Rozdział X Policja Małopolski Wschodnie] w wojnie 1920 r.
Małopolska Wschodnia w okresie wojny polsko-sowieckiej w roku 1920 była dłużej objęta działaniami wojennymi niż inne dzielnice. Wynikało to w znacznej mierze z położenia geograficznego tej połaci kraju. Wojska sowieckie w swej ofensywie znalazły się szybko pod Warszawą, ale prędzej jeszcze nim przyszły, musiały się stamtąd wycofać i tym samym opuścić ogromne tereny, uwalniając je od „rozkoszy" swej inwazji. Znacznie gorzej przedstawiała się sytuacja pod tym względem w Małopolsce Wschodniej, gdzie oddziały - tak nasze, jak również sowieckie - miały swoje skrzydła prawe, czy też lewe.
Gdy pod Warszawą i w ogóle na terenie dawnej Kongresówki dawno już nie było nieprzyjaciela, to w Małopolsce Wschodniej toczono w dalszym ciągu krwawe boje. Spokój nastąpił tam dopiero 14 października 1920 r., gdy zawarto rozejm.
W związku z wynikłą sytuacją, policja miała tam do wykonania niezmiernie trudne zadania, z których jednak wywiązała się znakomicie, a niezwykłym poświęceniem i bohaterstwem zasłużyła na wielkie uznanie i szacunek społeczeństwa. Wszędzie bowiem policjanci walczyli z wielkim oddaniem, ramię w ramię z wojskiem. Jeśli już musieli opuścić zagrożony rejon, to także razem z nim, nigdy wcześniej.
Jeśli gdziekolwiek przy odwrocie szumowiny społeczne podnosiły głowę i zaczynały rabunek spokojnych mieszkańców, to w Małopolsce Wschodniej problem ten wyglądał znacznie gorzej: nie tylko tu rabowano, ale również urządzano barbarzyńskie pogromy. Było to wynikiem stosunków narodowościowych, jakie w Małopolsce Wschodniej zaczęły się kształtować od połowy XIX w., kiedy różnice narodowe, niejednokrotnie umiejętnie podsycane, zaczęły rzutować na wzajemne stosunki między ludźmi używającymi innych języków lub chwalących Boga na inny sposób. Ruscy chłopi, ciemni i rozagitowani, korzystali z zamieszania nie tylko, żeby się obłowić, ale również — aby „rizat Lachiw"(„rżnąć Polaków”). Wiele wysiłku musiała policja włożyć, aby poskromić te dzikie i przepojone niezrozumiałą nienawiścią instynkty. Niestety, nie zawsze i nie wszędzie było to możliwe.
Historia działań bojowych policji na terenie Małopolski Wschodniej jest bardzo ciekawa i obfitująca w momenty bohaterskie, bowiem „wszyscy rozumieli, jakie ciążą na nich w danej chwili trudne zadania oraz brzemienne w następstwa obowiązki" (dodatek do rozkazu Nr 19 komendanta P. P. na Małopolskę z dnia l.X 1920 r.). Szczególną walecznością w bojach tych wyróżnili się policjanci z powiatów: Brody, Żółkiew, Husiatyn, Kosów, Zborów, Borszczów, Sokal, Drohobycz i Rohatyn. Z braku miejsca, skupmy się na policji z Rohatyna.
Z dokumentów znajdujących się w Komendzie Głównej P. P., podkomisarz Adam Glajc, komendant powiatowy w Rohatynie, miał do swej dyspozycji około 80 ludzi. Wymaszerowawszy z Rohatyna, musiał staczać liczne potyczki z nieprzyjacielem, a do tego prawie samodzielnie, bo przy słabym udziale wojska. Trzy były najważniejsze:
● 28 sierpnia 1920 r. w Haliczu, gdzie po sforsowaniu Dniestru, mimo zburzenia mostu, wyparł oddziały sowieckie z lewego na prawy brzeg i zajął stację kolejową;
● 31 sierpnia w Bursztynie, znajdującym się na prawym brzegu Dniestru, podkomisarz A. Glajc, mając tylko 11 pieszych, 6 konnych oraz jeden karabin maszynowy, stoczył bój z nieprzyjacielem, którego siły wynosiły ok. 200 pieszych, 25 konnych, a na uzbrojeniu 5 karabinów maszynowych i 1 armatę. Pomimo tak znacznej przewagi nieprzyjaciela podkomisarz Glajc bronił się skutecznie od godz. 12-ej do 17-tej, zadając nieprzyjacielowi poważne straty. Gdy później wróg otrzymał wsparcie podkom. Glajc wycofał się w ostatniej chwili z Bursztyna. W ogóle z Bursztynem w czasie wojny miał komendant Glajc parokrotnie do czynienia. W czasie jednej z takich „wizyt", złożonej bolszewikom w Bursztynie, dowiedział się, że w miasteczku przebywa, ukrywając się wśród mieszkańców, komisarz rządowy m. Rohatyna p. Franciszek Kościowski, którego bolszewicy uprzednio doszczętnie obrabowali z pieniędzy i garderoby.Musiał utrzymywać się pracując jako pomocnik murarski. Zajęcie to przyjął on zresztą i dlatego, aby nie zwracać na siebie uwagi władz bolszewickich. Z opresji tych uratował go komendant Glajc i jego ludzie, uwożąc z Bursztyna.
W nr. 232 „Kurjera Lwowskiego”, z 23 września 1920 r., ukazała się korespondencja p. Kościowskiego pt. „Z przeżyć ostatnich czasów”, w której opisuje spotkanie z podkom. Adamem Glajcem: Za trzecim zjawieniem się tego dzielnego człowieka w Bursztynie, do którego tym razem przybył już na czele większego oddziału - całego szwadronu jazdy pomorskiej[1] - 3 września, udało nam się, dzięki jego wydatnej pomocy, wydobyć z matni bolszewickiej (p. Kościowski był w towarzystwie swego sekretarza, p. Blachaczka — przyp. autora). Pan Glajc, przybywszy na czele wspomnianego szwadronu, obstawił zaraz miasto dookoła posterunkami, sam zaś udał się na koniu z eskortą jednego żołnierza tuż pod samą linię bojową we wsi Ludwikowce. Narażając się na niebezpieczeństwo, gdyż bolszewicy oddaleni byli od niego zaledwie o kilkanaście kroków, wjechał do miasta, obsadził je zaraz placówkami i przy tej sposobności dowiedział się o nas. 4 września, widząc krytyczne położenie i grożące nam niebezpieczeństwo, przyjechał konno i zabrał nas ze sobą do Bukaczowiec, do których w końcu wśród gradu kul, lasami dążąc, dobiliśmy. Tak, dzięki temu bohaterskiemu mężowi, ocaliliśmy bodaj życie z tej ciężkiej opresji bolszewickiej. Niechaj nam będzie wolno złożyć mu dzisiaj, po wybawieniu nas, słowa szczerej podzięki i wdzięczności i wyrazić zarazem podziw jego wytrwałemu męstwu i poświęceniu dla drogiej naszej Ojczyzny. Oby takich dzielnych i niezłomnej odwagi ludzi było jak najwięcej —Exempla trahunt!)[2]
● 13-14 września przy przeprawie na Dniestrze, w Siwce — Martynowie.
Już choćby z wyżej przytoczonej korespondencji p. Kościowskiego można wywnioskować, że podkom. Glajc i jego podkomendni mężnie stawali w obliczu wroga. Jednak walki w Haliczu i Bursztynie są stosunkowo małymi epizodami w porównaniu z bojem, jaki policja roha- tyńska musiała stoczyć w dniach 13 i 14 września 1920 r. przy przeprawie na Dniestrze, w Siwce — Martynowie. Walczono tam wspólnie z 11 kompanią 36 p. p. na 20-kilometrowym odcinku linii brzegowej. Obrona tak długiego odcinka przy tak niewielkiej liczbie żołnierzy policyjnych i wojska była niesłychanie uciążliwa i w sposobie jej przeprowadzenia przypominała walkę policji z bolszewikami pod Nieszawą.
Policjanci pod Martynowem byli w o tyle szczęśliwszej w sytuacji, źe Dniestr jest tam szerszy i głębszy, posiada też bardziej niedostępne brzegi. W boju tym policjanci znaleźli się zupełnie przypadkowo w następujących okolicznościach: podkom. Glajc otrzymał informację, że w Rohatynie nie ma już oddziałów sowieckich i wjazd do miasta jest swobodny. Ponieważ otrzymane informacje pochodziły z kół wojskowych, podkom. Glajc nie sprawdził ich za pośrednictwem swych patroli. Nie tracąc czasu, rozpoczął na promach przeprawę na drugą stronę rzeki. Gdy załadowane wozami i ludźmi promy znalazły się mniej więcej w połowie rzeki, z przeciwległego brzegu otworzono na nie bardzo silny ogień z karabinów ręcznych i maszynowych. Trzeba było momentalnie zawrócić. Ogień nieprzyjaciela, aczkolwiek bardzo silny, prowadzony był jednak tak nieudolnie, że policjanci dobili do brzegu bez jakichkolwiek strat. Następnie niezwłocznie rozwinęli się w linię tyralierską. Zauważyli przy tym przygotowania bolszewików do forsowania rzeki, więc w zagrożone miejsca zaczęto przerzucać funkcjonariuszy PP. Szczególnie pomocni w tych działaniach okazali się konni policjanci. Dzięki swej kawaleryjskiej „lotności”, nie dopuścili bolszewików na drugą stronę rzeki.
Sytuacja naszych żołnierzy policyjnych poprawiła się znacznie po przybyciu wojska. Mimo to, gdyby nie ogólny odwrót nieprzyjaciela, a tym samym i wycofanie się jego oddziałów z nad Dniestru, nie wiadomo, czym skończyłby się ten nieoczekiwany i długi bój dla dzielnych policjantów, którzy przemęczeni i wyczerpani do niemożliwości, potrafili jednak wytrwać do ostatka na swych stanowiskach.
Bój pod Martynowem zakończył się dopiero 14 go września w godzinach popołudniowych. W dniu 16 września zaś cały oddział policyjny znalazł się w Rohatynie. Podkom. Glajc natychmiast zaczął rozsyłać ludzi na posterunki, część zatrzymał przy sobie, bowiem pod Stratynem trwał jeszcze bój z nieprzyjacielem. Walki zakończyły się zwycięstwem polskich oddziałów, dzięki czemu już 17 września można było obsadzić posterunek PP w Stratynie. Policja rohatyńska zakończyła ostatecznie swoją działalność bojową pod Martynowem i przystąpiła następnie do działalności pacyfikacyjnej na terenie swego powiatu.
W walkach prowadzonych przez policję powiatu rohatyńskiego wyróżnili się szczególnie - poza komendantem powiatowym, podkom. Adamem Glajcem, następujący funkcjonariusze: szeregowi: st. post. Jakub Klimkie oraz posterunkowi: Mikołaj Twardowski, Mikołaj Boruszewskl, Piotr Łyżnik, Kazimierz Stankiewicz oraz kancelista z komendy powiatowej Michał Kozłowski, który walczył jako ochotnik i wydatnie pomagał komendantowi powiatowemu w jego działaniach.
[1] Szczegół ten w raportach urzędowych nie jest wspomniany, a podkom. Glajc w relacji swej mówi o nim ogólnikowo.