Aktualności

Z teki kryminalisty: "Kryjówka bandyty"

Data publikacji 03.11.2020

W nocy z 22 na 23 marca 1935 r. do domu pewnej włościanki kolonii P. wtargnęło kliku uzbrojonych zamaskowanych bandytów, którzy, sterroryzowawszy samotne kobiety i postrzeliwszy nieletnią córką napadniętej, usiłującą zbiec z plądrowanego domu, zrabowali kilkaset złotych, kilkanaście rubli w złocie i garderobę, po czym zbiegli w niewiadomym kierunku.

Oficer i wywiadowcy urzędu śl. w L. delegowani na miejsce przestępstwa, przeprowadzając dochodzenie przy współudziale szeregowych z miejscowego posterunku, uzyskali informacją, że jednym ze sprawców omawianego napadu może być poszukiwany od dwóch lat bandyta Stanisław R., który ukrywa się stale we wsi C. u znanej rodziny złodziejskiej P. w zabudowaniach bezpośrednio graniczących z budynkiem posterunku policyjnego.

Informacja ta w pierwszym momencie wydała się niedorzeczną z uwagi na położenie domniemanej kryjówki bandyty tuż w sąsiedztwie posterunku. Gdy jednak zważyło się inne okoliczności, a przede wszystkim fakt, że R. i członkowie jego bandy zdołali sterroryzować mieszkańców tej wsi i zapewnić sobie bezpieczeństwo, zabrano się do przeprowadzenia obławy z dużą energią i ostrożnością.

O świcie wspomniane zabudowania zostały otoczone kordonem posterunków. Meldunek komendanta posterunku, że w zabudowaniach już niejednokrotnie przeprowadzał rewizję, sam bowiem podejrzewał, że bandyta może się tam ukrywać, nie ostudził zapału inicjatorów obławy.

Przegląd zabudowań rozpoczęto od domu, którego połowa była zajęta przez szkołę powszechną. Gra na zwłokę, którą rodzina P. starała się zastosować na wezwanie otworzenia mieszkania i wywołany przybyciem policji popłoch, obserwowany przez okna, nakazywały zaostrzenie czujności. Zrewidowanie siostry P., która domagała się wypuszczenia jej z mieszkania celem załatwienia potrzeby fizjologicznej, z miejsca dało wynik pozytywny, znaleziono bowiem u niej pod fartuchem garnitur—jak się później okazało — pochodzący z rabunku.

W czasie dalszych przeszukiwań mieszkania, nagle rozległ się gwizdek jednego z posterunków zewnętrznych. Był to alarm policjanta stojącego na polu obok stodoły, który zameldował, że spostrzegł, jak ktoś, rozsunąwszy strzechę na sąsiedniej oborze, wynurzył głowę i badał sytuację. Natychmiast więc przeszukano cały strych obory, ale nikogo tam nie znaleziono. Niektórzy wręcz oświadczali, że przemęczony posterunkowy zdrzemnął się nieco i ów tajemniczy osobnik przywidział mu się jedynie. Jednak przy bliższych oględzinach strzechy stwierdzono, że była świeżo poruszona. Inne posterunki otaczające zagrodę P. zapewniły, że z niej nikt się nie wymknął. Wydano tedy rozkaz szczegółowego przeszukania całej obory, a przede wszystkim usunięcia ze strychu warstwy słomy grubości około 1,5 m.

Po pewnym czasie jeden z wywiadowców wyrzucając słomę przez otwór, jaki zwykle istnieje w pułapie obory, natknął się na parę snopów. Odrzuciwszy je stwierdził, że przykrywały one wejście do korytarza urządzonego z desek, opartych z jednej strony o podłogę pułapu, a z drugiej o łatę strzechy. Korytarz ten, długości około 6 m, przykryty był grubą warstwą słomy i umożliwiał przeczołganie się dorosłemu człowiekowi wzdłuż okapu strzechy do przeciwległego szczytu, gdzie się rozszerzał i tworzył dość obszerne, wygodne legowisko. Do samej kryjówki dogrzebano się dopiero po godzinnej pracy i wyrzuceniu na zewnątrz słomy, która stworzyła pokaźną stertę. Ponieważ R. uchodził za bardzo groźnego bandytę i nieraz zapowiadał, że żywym nie podda się policji, przyjmujący udział w rozkopywaniu kryjówki byli czujni i stale gotowi do walki. Emocji dodawały szmery rozsuwanych desek i słomy dochodzące spod stóp policjantów. Nagle rozległ się głos: Panowie, poddaję się, nie strzelajcie!" i ze słomy wynurzyła się głowa bandyty oraz podniesione do góry ręce. Wyciągnięto go na wierzch drżącego ze strachu. Obok znaleziono naładowany pistolet. Dalsze poszukiwania kryjówki doprowadziły do znalezienia rzeczy pochodzących z różnych kradzieży.

Rozwiała się legenda groźnego i nieuchwytnego bandyty. Wraz z braćmi P. poszedł za kraty na długie lata pokuty. Ludność swobodnie odetchnęła.

Komendant i policjanci  miejscowego posterunku, którzy niejednokrotnie rewidowali zabudowania P., byli zaskoczeni wynikami tej obławy.

Kto wie, czy i tym razem nie udałoby się R. ujść bezkarnie, gdyby wartownik nie spostrzegł jego głowy, wynurzającej się ze strzechy obory, co w dalszym rozwoju naprowadziło do odnalezienia kryjówki bandyty. W innych okolicznościach niezawodnie sprawa ta nastręczałaby wiele trudności, kryjówka bowiem była urządzona bardzo pomysłowo, z dużym nakładem pracy i materiału, a przy tym w bezpośrednim sąsiedztwie posterunku, co dla wielu też istnienie jej w tym miejscu wydało się wprost nieprawdopodobne.

Dzieląc się z czytelnikami gazety „Na Posterunku" tym przykładem, zaczerpniętym z własnej praktyki śledczej, pragnę podkreślić, że nigdy nie należy lekceważyć żadnej informacji, mimo, iż wydaje się nieraz niewiarygodna. Każdą uzyskaną w toku dochodzenia wiadomość, trzeba rozważyć i dokładnie sprawdzić, zwłaszcza jeśli chodzi o rewizję. Pamiętać bowiem musimy, iż przestępcy w swojej pomysłowości sięgają bardzo daleko i w wielu wypadkach urządzają swe kryjówki w takich miejscach, które z uwagi na położenie, jak np. w powyższym wypadku, wydają się policjantowi wręcz nieprawdopodobne.

BOLESŁAW KONTRYM, komisarz P. P.

Źródło:  "Na Posterunku" NR 48 1938/ Foto: NAC

 

  • Policjant podczas rozmowy z nierozpoznanym mężczyzną
  • Policjant podczas służby
  • Funkcjonariusze warszawskiego oddziału specjalnego Policji Państwowej w strojach szturmowych - kuloodpornych zbrojach płytowych, hełmach wz.16 z orłami i numerem służbowym, tarczami i pistoletami: funkcjonariusz z lewej z Cebrą, z prawej z Mauserem M1914.
  • Logo cyklu "Na Posterunku" 1925 rok
Powrót na górę strony