą najsilniejszych i najbardziej sprawnych więźniów zszedł do piwnicy, gdzie „Trójka” rozdał im broń, dziewiętnaście starych manlicherów i amunicję. Z rozbitych magazynów więźniom rozdano różne części garderoby, głównie okrycia wierzchnie, koce i chleb na drogę. Z pieniędzy, które przyniósł ze sobą „Korczak”, „Żbik” podzielił między nich jako zapomogi po kilkaset złotych. Rozpoczęto przygotowania do wyjścia.
Odwrót
Uzbrojeni więźniowie mieli stanowić przednią i tylną straż. W pewnej chwili ktoś zameldował „Korczakowi”, że w jednym z pomieszczeń mieszkalnych śpi jeszcze nie zauważony dotychczas, będący na usługach niemieckich strażnik Jan Musiał. Nie tracąc ani chwili, aby nie zaalarmował hitlerowców, pod jego drzwi udali się „Boruta”, „Dąbrowa” i „Trójka”. Ten ostatni zapukał do drzwi i zawołał do znajdującego się tam strażnika, że wzywa go naczelnik. Kiedy drzwi się uchyliły, „Boruta” zablokował je butem i przystawił do piersi obudzonego lufę swego visa. Tamten chwycił za nią chcąc ją skierować w kierunku twarzy „Boruty”. Przez chwilę walczyli ze sobą. Nagle padł strzał. Ranny w rękę strażnik już nie stawiał oporu. „Dąbrowa” i „Żbik” założyli mu opatrunek i odprowadzili go do piwnicy.
Pomimo wcześniejszych oczekiwań i nadziei, że major Ptak zostanie odwieziony po przesłuchaniu do więzienia, wśród uratowanych go nie było. „Korczak” postanowił poczekać jeszcze pół godziny. Liczył na to, że może „Janek” zostanie jednak przywieziony z „Bursy”. Niestety czas upłynął i dowódca akcji z żalem podjął decyzję, że dłużej czekać nie można. Jak się okaże, następnego dnia hitlerowcy rozstrzelają rotmistrza Ptaka w lesie warzyckim.
Przed wyjściem akowcy przecięli jeszcze kable telefoniczne na wartowni. Przygotowującą się do opuszczenia więzienia kolumnę marszową „Korczak” pouczył, że po wyjściu z budynku nie wolno im rozmawiać i palić papierosów oraz nakazał, że muszą bezwzględnie słuchać rozkazów. W międzyczasie „Boruta” poinformował innych więźniów pozostających w celach, w tym pospolitych i kryminalnych, że po piętnastu minutach mogą je opuszczać i uciekać.
Przeszło pół godziny po północy „Korczak” z „Borutą” wyprowadzili całą grupę więźniów. W środku kolumny pieczę nad uwolnionymi sprawował „Żbik”, a strażą tylną dowodził „Dąbrowa”. Przewodnikiem całej przeszło 70-osobowej grupy był bardzo dobrze znający okolice Jasła „Paw”. Po wyjściu zasadniczej grupy, po kilkunastu minutach, grupkami lub pojedynczo uciekali poza teren miasta inni więźniowie. Jako pierwsi wyszli w grupce żołnierze sowieccy. W tym czasie obudził się śpiący na wieżyczce wartowniczej strażnik Stanisław Gunia. Uwolnił on z celi uwięzionych strażników. Przestraszeni tym co zaszło zaczęli zbierać znajdujących się jeszcze na podwórzu i wewnątrz budynku więźniów. Do budynku powróciło też kilka osób, które obawiały się o los zagrożonych represjami swych rodzin. Gunia zaczął strzelać w powietrze, by zaalarmować Niemców i sprawić wrażenie, że stawiali opór. Dwóch strażników udało się biegiem do siedziby Gestapo.
Niemiecki pościg
Po kilkunastu minutach wszystkie służby hitlerowskie w mieście zostały postawione na nogi. Ogłoszono alarm w całym regionie. Od świtu obstawiono skrzyżowania dróg, rozpoczęto penetrację lotniczą, przeszukiwania okolicznych wsi, pociągów i stacji kolejowych. Wieść o uwolnieniu więźniów politycznych pod bokiem silnych formacji hitlerowskich rozeszła się po Jaśle i regionie lotem błyskawicy i napawała serca Polaków otuchą i nadzieją na lepsze czasy.
Funkcjonariusze jasielskiego Gestapo przesłuchiwali strażników. Gunia trafił do obozu w Szebniach gdyż postawiono mu zarzut, że nie dostrzegł samochodów, którymi rzekomo wywieziono więźniów. Niemcy sądzili bowiem, że ślady po kołach samochodowych znajdujące się przed więzieniem należały do aut uczestników akcji. Przekonani byli, że był to duży oddział leśny. Deszcz zacierał wszelkie inne ślady.
Gestapowcy szybko zorientowali się, że w uwolnieniu więźniów brał udział Okwieka. Natychmiast przeszukano jego mieszkanie, ale ani jego ani jego ciężarnej żony Zofii ps. „Zośka” nie znaleźli. W tym czasie była ona w drodze do konspiracyjnej kwatery w Krakowie. Towarzyszyła jej w podróży Maria Niezgodowa ps. „Sarnowa”. Trzy tygodnie później Okwiekowa urodziła córeczkę Bogumiłę.
Powróćmy jednak do uciekającej kolumny byłych więźniów. Pod eskortą uczestników akcji przeszła ona ulicą Kolejową przez tory, minęła klasztor sióstr wizytek i kierowała się dalej. Szli w idealnej ciszy, w ciemnościach i w strugach deszczu. Zacierał on ślady i utrudniał pościg, ale bardzo przeszkadzał w marszu i tak osłabionym więźniom. Kilku z nich nie mogło iść. Zmasakrowanego w trakcie śledztwa kapitana Rakszawskiego, cały czas trzeba było nieść, a niektórych musieli podtrzymywać inni. W zagajniku koło Żółkowa „Korczak” zarządził krótki postój. Do miasta powrócił „Paw”, a w kierunku Gorlic udała się grupa około dwudziestu osób. Po ich odłączeniu się pozostali skierowali się w stronę Bóbrki. O świcie, bardzo zmęczeni, dotarli do lasu na skraju Glinika Niemieckiego. Przeszli ponad siedem kilometrów. Czekając na noc, by móc niepostrzeżenie i bezpiecznie kontynuować marsz, opatrywano rannych i odpoczywano. Wieczorem po zapadnięciu zmroku „Korczak” przed frontonem uwolnionych podziękował uczestnikom akcji i poinformował wszystkich, że przedstawi ich do odznaczeń. Tak też się później stało.
Reakcje hitlerowców
Członkowie zespołu bojowego, którzy bezpośrednio uczestniczyli w akcji otrzymali krzyże Virtuti Militari, a „Pawiowi” przyznano Krzyż Walecznych. Grupa znów się rozdzieliła. „Korczak, „Trójka” i „Żbik” w towarzystwie dwóch uwolnionych kobiet skierowali się w kierunku Odrzykonia, kilku ludzi podążyło w stronę Dukli, a pozostali w liczbie około czterdziestu osób pod dowództwem „Boruty” wraz z „Dąbrową”, uzbrojeni we wszystkie zabrane karabiny, podążyli w kierunku Podniebyla - Miejsca Piastowego - Haczowa i Komborni.
Niemcy za wszelką cenę chcieli schwytać uczestników akcji i ludzi im pomagających. Sprawą uwolnienia więźniów zainteresował się sam generalny gubernator Hans Frank, a efektem tego była zmiana na stanowiskach szefa Gestapo i naczelnika więzienia w Jaśle. Dotychczasowego szefa Grenzpolizeikommissariatu w Jaśle Wilhelma Raschwitza przesunięto do Nowego Sącza, a na jego miejsce nadano Heinricha Hamanna. W miejsce naczelnika więzienia dra Iwana Diducha przybył wyższy funkcjonariusz straży więziennej z Tarnowa Jakub Derla. Ponadto gubernator Frank wezwał do siebie starostę jasielskiego dr. Waltera Gentza, którego poddał ostrej krytyce.
Niemcy rozszerzyli i spotęgowali poszukiwania uwolnionych oraz „Korczaka”, „Trójki” i ich rodzin. Aresztowali szwagierkę „Trójki” i jej siostrę. Niemcy szukali także osób, które mogły wspierać i udzielać pomocy w przygotowaniu i przeprowadzeniu akcji. Obserwowali dom Madejewskich. W ich ręce jesienią 1943 r. wpadł kurier, który przewoził dokumenty i materiały z danymi o wydobyciu ropy i jej zapasach w okręgu jasielskim. Przekazał on, że przygotowuje je jakiś inżynier z Jasła. Trop prowadził do Madejewskiego. Istnieje też wersja, że pewien konfident niemiecki zaprzyjaźnił się ze służącą Madejewskich, która wygadała mu, że po nocach jacyś ludzie przesiadywali w domu i coś przygotowywali. Ktoś też mógł ujawnić, że „Trójka” i jego żona, która była domową krawcową Madejewskich bardzo często ich odwiedzali. Mówiono też, że zdradził jeden z gospodarzy z Żółkowa, który dostarczał do ich domu nabiał, a przed którym otworzył się „Łukasz”.
Rodzinę Madejewskich aresztowano 3 stycznia 1944 r. Dzień później zostali pojmani bracia Stanisław ps. „Paw” i Jan ps. “Koliber” - Magurowie, a 5 stycznia w ręce Niemców wpadł Kazimierz Pietruszka ps. „Pałka”, „Arab”, kolega Zdzisława Madejewskiego, któremu także postawiono zarzut udzielania pomocy „Korczakowi” podczas napadu na więzienie w Jaśle. 13 stycznia 1944 r. cała grupa aresztowanych została przewieziona do więzienia przy ulicy Montelupich w Krakowie. Najprawdopodobniej in. Madejewski z synami Ludwikiem - juniorem i Zdzisławem oraz Jan Magura zginęli jako zakładnicy w dniu 4 lutego 1944 r. w Niepołomicach lub w Grębałowie, po nieudanym zamachu polskiego ruchu oporu na Hansa Franka. Okoliczność śmierci Stanisława Magury i Kazimierza Pietruszki są nieznane, a stało się to najprawdopodobniej w drugiej połowie lutego w okolicach Krakowa. Florentynę Madejewską hitlerowcy przewieźli 30 marca tegoż roku do więzienia w Jaśle i następnego dnia rozstrzelano ją w lesie warzyckim wraz z trzema kurierami łemkowskimi… .
St. post. Bernarda Zarembę ze Stadtkomanndo poln. Pol. Przemyśl (s. NN i Wladisławy z d. Wadzinska, ur. 11.11.1918 r. w Wierzchosławicach), Gestapo aresztowało zaraz po przesłuchaniu strażników więzienia czyli już 6 sierpnia 1943 r. W trakcie brutalnego śledztwa prowadzonego najpierw w Przemyślu przy Rathausstrasse 29 (obecnie przy ul. Krasińskiego 25), a następnie w Krakowie przy Schlesienstraße 2-4 (obecnie przy ul. Pomorskiej 2), pod nadzorem Gustava Beckmanna– szefa krakowskiego gestapo, został skazany na śmierć przez Sąd Doraźny Dowódcy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Okręgu Krakowskiego. Jak można wyczytać z karty zgonu ww. sygn. S T.L. IX/848/43, wyrok został wykonany 6 listopada 1943 roku o godz. 7.20 na terenie obozu koncentracyjnego KL Plaszow. Jako przyczynę śmierci lekarz wystawiający kartę zgonu wpisał - strzał w serce (herzschuss).
Tekst oraz zdjęcia na podstawie artykułu Wiesława Hapa z numeru 7-8/2017 "Podkarpackiej Historii"