Aktualności

W 100-lecie „cudu nad Wisłą” - Zew na front

Data publikacji 17.08.2020

Przedwojenna Policja Państwowa kojarzy nam się najczęściej z formacją strzegącą bezpieczeństwa i spokoju obywateli. Chroniącą prawo i porządek wewnętrzny. Często z narażeniem życia swoich funkcjonariuszy. Na co dzień nie pamiętamy najczęściej o chwalebnych kartach z jej historii, zapisanych w okresie odzyskiwania przez Polskę niepodległości. Zwłaszcza o udziale polskich policjantów w zmaganiach z bolszewickim najeźdźcą w roku 1920. A w operacji tej, co warte podkreślenia, uczestniczyli też ochotnicy w policyjnych mundurach. Walczyli krótko, ale z najwyższym oddaniem, przynosząc chwałę swej formacji.

Rozpoczynając cykl artykułów poświęconych udziałowi policyjnego korpusu w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r., chcielibyśmy pokrótce przybliżyć dzisiejszym funkcjonariuszom dzieje zmagań  polskich wojsk z bolszewickim najeźdźcą, zakończonych  zwycięstwem nad przeważającymi siłami wroga. Relacje z tych zmagań, zebrane przez komisarza  Jerzego Biechońskiego, funkcjonariusza Komendy Głównej Policji Państwowej, oparte zostały na dokumentach z lat 20-tych ubiegłego wieku i przygotowane przez niego do druku w formie monografii. Tekst, opublikowany w 15 odcinkach w tygodniku „Na Posterunku” (począwszy od nr 31 z 2.08.1930 r.), nosił tytuł „W dziesiątą rocznicę zwycięstwa nad Rosją Sowiecką”. Na jego podstawie opracowaliśmy niniejszy materiał, który jest świadectwem zaangażowania funkcjonariuszy Policji Państwowej w wojnę polsko-bolszewicką. Jest również dowodem wyjątkowego warsztatu dziennikarskiego ówczesnego policjanta, którego biografia pozostaje nam, niestety, nieznana. Mamy nadzieję, że tekst zarówno w formie, jak i treści dostarczy czytelnikom cennych, nieznanych dotąd informacji.

 

Rozdział I      Trudne zwycięstwo nad silnym przeciwnikiem[1]

Do końca maja 1920 roku sytuacja wojsk polskich na froncie wschodnim była na ogół korzystna. Zajmowaliśmy tereny od Dźwiny, poprzez Berezynę wzdłuż Dniepru, aż za Kijów. Słabą stroną naszego frontu był ogromnie rozległy teren i brak odpowiednich rezerw, którymi można byłoby go zabezpieczyć. Poza tym oddziały nasze były bardzo przemęczone ciągłymi walkami z wrogiem. I to właśnie w tych czynnikach upatrywano główną przyczynę pomyślnej ofensywy sowieckiej, rozpoczętej na froncie południowym 4 czerwca 1920 roku. W lipcu, ogarnąwszy cały front, spowodowała zepchnięcie naszych wojsk w głąb kraju, ku linii Wisły. W rezultacie armie sowieckie w początkach sierpnia znalazły się u bram Warszawy. Groziła nam realna groźba ponownej utraty niepodległości.

Na szczęście jednak – jak pisze kom. J. Biechoński w swej monografii - w tym krytycznym momencie mieliśmy Wodza, mieliśmy Józefa Piłsudskiego, który swym genialnym talentem strategicznym umiał stworzyć takie sytuacje, dzięki którym wróg poniósł sromotną klęskę i został doszczętnie rozbity.

Do obrony państwa stanął cały naród. Hasło „Wszyscy na front” obiegło cały kraj. Wszyscy zdolni do noszenia broni ochotniczo zasilili szeregi armii. Nowy duch wstąpił w żołnierzy, utrudzonych długim i ciężkim bojowaniem. Naczelny Wódz osobiście poprowadził wojsko do decydującego zwycięstwa. Gdy świat cały był przekonany, że zginiemy, żołnierz polski odparł wroga i wolność kraju obronił. Wróg odparty został hen daleko od naszych granic i zmuszony następnie do zawarcia z nami pokoju w Rydze.

 Zwycięstwo nasze było tym większe – podkreślał autor - że mieliśmy do czynienia z nie byle jakim przeciwnikiem. Bolszewicy bowiem wyjątkowo dobrze się do tej ofensywy przygotowali. Szeroko zakrojoną propagandą zmobilizowali do walki z Polską całą Rosję. Rzucone hasła wojny narodowej i rewolucji wszechświatowej wywarły pożądany efekt. Wielu byłych carskich oficerów wstąpiło do armii sowieckiej i zasiliło sztaby wyższych dowództw. Rosyjskie sfery bezpartyjne i monarchistyczne stanęły przy władzy sowieckiej przeciw Polsce. Przy głównodowodzącym utworzono specjalną radę, na czele której stanął jeden z najzdolniejszych w tym czasie carskich generałów – Aleksiej Brusiłow.

To wówczas Stalin podjął decyzję, aby cały wysiłek państwa skierować na uzbrojenie armii i uzupełnienie stanów osobowych oddziałów. Z informacji głównodowodzącego kampanią, gen. Michaiła Tuchaczewskiego wynikało, że tylko w czerwcu 1920 r. w szeregi walczącej armii wcielono ponad milion ludzi. Do walki z dezercją zorganizowano tzw. zagraditielnyje otrjady[2] , które stosując bezwzględną represję wobec uciekinierów i członków ich rodzin, wymuszały całkowite posłuszeństwo żołnierskich mas.

Nowych żołnierzy intensywnie szkolono, kładąc główny nacisk na wyszkolenie bojowe  (strzelanie, rzut granatem, walka na bagnety  ), prowadząc równolegle intensywną  indoktrynację komunistyczną, nad której przebiegiem czuwali specjalnie dobrani, przesiąknięci „rewolucyjnymi ideami” komisarze polityczni.

Nic więc dziwnego, że Tuchaczewski był pewnym zwycięstwa. Nie lekceważył jednak Polaków, zdając sobie sprawę z wytworzonej sytuacji wojennej. W jednym ze swoich rozkazów napisał: Wojsko Czerwonego Sztandaru stoi przed śmiertelną walką z wojskiem Orła Białego. W krwi rozbitej polskiej armii utopcie zbrodniczy rząd Piłsudskiego… Na Zachodzie ważą się losy wszechświatowej rewolucji. Przez trup Polski ciągnie się droga do wszechświatowego pożaru.

Z tych słów, tchnących jadem nienawiści, można przypuszczać, jaki los czekałby nas, gdybyśmy zostali pokonani. Niepodległość nasza stałaby się tylko wspomnieniem, a naród cały, topiony bezustannie w morzu krwi własnej, konałby powoli w lochach czerezwyczajek. Pokonana Polska miała stać się – w myśl bolszewickich planów – tylko pomostem, umożliwiającym dostęp do reszty zachodniej Europy. Jej pochłonięcie przez sowiecką Rosję przyspieszyłby wszechświatową rewolucję i umożliwiłby „rozkwit” bolszewizmu na całym kontynencie.

Jeśli do tego nie doszło, jest to zasługą żołnierza polskiego i jego Wodza – Marszałka Józefa Piłsudskiego. Tej ogromnej, tej ponad miarę zasługi Europa nie umiała i nie umie docenić. O zrozumieniu, jakie miano wówczas w świecie dla naszej sytuacji, świadczy fakt, że w momencie największego zmagania się z wrogiem, uniemożliwiono nam wyładunek w portach przeznaczonej dla nas amunicji, uniemożliwiono jej przewóz oraz transportowanie broni, która tak była konieczna dla naszych żołnierzy zmagających się z wrogiem. Robiono to wszystko pod płaszczykiem neutralności, obawiając się narażenia na gniew władców Kremla. Jakże fałszywą i zgubną, jakże zbrodniczą nawet była polityka tego rodzaju. Gdybyśmy wówczas zginęli, przepadłaby zapewne i wolność ludów Europy, bo wszechświatowy komunizm nie oszczędziłby nikogo, a krwawa łapa czerwonych satrapów starałaby się dosięgnąć i zgnębić przede wszystkim swoich „kapitalistycznych”, „neutralnych” sprzymierzeńców. Bądź co bądź, z okresu wojny polsko-bolszewickiej możemy wyciągnąć jeden tylko wniosek: w przyszłości możemy liczyć tylko na siebie. Choć pragniemy pokoju i pokój ten jest nam potrzebny dla umocnienia własnej państwowości, niemniej jednak musimy być zawsze tak przygotowani, aby wojna nas nie zaskoczyła.

 

[1]Tytuły poszczególnych rozdziałów publikacji pochodzą z oryginału.

[2] Oddziały do walki z dezercją

Źródło: "Na Posterunku" 1930 nr 31

Powrót na górę strony