Biały szalik
Zabójstwo doktora Szymona Scherbela, powszechnie szanowanego i cenionego lekarza okresu międzywojnia, należy do ciemnych kart historii wielkopolskiego Leszna.
Ten „wielki społecznik i dobroczynny opiekun biednej ludności” – jak o nim pisała ówczesna prasa – był chlubą przygranicznego wówczas miasta, niekwestionowanym autorytetem dla wszystkich jego mieszkańców. W chwili śmierci miał 76 lat.
TRAGICZNY PONIEDZIAŁEK
Nic nie zapowiadało tej tragedii. 26 listopada 1934 r., około 18.30 dr Scherbel przyjął w swoim domowym gabinecie, mieszczącym się w jednej z kamieniczek przy rynku, ostatniego pacjenta. Tuż przed godz. 19 utartym zwyczajem wyszedł na krótki spacer. Bardzo lubił te wieczorne przechadzki. Leszczyńska starówka w świetle lamp gazowych wydawała mu się jakby innym miastem, nabierała różnych odcieni, ożywała.
O 19.30 sędziwy lekarz był już w domu. Żona krzątała się przy kolacji. Usłyszała trzaśnięcie drzwiami i kroki męża wchodzącego do swego gabinetu, a chwilę po tem głośny łomot czegoś ciężkiego padającego na podłogę. Przerażona 73-letnia kobieta ruszyła przez długi korytarz do pokoju męża. Kiedy uchyliła drzwi, zobaczyła go leżącego na podłodze i pochylonego nad nim jakiegoś młodego mężczyznę.
– Krzyknęłam, żeby zostawił mojego Szymona – zeznawała później do policyjnego protokołu – ale ten bandyta rzucił się na mnie i pochwycił za gardło. Co było dalej, nie wiem. Zakręciło mi się w głowie i straciłam przytomność. Kiedy przyszłam do siebie, jego już nie było. Z całych sił wzywałam pomocy.
Jej krzyk usłyszał idący po schodach właściciel kamienicy Stefaniak, który chwilę wcześniej minął się ze zbiegającym z góry jakimś nieznanym mu mężczyzną. Kamienicznik wezwał policję oraz pogotowie. Niestety, na ratunek lekarza było już za późno.
KOMISARZ WIŚNIEWSKI NA TROPIE
Już po kilkunastu minutach leszczyński rynek zaroił się od policyjnych mundurów i tłumu gapiów. Wiadomość o zabójstwie znanego lekarza lotem błyskawicy obiegła miasto i zelektryzowała jego mieszkańców. W spokojnym dotąd kilkunastotysięcznym Lesznie taka zbrodnia wydawała się wprost niemożliwa.
Kierujący grupą śledczą i dokonujący oględzin na miejscu zdarzenia komisarz Wiśniewski z miejscowej komendy Policji Państwowej nie miał wątpliwości, że dr Scherbel padł ofiarą zbrodniczego zamachu. Rana na głowie lekarza, kałuża krwi wokół niej oraz biały szalik zaciśnięty mocno na jego szyi były wystarczająco wymowne. Ranę zadano leżącą obok ciała stalową sprężyną, zakończoną ołowianą kulką. Takim niebezpiecznym narzędziem posługiwali się chętnie ówcześni kryminaliści. Cios sprężyną nie był jednak śmiertelny. Jak wykazała przeprowadzona później sekcja zwłok, dr Scherbel został uduszony tym białym szalikiem, który zabójca zacisnął mu na szyi. W latach 30. ubiegłego wieku były one szczytem mody, zwłaszcza wśród przestępczej „ferajny”.
Choć z mieszkania nic nie zginęło, oficer PP był przekonany, że motywem zbrodni musiał być rabunek, a zabójcy należy szukać w miejscowym środowisku przestępczym. Sędziwy doktor uchodził bowiem za osobę zamożną, a przy tym łatwą – ze względu na wiek i stan fizyczny – do pokonania.
NIE CHCIAŁEM ZABIĆ!
W noc po zabójstwie leszczyńskiego lekarza w wydziale śledczym miejscowej komendy powiatowej PP nie gasły światła. Funkcjonariusze dokładnie przetrząsali kartoteki i rejestry osób podejrzanych. Typowali najbardziej niebezpiecznych przestępców, analizując ich dossier. W pierwszej kolejności lustrowano życiorysy miejscowych kryminalistów.
Warto podkreślić, że przedwojenna Policja Państwowa była formacją bardzo sprawną i dobrze przygotowaną do wypełniania swoich zadań. Lokalne jednostki dysponowały świetnym rozpoznaniem podległych rejonów służbowych. Leszczyńska komenda Policji Państwowej nie była tu wyjątkiem.
To dzięki temu już w kilka godzin po zabójstwie dr. Scherbela na biurku kom. Wiśniewskiego znalazły się nazwiska kilkunastu miejscowych kryminalistów, którzy – zdaniem śledczych – byli zdolni do popełnienia tej zbrodni.
Rankiem, 27 listopada 1934 r., wszyscy podejrzani zostali przewiezieni do komendy PP i przesłuchani. Tylko dwóch z nich, 22-letni Józef Kunert i 19-letni Leon Stanisławski, obaj bezrobotni, żyjący na bakier z prawem młodzieńcy, mieszkający kątem w jednej z kamieniczek w pobliżu rynku, nie potrafili podać przekonywającego alibi na poniedziałkowy wieczór. Plątali się w zeznaniach, stanowczo jednak wypierali się swojego udziału w napadzie. Dopiero po konfrontacji z panią Scherbelową, która w Kunercie rozpoznała zabójcę swego męża, nastąpił przełom w śledztwie.
Kunert próbował jeszcze odpierać zarzuty, zaprzeczać, ale załamał się, gdy jego matka potwierdziła, że biały szalik znaleziony na miejscu zbrodni jest własnością jej syna. Sama mu go kupiła.
ZBRODNICZY PLAN
Napad na leszczyńskiego lekarza Józef Kunert zaplanował już dużo wcześniej. Wtajemniczył w niego swojego nieletniego brata Stanisława oraz dwóch kumpli: Leona Stanisławskiego i Bronisława Plucińskiego. Przez kilka tygodni rozpoznawali teren i zwyczaje gospodarzy. W tym celu odwiedzali gabinet dr. Scherbela, korzystając z jego porad lekarskich. W czasie jednej z takich wizyt Kunertowi udało się nawet ukraść lekarzowi kilkaset złotych.
Krytycznego wieczora Kunert ze Stanisławskim przyszli na umówioną wizytę. Wykorzystując nieuwagę gospodarza, Kunert skrył się w jego mieszkaniu. Słyszał, jak lekarz wrócił ze spaceru, odwiesił palto w przedpokoju i wszedł do swego gabinetu. Wsunął się za nim po cichu ze stalową sprężyną w ręku. Uderzył. Staruszek upadł na podłogę. Był jednak przytomny, usiłował się podnieść. Kunert wpadł w po płoch. Obawiając się, że zostanie przez swą ofiarę rozpoznany, sięgnął po szalik...
Kiedy w drzwiach stanęła żona lekarza, w panice rzucił się na nią. Sądząc, że zabił dwoje ludzi, czym prędzej opuścił mieszkanie Scherbelów. O kradzieży już nie myślał.
PRZED SĄDEM
Trzy miesiące później na ławie oskarżonych poznańskiego Sądu Okręgowego zasiadło czterech młodych leszczynian. Ciążył na nich zarzut zabójstwa dr. Szymona Scherbela oraz usiłowania zabójstwa jego żony. Rozprawie, trwającej cały dzień, przewodniczył sędzia okręgowy Kamiński w asyście sędziów Simińskiego i Krakowskiego. Oskarżał podprokurator Damm. Józefa Kunerta z urzędu bronił adwokat Gatsche, Stanisławskiego – dr Opatzny, Plucińskiego – adw. Żabiński, a 15-letniego Stanisława Kunerta – adw. Krause.
Skruszeni, z opuszczonymi głowami, w niczym nie przypominali niedawnych „bohaterów ulicy”– pisała ówczesna prasa. – Wszyscy przyznali się do zarzucanych im czynów. W ostatnim słowie prosili o możliwie łagodny wymiar kary.
O godz. 22 sąd ogłosił wyrok. Józef Kunert skazany został na karę śmierci przez powieszenie i utratę praw publicznych na zawsze. Leon Stanisławski otrzymał 15 lat więzienia, Bronisław Pluciński 8 miesięcy. Nieletni Stanisław Kunert został na 3 lata umieszczony w zakładzie poprawczym. Sąd uznał, że nastolatek nie był w pełni świadomy swej roli w tym przestępstwie. W uzasadnieniu wyroku sędzia Kamiński podkreślił, że przy jego ferowaniu wzięto pod uwagę całe dotychczasowe życie oskarżonych. Zwłaszcza ich nasilającą się przestępczą agresję, która doprowadziła do tragicznego finału.
Źródło: BEH-MP KGP/JP, zdj. „Tajny Detektyw”